Podpis w Trójkącie Bermudzkim

Banki mówią tak, ale...

Część sektora bankowego stara się o to, aby ustawa wprowadzała rozwiązania branżowe, tj. w tym przypadku certyfikaty potrzebne do realizowania usług finansowych były wystawiane przez podmioty związane z bankowością (bądź wskutek wyłączenia sektora bankowego spod rygorów ustawy). W odbiorze społecznym byłoby to z pewnością trudne do zrozumienia.

Przedstawiciele NBP tłumaczą, że jest to raczej wyraz desperacji wynikłej z poczucia utraty kontroli nad powstającym kształtem ustawy o podpisie elektronicznym. Zapisy forsowane przez stronę rządową są bowiem dla bankowców nie do przyjęcia. Dążenie do wyłączenia spod zapisów ustawowych można jednak tłumaczyć inaczej. Usługi finansowe są potencjalnie najbardziej liczącym się obszarem elektronicznych transakcji, do których przeprowadzania będzie wykorzystywany podpis elektroniczny.

Dążenie bankowców do stworzenia rozwiązania sektorowego miałoby sprawić, że fundusze pochodzące z tego sektora, kierowane na potrzeby wystawcy certyfikatów elektronicznych, pozostawałyby "w rodzinie". Co więcej, można by wówczas kształtować opłaty bez względu na poziom rynkowy. O tym, że nie są to obawy bezpodstawne, świadczy niedawne wystąpienie Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji, zrzeszającej największe supermarkety i sieci handlowe, do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. W wystąpieniu tym polskim bankom-emitentom kart płatniczych zrzeszonym w systemie Visa i Europay zarzucono praktyki monopolistyczne i tworzenie kartelu cenowego (zawyżenie prowizji przy transakcjach realizowanych za pomocą kart). Sprawa dotyczy czego innego, lecz sytuacja jest analogiczna.

Trzech posłów i eksperci

Jakie intencje kierowały urzędnikami MSWiA (a tak naprawdę Urzędu Ochrony Państwa), którzy przygotowali ustawę? Złośliwi twierdzą, że niemałą rolę odegrało tu naturalne urzędnicze dążenie do budowy rozwiązań, które tymże urzędniczym strukturom zagwarantują nie tylko dalsze trwanie, lecz również stałą ekspansję. Te dążenia były po części widoczne w zapisach tzw. rządowej wersji projektu ustawy. Przykładowo, wystarczy wziąć chociażby kuriozalne sformułowanie o przeznaczaniu części wpływów z tytułu rozlicznych kar, które mogą być nakładane na wystawców certyfikatów, na premie dla pracowników centralnego urzędu akredytacyjnego (ulokowanego przy ministerstwie). Oprócz rozbudowanych kompetencji urzędu akredytacyjnego, projekt rządowy różni się od poselskiego w kilku kluczowych punktach.

Jednym z nich jest kwestia spłaszczenia struktury wystawców certyfikatów (wszyscy musieliby być akredytowani) - co jest rozwiązaniem potencjalnie tańszym w realizacji, natomiast sprzecznym z dyrektywą Unii Europejskiej. Jest to również brak wydzielenia podpisu kwalifikowanego, zatwierdzonego przez wystawcę certyfikatów, posiadającego akredytację i możliwość posługiwania się tzw. zwykłym podpisem elektronicznym. Brak takiego rozróżnienia podpisów doprowadzi do tego, że nie będzie można się posługiwać rozwiązaniami podpisu elektronicznego na zasadach dobrowolnej umowy między dwiema stronami (jak to jest możliwe dzisiaj). Byłoby to możliwe jedynie przy udziale akredytowanego wystawcy certyfikatów (byłoby to rozwiązanie podobne do przyjętej w ustawie o elektronicznych środkach płatniczych konieczności udziału banków we wszelkich formach wykorzystywania elektronicznych pieniędzy).


TOP 200