Obezwładniający ciężar wielkich szans

Większość ludzi - a także firm i organizacji - nie przejawia entuzjazmu we wcielaniu w życie tego, co mogłoby im przynieść największą korzyść, radość czy też lepsze perspektywy na przyszłość.

Większość ludzi - a także firm i organizacji - nie przejawia entuzjazmu we wcielaniu w życie tego, co mogłoby im przynieść największą korzyść, radość czy też lepsze perspektywy na przyszłość.

Dzieje się tak nawet wtedy, gdy nie ma większych wątpliwości, czy aby na pewno obietnica jest realna i uczciwa. Wydawałoby się, że jest to postępowanie mało racjonalne. Przecież jeśli już człowiek wykonuje jakiś wysiłek, jeśli zdecydował się na zmianę, to lepiej zainwestować trud i nerwy w coś, co daje dużo lepszy efekt niż tylko lekką poprawę. Nie na darmo doświadczeni menedżerowie mówią swoim partnerom i podwładnym: wyznaczajcie sobie wielkie cele, bo tylko wtedy będzie się wam chciało zaangażować w ich realizację, a nawet jak zrealizujecie tylko pięćdziesiąt procent tego, co zaplanowaliście, i tak będzie to bardzo dużo. Niby racja. Już dziewiętnastowieczni romantycy mówili: mierz siły na zamiary, a nie zamiary podług sił. Jak masz ambitny cel, to i środki się znajdą. Nie można zarzucić temu rozumowaniu błędów, poza jednym. Jest jednak granica, po przekroczeniu której imponująca wielkość spodziewanych efektów nie działa wcale mobilizująco, a wręcz przeciwnie, obezwładnia. Ten mechanizm wyjaśnia chyba, dlaczego tak wiele firm niezwykle wstrzemięźliwie inwestuje w rozwiązania internetowe, które mogłyby zmienić jej paradygmat ze starego modelu na model biznesu elektronicznego. Mimo że wiadomo, że korzyści z tego przestawienia byłyby wielkie, mimo że są udane przykłady, firmy wykonują ruchy pozorne. Nazywam je pozornymi, ponieważ efekt, który dzięki nim uzyskują, jest niewspółmierny do tego, który uzyskaliby "idąc na całość": jakieś usprawnienia procesów, bardziej płynna komunikacja z partnerami, oszczędności w kosztach sprzedaży. Nic to w porównaniu z tym, co można osiągnąć, jak udowodniły np. Cisco czy Enron. Enron był tradycyjną firmą w branży energetycznej, gdy postanowił, że stanie się firmą tylko i wyłącznie biznesu elektronicznego, choć nadal w branży energetycznej. Są firmy, których ruchy w stronę Internetu można nazwać jedynie działaniami marketingowymi. Mają przekonać środowisko: klientów, partnerów, własnych pracowników lub akcjonariuszy, że firma jest nowoczesna i ma plany internetowe. Są też inne firmy, które w tej dziedzinie mają strategię pozorną, to znaczy zajmują przyczółki w e-biznesie bez determinacji, aby je kontynuować, chyba że... inni przetrą szlaki i pokażą jak się tam odnosi sukces. Czyli są to działania mniej niż połowiczne. Z tych rozważań wypływają dwa zasadnicze wnioski, w zasadzie oba optymistyczne.

Po pierwsze, jeśli coś, np. Internet, daje uzasadnioną nadzieję, że po wprowadzeniu koniecznych zmian, przyniesie wielką, "epokową", korzystną przemianę, to na ogół oznacza, że te "konieczne zmiany" są naprawdę liczne, głębokie, wręcz zasadnicze. Zdecydowana większość firm dochodzi wtedy do wniosku, że nie chce i tych bajecznych korzyści, i tego trudu zmian. Zadowala się czymś mniejszym, mniej poruszającym, mniej obiecującym, ale przecież też coś zmieniającym, też korzystnym. Czyli jak ktoś nie ma skrzydeł, to i nie umie pracować, walczyć, wytrwać w postanowieniu.

Po drugie, na wielkie przedsięwzięcia porywa się naprawdę niewielu. Niewielu zdecyduje się na fundamentalną przebudowę. A ponieważ na nowych rynkach, w innowacyjnych biznesach, w obszarze oddziaływania wielkich idei miejsca starczy dla niewielu, wszyscy, ci nieliczni, którzy podjęli trud, są wynagradzani, odnoszą sukces. Selekcja tych, którzy są predestynowani do wielkiego szczęścia, jest więc już na etapie intencji: "zrobię wszystko czy tylko trochę popróbuję", a nie na etapie realizacji. Tym, którzy decydują się na całościową zmianę, nie może się nie powieść. Ale - uwaga - tylko dlatego że stać na to bardzo, bardzo nielicznych. Cała reszta świata robi dla nich miejsce, w pewnym sensie "pracuje" na powodzenie ich przedsięwzięć, choć nic o tym nie wie.

Te wnioski są optymistyczne, bo żadna z tych dwóch postaw nie jest bez sensu z punktu widzenia społeczeństwa, gospodarki czy poszczególnych ludzi. Jedna z nich zapewnia trwanie i stabilizację, a druga - nadaje naszemu światu dynamikę, pozwala mu się rozwijać. Obiektywnie nie ma cenniejszej postawy od tej zapewniającej rozwój, jednak to konkretny człowiek dokonuje wyboru, która z postaw jest dla niego ważniejsza.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200