Patologia codzienności informatycznej

Twierdzę, że świadoma rezygnacja z tytułowania się informatykiem przyniesie pożytek branży i jej przedstawicielom. Projektant niech będzie projektantem, a programista programistą. Instalator systemów stacji roboczych wg tej terminologii będzie serwisantem i nikt go nie pomyli z projektantem. Pamiętam, iż wcale nie tak dawno temu, bo przed erą komputerów PC, nazywanie siebie informatykiem mówiło laikom równie mało, jeśli nie mniej, niż oznajmianie, że jest się programistą i to nie komputerów, a maszyn cyfrowych. Zresztą "maszyny cyfrowe" dla niektórych były nazwą nie do przyjęcia i wyobrażenia tak bardzo, iż woleli stosować dla nich synonim "mózg elektronowy". W owych czasach programista był rzadkością, maszyny cyfrowe także samo. I jedno, i drugie cieszyło się mirem wielkim wśród społeczeństwa. A więc była szansa, którą po drodze zniweczono. Pod strzechy trafiły komputery, jak grzyby po deszczu wyrosło stado domorosłych użytkowników, mianujących się wraz z nabywaniem wprawy - dla poprawienia swego prestiżu zawodowego i społecznego - informatykami. Wszyscy doskonale się przy tym bawiliśmy, biorąc udział w tworzeniu obecnych realiów i wkładając wszystko do jednego worka ku uproszczeniu spraw i radości użytkowników. Środowisko branżowe nie dopilnowało i to samo środowisko obecnie zbiera tego owoce.

O dobrej robocie

W jaki sposób poznać, czy produkt lub usługa informatyczna jest zgodna z arkanami sztuki? Trudno to uczynić, gdyż poza zdrowym rozsądkiem i wiedzą porównawczą nie istnieją obiektywne mierniki i regulacje prawne dotyczące tych kwestii. Funkcjonują pewne zasady, do których wykonawca może się stosować, lecz nie musi. Brak ustanowień - odgórnych przepisów - daje dużą dowolność w tworzeniu produktu informatycznego. O wyborze metod decyduje bardziej kunszt autorów i chęć korzystania z dobrych wzorców niż jakiekolwiek zarządzenia o charakterze administracyjnym. Braki te nie zwalniają wszakże od rzetelnego podejścia do wykonywanej pracy, chociaż rzetelność traktowana jest w tym momencie dowolnie.

Wymienić można przykłady z wielu dziedzin informatyki. Tworzenie oprogramowania jest zjawiskiem noszącym znamiona artystycznego wyrazu osiąganego za pomocą środków technicznych. Zasady stosowane przez jednego projektanta programistę nie muszą znaleźć uznania w oczach innego - chociażby sposób nazewnictwa zmiennych, obiektów, metody dokumentowania. Problemy te, mające charakter problemów lokalnych, gdzie przekazywalność informacji dotyczy ograniczonego obszaru działalności jednej firmy autorskiej w ramach konkretnego projektu, mogą być rozwiązywane zgodnie z wewnętrznymi ustaleniami i procedurami zapewniającymi jakość. Od ich egzekwowania zależy los projektu, jakość produktu i wreszcie - jako wartość nadrzędna - prosperity firmy na konkurencyjnym rynku producentów oprogramowania.

W innym wymiarze merytorycznym należy rozpatrywać środowisko eksploatacyjne, gdzie przekazywalność wiedzy, dotyczącej wszelkich istotnych parametrów bezpośrednio wpływających na działalność podmiotu informatykę stosującego, odgrywa pierwszoplanową rolę. Ileż to razy słyszymy, że zwolnił się jedyny informatyk zakładowy (no i proszę, znowu przykład, że nie wiadomo co to za specjalista), a obejmujący jego działkę następca nie zna nawet hasła do serwera firmowego, nie mówiąc o dziesiątkach innych szczegółów. Doświadczenie pokazuje, że im mniejsze przedsiębiorstwo, tym bardziej lekceważące podejście do technologii informatycznej, wykraczające wręcz poza ramy zdrowego rozsądku.

Pracodawcy, nie zdając sobie sprawy z konieczności dokumentowania czegokolwiek, nie wymagają tego od swojej kadry informatycznej, co wróży rychłą katastrofę. Scena działalności informatycznej w takiej firmie jest tłem gry jednego aktora. Gdy go zabraknie, przedstawienie kończy się klapą. Nawet gdy działania informatyczne są dokumentowane, w ekstremalnych przypadkach dokumentacja może się okazać czytelna jedynie dla jej autora.

