Ocean technologii, wiatr zmian, burza sporów

Smog informacyjny

Jednak nie same jasne strony pokazuje nam technologia IT. Wbrew oczekiwaniom optymistów, a nawet ku zaskoczeniu pesymistów, zastraszające rozmiary przybrało zjawisko smogu informacyjnego. Nie ma już śladu po względnym komforcie w korzystaniu z powszechnie dostępnej i raczej wiarygodnej informacji internetowej z pierwszych lat XXI w. Wtedy problemem był spam, phishing i nachalne treści reklamowe; dziś największa trudność to niemożność odróżnienia treści prawdziwych od nieprawdziwych, autoryzowanych od nieautoryzowanych, wartościowych od bezużytecznych; a także obiektywnych od komercyjnych. Wchodząc na portal nigdy nie wiemy, czy podawana tam informacja jest obiektywna i została w rzeczywistości przekazana przez agencję informacyjną, czy też zafałszowana celowo przez hakera albo podana przez jakąś firmę w celu reklamowym.

Mimo zapowiedzi z pierwszych lat XXI w., do dziś nie udało się opracować standardów tożsamości online. A miało być tak pięknie: jeden "cyfrowy paszport" i możliwość natychmiastowego autoryzowania się w każdym systemie. Ale diabeł tkwił w szczegółach. Różne firmy i organizacje zaczęły promować różne standardy. Gdy w końcu udało się uzgodnić jeden i zaczęto budować infrastrukturę, służby specjalnie niektórych krajów zażyczyły sobie wglądu w paszporty i dzienniki ich wykorzystania, na co mieszkańcy wolnego świata zareagowali masowym niszczeniem certyfikatów w akcji obywatelskiego protestu. Okazało się, że wiele osób chce dysponować wieloma tożsamościami i posługiwać się nimi do różnych celów. W efekcie funkcjonuje wiele "cyfrowych paszportów", wydawanych przez kraje, organizacje ponadnarodowe jak Unia Europejska, korporacje (np. Microsoft) i niezależne organizacje zrzeszone w Open Identity Foundation.

W najlepsze funkcjonuje podziemie praw autorskich. I to mimo wprowadzenia restrykcyjnych systemów DRM w samo jądro popularnych systemów operacyjnych oraz drakońskich kar za najmniejsze nawet próby ingerencji w tę ochronę. Zastosowano steganografię, czyli ukrywanie informacji w informacji. W praktyce wygląda to tak, że dwóch użytkowników wysyła plik pozornie zawierający dane o sprzedaży batoników w regionie północnym. W rzeczywistości, w danych - dzięki algorytmom znanym tylko obydwu uczestnikom - zawarty jest inny plik, np. muzyka w formacie MP3. Ale ani sieć, ani producent systemu operacyjnego nie są w stanie w żaden sposób się o tym dowiedzieć. Wojna, którą przemysł praw autorskich wypowiedział piratom dwadzieścia lat temu, nadal jest przez podziemie informatyczne wygrywana w cuglach.

Microsoft Linux i inni

Przemiany w technologii odbijają się szerokim echem w nauce i społeczeństwie. W mediach (które w tym czasie zatraciły podział na prasę, telewizję, radio itd., bo istotna jest treść, a nie sposób przekazu) szeroko dyskutowany jest proces, jaki firma Microsoft wytoczyła rodzicom czteromiesięcznego Linuksa Kernela. Państwo Joe i Barbara Kernel, mieszkańcy San Jose w Kalifornii (Joe Kernel jest pracownikiem firmy IT), ochrzcili dziecko imieniem Linuks na cześć Linusa Torvaldsa, legendarnego twórcy systemu Linux. Sam Torvalds został zastrzelony przez fanatyka dwa lata temu, zaraz po tym, jak sprzedał na charytatywnej aukcji elektronicznej prawa do nazwy Linux za okrągłe 15 mld USD. Jak się później okazało, prawa kupiła firma podstawiona przez Microsoft. Od momentu ich przejęcia przez giganta z Redmond nie wolno używać tej nazwy bez zgody rodziny Gatesów. Jej prawnicy argumentują, że mimo drobnej różnicy w pisowni (Linuks zamiast Linux), imię to w powiązaniu z nazwiskiem Kernel budzi tak jednoznaczne skojarzenia, że naruszają one interesy Microsoftu. "Co by to było, gdyby Linuks Kernel stał się aktywistą ruchu open source? Lepiej dla niego samego będzie zmienić imię na zwykłe, np. Bill albo Steve" - argumentuje prawnik Microsoftu. "Wycofamy pozew również wtedy, gdy państwo Kernel zdecydują się zmienić nazwisko"- dodaje. "Nie odpowiadamy za niczyje skojarzenia. Nasze dziecko może się tak nazywać jak nam się podoba" - ripostują państwo Kernel. Na razie sąd okręgowy orzekł, że mały Linuks Kernel podejmie decyzję po osiągnięciu pełnoletności, ale wyrok zaskarżono. Spór ma ewidentnie charakter konstytucyjny i na pewno oprze się o amerykański Sąd Najwyższy.

