Nowa dziedzina

Przed wielu laty badacze mediów zainicjowali dociekania nad relacją człowiek-komputer. Niektóre eksperymenty miały pokazać, że można już mówić o czymś takim, jak psychologia komputera. Komputer naturalnie nie ma duszy, to tylko programiści każą nam wierzyć, że ją ma.

Przed wielu laty badacze mediów zainicjowali dociekania nad relacją człowiek-komputer. Niektóre eksperymenty miały pokazać, że można już mówić o czymś takim, jak psychologia komputera. Komputer naturalnie nie ma duszy, to tylko programiści każą nam wierzyć, że ją ma.

I bezwiednie zaczynamy go traktować nie jako przedmiot, lecz partnera, nieraz nawet jako psychoterapeutę. Komputer chwali nas, gdy coś dobrze wykonamy (ponoć nawet jest już taki, który śmieje się z najgłupszych dowcipów użytkownika, bo wie, że to może być test lojalności), informuje - gdy nie chce się mu pracować - że coś "strzyka go w twardym dysku", zawiesza się, aby zebrać myśli. Oczywiście, to my go uczłowieczamy; program przecież nie wie, że jest inteligentny, tak jak książka nie wie, czy jest mądra czy głupia. To czytelnik odkrywa w niej jedno albo drugie, choć nie każdemu się to udaje.

Komputer staje się metaforą mózgu człowieka. Do jego opisu używamy technicznych określeń: muszę się zresetować, mózg mi wolno ładuje, myśli wpadają nie w ten sektor, co trzeba; mamy słabą energię w polu intelektualnym i nawala układ percepcyjny. Blokuje się dostęp do własnego potencjału intelektualnego, coś niedobrego dzieje się z pakietami świadomości, a może z plikiem systemowym. Zdarza mu się strajk włoski: gdy coś mu nie pasuje, nie informuje o tym od razu, tylko wolniej działa, staje się męcząco skrupulatny.

Podobnie jak w przypadku mózgu, również do pamięci twardego dysku można nawrzucać śmieci albo coś podkraść. Powinien więc mieć on swój firewall i program antywirusowy. Sen to dla mózgu disc doctor: czyści z całodziennej porcji wirusów, robi defragmentację itp. W tym miejscu jednak zaznaczają się istotne różnice: nasz dysk nie powinien być zbyt otwarty, bo staje się zombie; umysł zaś działa, kiedy jest otwarty.

Mózg ma jeszcze wiele przewag - nie wiadomo tylko, na jak długo. Nowe połączenia nerwowe mogą się tworzyć do końca życia, ale trzeba im dać szansę. Jedną z jego przewag jest to, że dysk otwierany w naszym mózgu jest za każdym razem inny, bogatszy w wiedzę, gdy nam jej przybywa, a uboższy, czyli głupszy, gdy jej ubywa. Kiedy zapisany przez nas plik komputerowy będzie się sam aktualizował, to będzie to rewolucja intelektualna.

W wielu innych obszarach komputer zachowuje się po ludzku: wstrząs dysku paraliżuje jego działanie, tak samo jak nas wstrząs mózgu. Tyle że człowiek potrafi komputer uodparniać na wstrząsy, a my sami siebie nie za bardzo. Bywa też coraz częściej traktowany jak człowiek, nieraz jak zły człowiek. Kiedy odmawia ujawniania danych, na ogół nie ze swej winy (zalanie, spalenie) - nie dość, że już z tego powodu cierpi, to jeszcze poddaje się go torturom, żeby zmusić do zeznań i odzyskać dane. Tacy kaci pracują np. w jednej z firm komputerowych w Katowicach - to oni wymusili zeznania od dysku Jakubowskiej.

Wiemy, że uzależniamy się od komputera, ale on na razie się od nas nie uzależnia, choć tego na 100% nie wie żaden użytkownik. Nieraz trudno się oprzeć wrażeniu, że śle on nam taki oto sygnał: "Nie pytaj, co ja mogę zrobić dla ciebie - pytaj, co ty możesz zrobić dla mnie". W ten sposób serwer przestaje być sługą - staje się Panem. Zrasta się z nami niemal anatomicznie. Nasze atomy węgla mieszają się z jego atomami krzemu.

Kiedy odmawia nam posłuszeństwa, czujemy, jakby ktoś nam amputował kawałek pamięci (np. dzięki temu, co przenieśliśmy na komputer z aparatu czy kamery cyfrowej, wiemy, co widzieliśmy na wakacjach). A kiedy przydarzy się użytkownikowi tzw. skleroza napadowa, to ten wiele by dał za natychmiastowy interfejs wsparcia. Skleroza nieraz miewa tę dobrą cechę, że dzięki niej nie musimy sobie wielu rzeczy wybijać z głowy.

Tu komputer ma niewątpliwą przewagę - tworzy identyczne kopie zapasowe, podczas gdy mózg, niestety, nie ma tej właściwości (choć tu pewnie narażę się autorytetom, bo nie mam pewności).

