Nowy paradygmat gospodarki?

Nowy początek?

Wiele wskazuje, że ten pesymistyczny scenariusz się spełnia. Już jest faktem, że pogłębia się dekapitalizacja w przemyśle. Te wszystkie doniesienia o dekapitalizacji i zmniejszaniu się nakładów inwestycyjnych w przemyśle brzmią groźnie. Wydawałoby się, że zwiastują totalną zapaść polskiej gospodarki. Ale na te zjawiska można popatrzeć również inaczej. Być może zapowiadają one zupełnie nowy paradygmat gospodarki, czyli gospodarki w mniejszym stopniu opartej na tradycyjnych przedsiębiorstwach produkcyjnych, a bardziej polegającej na działalności dystrybucyjnej i usługowej. Nie ma wątpliwości, że ten drugi rodzaj działalności biznesowej będzie w przyszłości bardziej opłacalny i na nim skoncentruje się rozwinięta i zaawansowana technologicznie część świata. Produkcja, jako zbyt kosztowna w najwyżej cywilizowanych krajach świata, zostanie powierzona krajom bardziej zacofanym, o taniej i efektywnej sile roboczej. Czołówka świata aspiruje do zarządzania łańcuchem działań prowadzących do powstania dóbr, ich dystrybucji i sprzedaży. Do tego zadania są potrzebne inwestycje nie w majątek produkcyjny, ale w infrastrukturę telekomunikacyjną i informatyczną, wykształcenie kadr zarządzających i szeregowych pracowników, w usługi wspierające biznes. A przede wszystkim są potrzebne strategiczne decyzje zarządów o zmianie paradygmatu gospodarowania.

W Polsce spadek inwestycji w majątek przemysłowy na pewno nie jest świadomą decyzją właścicieli i menedżerów o przystosowaniu przedsiębiorstw do modelu biznesu obowiązującego w Nowej Ekonomii, czyli gospodarce, której symbolem stał się Internet. Natomiast może być tak, że ograniczenie środków na rozwój w tradycyjnym rozumieniu i nieuchronnie rosnące koszty produkcji skłonią ich do zastanowienia się nad taką zmianą. Już są przedsiębiorstwa, które rezygnują z produkcji na rzecz zarządzania łańcuchem logistycznym, a ściślej produkcję przenoszą do krajów ościennych albo zlecają małym firmom na prowincji. Oczywiście, taka zmiana nie może się odbywać spontanicznie, bo powstanie ogromny społeczny problem, co co mają począć ludzie, którzy zostaną zwolnieni. Niestety, w kręgach politycznych nikt o tym nie myśli. Polityczni spekulanci ciągle jeszcze zastanawiają się nad tym, jak wygrać dla siebie czy swojej partii niezadowolenie górników czy rolników, a nie nad tym, jak pomóc ludziom, którzy bez swojej winy znaleźli się na manowcach gospodarki, nie pogrążając jednak całego społeczeństwa w zacofaniu i biedzie. Jeśli ten wzór aktywności politycznej utrzyma się przez następny rok czy dwa lata, to nie mamy co myśleć o nowych szansach na rozwój, wynikających z zastosowania nowoczesnych technologii i zmiany paradygmatu gospodarowania, bo przez zbyt wielu ludzi będą one odczytywane jako osobista krzywda, choć obiektywnie byłyby dla całego społeczeństwa sposobem na dobrobyt.

Dla branży informatycznej w Polsce każdy kierunek rozwoju sytuacji stwarza spore problemy. Jeśli nasza gospodarka pozostanie produkcyjna w tradycyjnym sensie, to przedsiębiorstwa będą musiały walczyć między sobą o te skromne i coraz skromniejsze środki, jakie będą miały na inwestycje. Jeśli jednak nastąpiłby zwrot w kierunku Nowej Ekonomii, to z kolei firmy informatyczne musiałyby zainwestować ogromne sumy w nowe produkty i w szkolenia pracowników po to, aby sprostać nowym potrzebom.

Firmy informatyczne w Polsce nie mają takiej siły przebicia, aby wymusić jakiś kierunek rozwoju przedsiębiorstw. Proponują nowoczesne rozwiązania, ale jednocześnie mówią, że je spolonizują i dopracują, jak znajdą pierwszych klientów. Z kolei potencjalni klienci wolą poczekać na udoskonalone i sprawdzone rozwiązania. Nie chcą ryzykować, wprowadzając nowości, i wykonać pierwszego ruchu. Chciałoby się powiedzieć, że inicjatywą powinny wykazać się elity polityczne, wyraźnie wskazując prawidłowy kierunek, ale na nie nie możemy liczyć. Pozostaje nadzieja, że decyzje wymusi rynek. Na pewno tak będzie, ale gdy to się stanie za późno, będziemy narzekać, że nie o to nam chodziło.


TOP 200