Jakość oprogramowania ocenia użytkownik i w gruncie rzeczy nie interesują go metody jego tworzenia, zastosowane triki, źródła wiedzy autorów i ich kwalifikacje. Jedynym wyznacznikiem pozostaje jakość produktu lub usługi. Jeżeli użytkownicy należą do grupy uświadomionej i potrafią odróżnić ziarno od plew, problem weryfikacji jakości produktu wydaje się rozwiązany. Grupie użytkowników nieświadomych można wmówić wszystko, a przede wszystkim to, że oprogramowanie z zasady musi być niestabilne i wadliwe, a serwisant jest doskonałym projektantem.

Ciekawe, że dla tak podstawowych kwestii jak dokumentowanie sieci i konfiguracji sprzętowej nie opracowano zunifikowanych wzorców. Dlaczego, skoro można było wprowadzić normy dla rysunku technicznego, nie uczyniono tego w informatyce? Na podobieństwo standaryzowanego i ogólnie zrozumiałego w kręgu specjalistów języka rysunku technicznego informatyka powinna dorobić się pewnych zasad przekazywalności. Najłatwiej ze względów merytorycznych to uczynić, poczynając od warstwy eksploatacyjnej. Ze względów organizacyjnych natomiast wydaje się to droga ciernista - menedżerami w firmach stosujących produkty informatyczne nie są zazwyczaj informatycy, świadomość w tej mierze jest żadna, a chęci do opracowania standardów ponadzakładowych w ogóle nie ma. Gospodarstwo informatyczne w firmie nie jest budowane z myślą o przekazywaniu go komukolwiek. Może jednak powinno być, chociażby dla dobra samych użytkowników. Wydaje się, że jedyna droga do wypracowania wzorców standaryzacji wiedzie poprzez informatyczne stowarzyszenia typu non profit oraz jednostki naukowe, zrzeszające doskonałych fachowców, a kierujące się w swej działalności szerszym spojrzeniem na problemy technologii komputerowych.

Masowość zastosowań informatyki oraz jej burzliwa i wielokierunkowa ekspansja przy jednoczesnym braku mechanizmów formalnej weryfikacji wprowadziły pewien chaos. Zbyt wolno w stosunku do rozwoju technologii rosnąca świadomość użytkowników sprzyja wypaczaniu statusu zawodowego przedstawicieli informatyki, zwłaszcza tych, których kariera zawodowa jest nierozerwalnie związana z zastosowaniami. Z drugiej strony brak jakichkolwiek uregulowań ustawowych i branżowych dopuszcza pełną dowolność w tworzeniu rozwiązań opartych na technologiach komputerowych.

W odpowiedzi na pytanie, czy kiedyś stan ten się zmieni i kto może mieć na to wpływ, spieszę z odpowiedzią. Branża nasza nie jest skonsolidowana, nie posiadamy żadnego lobby wywierającego nacisk na organy ustawodawcze i wykonawcze. O naszych losach decydują użytkownicy, mający takie, a nie inne wyobrażenie o informatyce. Dla nich świat komputerów jest magiczny, a magia nie podlega racjonalnym regulacjom.

Aby nie kończyć w minorowym nastroju, chciałbym jedynie przypomnieć, że przepisy o ruchu drogowym też nie powstały od razu, ale dopiero w momencie, gdy ruch stał się na tyle intensywny, iż dalszy brak regulacji zagrażał bezpieczeństwu. Technologie komputerowe nie mają (przynajmniej obecnie) decydującego wpływu na życie i zdrowie ludzkie - niemniej przy dalszym tak intensywnym rozwoju zastosowań nastąpi proces uzależnienia społecznego, co pośrednio będzie miało wpływ na bezpieczeństwo i jakość życia. Równocześnie, w co nie wątpię, będzie się poprawiała jakość systemów komputerowych, zwłaszcza w sferze oprogramowania, co spowoduje zmniejszenie wskaźnika zawodności. Spór o to, kto jest informatykiem, a kto się pod niego podszywa, rozwiąże się sam, gdy tylko uczelnie będą w stanie wykształcić na odpowiednim poziomie wystarczającą liczbę absolwentów kierunków informatycznych.


TOP 200