Oprogramowanie stało się narzędziem polityki międzynarodowej. Niedawno rząd amerykański zagroził Komisji Europejskiej, że w przypadku utrzymania obowiązku wizowego dla Amerykanów (wprowadzonego podczas prezydencji Polski w 2013 r. jako retorsja za utrzymywanie obowiązku dla części mieszkańców Europy), będzie wyłączał zdalnie moduły oprogramowania sterującego oświetleniem miast w Europie. Oprogramowanie to zostało napisane przez amerykańską firmę, w której rząd federalny posiada pakiet większościowy. Po bezskutecznych interwencjach dyplomatycznych Komisja Europejska ma zamiar zwrócić się do koreańskich hakerów, aby skutecznie unieszkodliwili "tylne drzwi" wbudowane przez producenta. Zgodnie z Aktem Patriotyzmu Elektronicznego z roku 2009, amerykańscy producenci oprogramowania mają obowiązek instalować takie drzwi w każdym systemie produkowanym w tamtejszym przemyśle software.

Hitem sezonu jest serwis Secondchance firmy Linden - tej samej, która kilkanaście lat wcześniej wprowadziła na rynek Secondlife, pierwszy internetowy serwis "wirtualnego życia". Secondchance stanowi dopełnienie dla tego pierwszego. Koncern Linden pozwala graczowi przedzierzgnąć się za jednym zamachem w wirtualną postać, jaką wykreował w Secondlife - i to całkiem realnie. Prawnicy zadbają o rozwód z aktualnym realnym małżonkiem i poślubienie tego z Secondlife, finansiści pozbędą się dobytku gracza i zapewnią środki finansowe na zmianę. Na sztucznej wyspie Secondlandia ekipy budowlane wybudują dokładnie taki dom, jaki zaprojektowano w Secondlife, a w międzyczasie delikwent przy pomocy chirurgów plastycznych zmieni wygląd, upodabniając go do swojego wirtualnego odbicia z gry. Już kilka tysięcy osób rozpoczęło w ten sposób swoje drugie życie.

A propos życia, na początku 2017 r. zbiera się Światowy Kongres Filozoficzny. Przedmiotem jego obrad będzie nowa definicja żywego organizmu. Dwa lata temu miały miejsce dwa istotne zdarzenia. Pierwszym było pojawienie się pierwszego metawirusa, tj. programu, który nie zajmował się infekowaniem komputerów, ale analizą sprzętu oraz oprogramowania wchodzącego w skład danego systemu (np. nowego odtwarzacza filmowego) i tworzeniem wirusów, które mogłyby działać na nim. Nikt w tej chwili dokładnie nie wie, jaki odsetek krążących w Internecie wirusów to dzieło ludzi, a ile to dzieło owego metawirusa lub jego replik (metawirus potrafi zmieniać też sam siebie).

Drugim zdarzeniem, które wstrząsnęło światem, był spektakularny bunt maszyn. Otóż na polu naftowym na Morzu Północnym, po jego wyczerpaniu, miano zdemontować niepotrzebne już urządzenia wiertnicze i przetwórcze oraz odesłać na złom podwodne roboty, które zapewniały sprawną eksploatację i wykonywały remonty w miejscu wydobycia. Ekipy wysłane do demontażu miały tyle "przypadkowych" wypadków oraz napotkały tyle niedogodności, że jest prawie pewne, że to same maszyny przeprowadziły skoordynowaną akcję przeciw technikom. Zabrakło ostatecznych dowodów, ale inżynierowie i filozofowie są (jak rzadko) zgodni, że mieliśmy do czynienia z pierwszym przejawem zbiorowego, autonomicznego działania komputerów w określonym celu niezadanym wcześniej przez programistę. W konsekwencji Światowy Kongres Filozoficzny postanowił przejrzeć i zmodyfikować definicję życia. Aktualna, pochodząca z XX w., mówi o zdolności do biologicznego powielania; jedna z nowych propozycji mówi raczej o "autonomiczności stawiania celów i kierowaniu się wolą w ich realizacji". Dobór technologii (elektroniczna lub biologiczna) oraz forma istnienia (fizyczna czy informacyjna) nie jest już elementem definicji.

Decyzje Kongresu mogą mieć przełomowe znaczenie, dlatego zostaną szeroko omówione w noworocznym numerze Computerworld z roku 2017 - tuż obok artykułu z prognozami na rok 2027.


TOP 200