Plastikowe bogactwo

Historia kredytowa

Skoro karta kredytowa jest tak kosztownym źródłem gotówki, to w takim razie skąd te dziesięć kart, którymi się na wstępie pochwaliłem? Jest to bardzo rozsądne pytanie. Zanim jednak na nie odpowiem, postawię sprawę jakby "na głowie" i spytam, jak to możliwe, że oprocentowanie długu na kartach kredytowych wynosi "tylko" 12-23%, a nie, np. od 30 do 50%? Jest to wynik tytanicznych zmagań sektora bankowego z ludzką pazernością, nieuczciwością i brakiem odpowiedzialności. Zmagania te, motywowane szlachetną kapitalistyczną chęcią zysku, byłyby z góry skazane na klęskę, gdyby nie pomoc nowoczesnej technologii.

Wszystkie transakcje przy użyciu kart kredytowych są możliwe tylko dzięki sprawnemu działaniu gigantycznego systemu komunikacji, pozwalającego w każdej chwili sprawdzić status dowolnego konta kredytowego. W jaki jednak sposób banki podejmują decyzję o wydaniu komuś nowej karty? Odpowiedź brzmi - historia kredytowa.

Jeśli Amerykanin zaciąga dług lub otwiera linię kredytową w szanującej się instytucji finansowej, informacja o tym fakcie przekazana zostaje wraz ze wszystkimi szczegółami do jednej lub więcej agencji gromadzących dane o zadłużeniu obywateli. Jest tych agencji wiele, ale największe z nich to Experian, Equifax i Trans Union - pierwsza z nich (w której znajduje się także moja "teczka") ma elektroniczną bazę danych, zawierającą informacje o 180 mln konsumentów. Banki, by zdobyć nowych klientów, nie czekają aż ci się do nich sami zgłoszą. Rozsyłają po kraju zachęcające listy (w ubiegłym roku - według realistycznych oszacowań - rozesłano prawie 3 mld), informujące adresatów, że zostali oni "wstępnie zaaprobowani" i mogą stać się szczęśliwymi posiadaczami nowej (najlepszej ze wszystkich) karty kredytowej. Około 23 osób na 1000 na zaproszenia takie odpowiada, po to tylko, by się przekonać, że istnieje zasadnicza różnica między "wstępną" a ostateczną aprobatą.

Wtedy banki wysyłają zapytania, w celu uzyskania informacji o nowych klientach, do agencji kredytowych i w odpowiedzi (za małą opłatą) otrzymują wydruk historii finansowych transakcji całego ich życia. Ile są winni i komu? Czy spóźnili się kiedyś ze spłatą? Czy, nie daj Boże, ogłosili kiedyś bankructwo? Ponieważ banki mają także informacje o dochodach delikwenta, mogą łatwo obliczyć, czy są one dostateczne dla "obsługi" przyszłego i już istniejącego długu. Po krótkich deliberacjach, podejmują decyzję czy karty odmówić, czy udzielić klientowi niskiego 1000-dolarowego kredytu, czy też pójść na całość i zaoferować mu "superhiperplatynową" kartę, uprawniającą go do zaciągnięcia dodatkowych 50 000 USD długu.

Zapłać rachunek za telefon

Tak wygląda owa procedura od strony banku. Jak natomiast rozumuje klient? Przede wszystkim trzeba się pogodzić z tym, że w Ameryce człowiek bez karty kredytowej jest obywatelem drugiej kategorii. Karta, oprócz prawa jazdy, spełnia tu rolę dowodu tożsamości i bez niej nie można np. wynająć samochodu czy dokonać jakiegokolwiek kupna przez telefon. Czeki są tylko kawałkami papieru, które każdy może sobie wydrukować, i są honorowane tylko lokalnie, większą kwotę zaś noszą z sobą tylko gangsterzy, którzy się trochę mniej boją, że ktoś ich może napaść i okraść, a w razie czego wiedzą, jak się bronić. Kartę trzeba więc mieć. Dlaczego jednak aż dziesięć? To już trochę inna historia. Otóż, przed dwoma laty potrzebowałem nagle kilkunastu tysięcy dolarów, których akurat nie miałem na koncie, i zdecydowałem się użyć kart kredytowych. Moja decyzja najwyraźniej wzbudziła wśród bankowców ogromne zainteresowanie, ponieważ w ciągu następnych miesięcy zacząłem otrzymywać dużą liczbę ofert obiecujących mi wyjątkowo niskie (choć tylko na krótki okres) oprocentowanie. Jeśli tylko zdecyduję się przenieść swoje długi na ich karty. Tak więc, mniej więcej co pół roku, wyrabiałem sobie nową kartę (albo dwie), pilnując, by odsetki od długu nie przekroczyły 7-8%. W ten sposób, choć dług w tym czasie spłaciłem, stałem się właścicielem licznych kart, które po pewnym okresie zaczęły mi się mylić. Są teraz w szufladzie mojego biurka, jak ciągła pokusa do grzechu. Kiedy już zdobędę sobie tę jedną i wymarzoną "inteligentną" kartę, mam nadzieję, że będzie ona swą inteligencję wykorzystywać w moim interesie i kiedy tylko przekroczę próg drogiej restauracji, będzie mi szeptać do ucha - "Pamiętaj, by najpierw zapłacić rachunek za prąd".


TOP 200