Polacy nie gęsi i swój lengłydż mają...

Internet jest narzędziem uniwersalnym, ale już na poziomie języka ujawniają się różnice kulturowe: na przykład polska "małpka", to rosyjska "sobaka", a po węgiersku "robak". Jeszcze przyjemniej brzmi po rosyjsku link: "zsyłka". Musi być ten link mrozoodporny.

Internet jest narzędziem uniwersalnym, ale już na poziomie języka ujawniają się różnice kulturowe: na przykład polska "małpka", to rosyjska "sobaka", a po węgiersku "robak". Jeszcze przyjemniej brzmi po rosyjsku link: "zsyłka". Musi być ten link mrozoodporny.

Polacy nie gęsi i swój lengłydż mają...

Kazimierz Krzysztofek

Nasz język też się zmienia. Co to znaczy dziś dla dziecka "mieć coś w małym palcu"? Chyba już pora mówić: "mieć coś w małym komputerze". Albo seria książeczek "poczytaj mi mamo" w wersji CD powinna się już chyba nazywać "poczytaj mi pececie". Słyszałem, że niektóre dzieciaki żegnają się: "W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Enter". Komercja doskonale takie globalne słowa eksploatuje. Widziałem na plaży dziewczynę paradującą w infofigach z nadrukiem "enter" z przodu. A na T-shircie, też z przodu, reklamę znanej firmy elektronicznej: "Sharp mnie".

Dzieci komputerowe, an@łogowi netterzy, piszą do siebie "WEBski z ciebie facet". Webcasting to walnięcie w głowę. Tak jak kiedyś łamigłowką, kastetem czy ostatnio, już za kapitalizmu - immobilajzerem. "Czy możemy mieć ze sobą interfejs?" - to proponowanie randki i może jeszcze czegoś więcej. O blondynkach mówi się "mają niezły hardware, gorzej z softwarem". A propos: w Alta Vista jest już 722 tys. wejść do "Blondes". Oczywiście nie da się wszystkich nawet pobieżnie przelecieć (to znaczy dowcipów).

Komputer staje się metaforą człowieka. Słyszy się w młodzieżowym slangu: "coś mi dziś mózg wolno ładuje dane", "nie wiem w którym pliku pamięciowym to mam". Inne ciekawe wyrażenia: "muszę się zresetować", "zeskanuj się" (przypomnij sobie), "puknij się w dysk" (nieaktualna jest już złośliwość: puknij się Pan w głowę. Och, przepraszam, nie wiedziałem, że nie ma Pan w co).

To wszystko znaczy, że każdy język i kultura chcą zasiedlić kawałek cyberprzestrzeni, oznakować ją po swojemu. Stary kontekst bywa już nieczytelny, ale dla wielu starszych czytelników nadal się liczy. Jeśli ktoś pamiętający czasy stalinowskie słyszy, że będziemy mieć okablowane społeczeństwo, to będzie to dlań déja` vu. Przecież w czasach Pawki Morozowa wszyscy kablowali (młodszym czytelnikom winien jestem wyjaśnienie, że Pawka zasłużył się tym władzy radzieckiej, że zadenucjował ojca, który nielegalnie zachomikował kilka garści ziarna).

Czy nie grozi to zakłóceniem kodu komunikacyjnego między pokoleniami? Słyszałem, że dla młodszych anglojęzycznych użytkowników komputera "God save the Queen" znaczy już "Boże zasejwuj królową". A w jednym referacie z religioznawstwa "Bracia odłączeni" (prawosławni i protestanci) przetłumaczono na angielski jako "brothers offline".

Jednym z naszych wyzwań cywilizacyjnych jest, by komputer trafił pod strzechy (dziś raczej pod eternit). Pewien prominentny przedstawiciel narodowej prawicy jest przekonany, że Zachodowi chodzi w istocie o to, abyśmy się nauczyli po angielsku, żeby rozumieć jedynie komendy, jakie nam są wydawane. Nic więcej.

Otóż, wcale nie trzeba się męczyć z angielskim. Żeby komputer był bardziej przyjazny dla Polaków, może należałoby dla ciągłości kulturowej rozważyć zamianę obco brzmiącego "Enter" na "Wio", "Escape" na "Prr", a "Backspace" na "Nazad". Ustawa o ochronie języka polskiego nawet do tego obliguje.

Byron Reeves i Clifford Nass Reeves w książce Media i ludzie piszą, że oprogramowanie mogłoby być bardziej friendly. Komputer powinien po prostu nawiązywać sam z siebie dialog z użytkownikiem: chwalić go, kiedy wykona coś dobrze, powiedzieć albo napisać na monitorze, kiedy ma ochotę się zawiesić, np. "przepraszam, strzyka mnie w twardym dysku". W naszej polskiej wersji może nawet od czasu do czasu udawać pijanego i skacowanego, poprosić o jakąś cyfrową namiastkę "alka seltzer". Wtedy będzie równiachą.

Od komputera łupanego przejdziemy do gładzonego, który jest milszy w dotyku. Ale ta humanizacja komputera ma swoje granice: monitor musi pozostać nieporęczny, żeby się gazety utrzymały - te zaś się utrzymają, bo monitorem nie da się zabić muchy, a przynajmniej się to nie opłaca.

Mówiąc (nieco) poważniej: literki "@" (szkoła języków obcych b@bel zaprasza na kursy), "i"(interactive) stają się częścią nowego kodu komunikacyjnego. Nie mówiąc już o najbardziej uniwersalnej literce "e". Dla wielu milionów Polaków nic te znaki nie mówią. To jest prawdziwy cyfrowy podział narodu.

Ten kod zastawia pułapki. Jak będziemy nazywać szefa sieciowej uczelni? E-rektor? Tylko kto wtedy chciałby nim być?

To e-wszystko na dziś.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200