Bez dwóch zdań uzależniamy się na potęgę; np. potrzeba klikania staje się odruchem. Słyszałem, że n@łogowi surferzy, kiedy znajdą się w innym środowisku, np. w kinie, szukają machinalnie myszki (inni pilota TV), aby wyjść z nudnego programu/pliku czyli filmu i otworzyć inny. Bo nuda to kontrewolucja, jak powiedział jeden z czołowych bolszewików. Lekarstwem na nudę jest ciekawość, a na nią na szczęście nie ma żadnego lekarstwa.

Uzależnianie się od narzędzia Abraham Maslow nazwał syndromem młotka, co jest metaforą ilustrującą ograniczenie każdej metody działania. Kiedy mamy młotek w ręku, to musimy mieć gwóźdź. Tymczasem procedura powinna być inna: wyjście od myślenia funkcjonalnego, że musimy coś do czegoś przytwierdzić, a wtedy niekoniecznie musi to być gwóźdź. Kiedy wychodzi się poza ograniczenie narzędzia, to wtedy rodzi się innowacja: np. do zapięcia kieszeni nie musieliśmy być zdani na nieśmiertelny suwak, bo rzep doskonale wypełnia tę rolę.

Bez komputera nie jesteśmy w stanie wykonać wielu czynności, które w poprzednich pokoleniach wykonywało się bez problemów. Wystarczał do tego papier i ołówek.

Im bardziej będzie spersonalizowany interfejs naszego komputera, w tym większym stopniu odczuwać będziemy nasze uzależnienie. Komputer będzie nas wtedy uczył więcej niż my jego. Może to być przewrót w leczeniu chorób psychicznych - np. wyobraźmy sobie interfejs dla rozszczepionej jaźni schizofrenika...

Pewne rzeczy już wypraktykowano, m.in. na szczurach. To wszędobylskie zwierzę jest zaprogramowane genetycznie na przebywanie w ciemności. Jeśli więc w jasności jest wzmacniane pozytywnie (dostaje jedzenie), to wychodzi z mroków. Myślę, że jest to niezły sposób na politykę edukacyjną - walkę z ciemnotą. Jak nigdy potrzebna jest nam bowiem wiedza, a ta to chaos z lepszym oświetleniem. Ale nie tracą przy tym na aktualności słowa Solomona Shorta - "Jestem za tym, aby nie pozwalać głupcom dzierżyć niebezpiecznych narzędzi: zacząłbym od komputerów z edytorami tekstów". Bo inaczej ewolucja nasza sięgnie DNA.

Jesteśmy niewolnikami dawno już zdezaktualizowanych mitów tworzonych na potrzeby opisu tej maszyny, których pełno w Internecie. Do ich zdekonstruowania może się przydać wiedza z zakresu gender studies. Spotkałem się bowiem z zaskakującą hipotezą, że użytkownicy przypisują komputerom tożsamość płciową: mężczyźni je feminizują, kobiety zaś maskulinizują. Nie wiem, jak to wygląda z perspektywy kobiet. Z męskiej - komputer to maszyna, która nie robi niczego konstruktywnego bez użytkownika, im bardziej się w nią zagłębiasz, tym bardziej jest skomplikowana, bywa nielogiczna, nagle bez powodu przestaje reagować na komendy, z małego błędu w programie robi wielkie halo, lubi szybkie linki, trzymając za myszkę, możesz zrobić z nią, co zechcesz; gdy patrzysz w ekran monitora, to nie wiesz, co się za nim kryje, wysyła mnóstwo sprzecznych komunikatów, obudowa wcale nie świadczy o tym, co siedzi w środku, w dodatku, jeśli jest używana przez wielu użytkowników, to rośnie ryzyko zawirusowania dysku. Wiem, że na takie myślenie może się zdobyć tylko męska szowinistyczna świnia, więc składam tu samokrytykę. Relacje ludzi z komputerami nie są niestety wolne od seksizmu i kultu macho. Mężczyzna na każdym kroku podkreśla, że to on jest content provider.

Ciągle poruszamy się tu w kręgu niezweryfikowanych hipotez i mitów. Już najwyższy czas, żeby zafundować sobie poważną dyscyplinę naukową lub subdyscyplinę w ramach socjologii, która jest mi najbliższa. Czas ogłosić nowy przełom - socjotechnologię: badanie relacji ludzi z maszynami, a w perspektywie między maszynami, z czym lepiej zdążyć, zanim te zaczną się organizować w komitety.

Nauki społeczne, co oczywiste, zajmowały się społeczeństwem z różnych perspektyw: kulturowej, ekonomicznej, politycznej, komunikacyjnej, religijnej itp. Edward Osborne Wilson ze swoją socjobiologią (nauka o przedkulturowych, zwierzęcych pierwiastkach naszych zachowań) dokonał przełomu: wszedł z nią w sferę nauk przyrodniczych, choć mu się to nie całkiem udało, bo nie został zaakceptowany ani przez socjologów, ani biologów. Charles Percy Snow wyjaśniał w swej znanej książce Dwie kultury, że jedni i drudzy nie rozumieli się, bo mówili różnymi językami, nie mieli wspólnego kodu. Czas więc już stworzyć poważną dyscyplinę, aby mówić o relacjach między ludźmi i komputerami nowym językiem.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200