Nierówności jak sto lat temu

Jedni mogą kupić bilet na lot w kosmos, a inni muszą stać w kolejce do banku żywności. Nierówności osiągnęły obecnie poziom sprzed stu lat. Społeczeństwo byłoby lepiej zintegrowane, a wzrost gospodarczy bardziej stabilny, gdyby nikogo nie było stać na prywatny lot w kosmos i nikt nie musiał korzystać z banku żywności – pisze Anthony Atkinson, zmarły niedawno brytyjski ekonomista, w swojej książce „Nierówności – co da się zrobić?”

FOTO

New Old Stock

Nierówności ekonomiczne są były i będą, ale ich skala w różnych okresach była różna. Po II wojnie światowej nastąpił ich spadek i trwał do lat 70. Potem mechanizmy wyrównujące przestały działać lub wręcz zostały odwrócone. Postęp technologiczny i globalizacja przekształciły rynki pracy i kapitału, prowadząc do powiększania się luki w dystrybucji płac i dochodów. Zmiany na rynku pracy, w tym wzrost tzw. elastyczności doprowadziły do przeniesienia władzy z rąk pracowników do pracodawców, a rozrost korporacji międzynarodowych oraz liberalizacja handlu i rynku kapitałowego wzmocniły pozycję firm wobec klientów, pracowników i rządów.

Jakie działania należy podjąć? Powrót do bardziej progresywnego podatku dochodowego już nie wystarczy, podobnie jak zwiększenie inwestycji w edukację. Trzeba sięgnąć po środki bardziej radykalne – przekonuje Atkinson.

Zobacz również:

  • GenAI jednym z priorytetów inwestycyjnych w firmach

Nierówności wyników i szans

Nierówności szans i wyników są tak samo ważne. Szanse zależą częściej od wpływowych rodziców niż od zdolności i pracy. Nierówność wyników, czyli dochodów jest więc źródłem nieuczciwej konkurencji w następnym pokoleniu. Dlatego zwolennicy wyrównywania szans powinni się skupić na wynikach. To środek do celu.

Atkinson analizując nierówności dochodów, posługuje się, podobnie jak Thomas Piketty, którego książkę „kapitał XXI wieku”, prezentowaliśmy na tych łamach, współczynnikiem Giniego. Im wyższa wartość współczynnika, tym większe nierówności. Zaczyna od analizy w czasie, z której wynika, że od Wielkiego Kryzysu aż do końca lat 70. nierówności malały, a potem zaczęły dość szybko rosnąć, by obecnie osiągnąć poziom sprzed 100 lat. Zjawisko rosnących nierówności najlepiej widać na przykładzie USA i Wielkiej Brytanii, bo to stąd popłynął impuls. W USA 1% najbogatszych zgarnia dziś jedną piątą dochodu narodowego brutto, a w Wielkiej Brytanii, która jest bladym odbiciem Ameryki, jedną ósmą. Co ciekawe, Polska jest w środku tabeli nierówności (19. miejsce), uwzględniającej 40 krajów świata. Mniejsze nierówności niż u nas występują nie tylko w krajach skandynawskich i u południowych sąsiadów, ale też we Francji, Niemczech, Austrii czy Szwajcarii. Wielka Brytania jest na 29. miejscu, a USA na 30. Tabelę zamyka RPA, a tuż przed nią są Chiny.

Wśród ekonomistów i polityków panuje opinia, że nacisk położyć należy na usuwanie biedy, a nie na całą dystrybucję dochodów. Jednak mimo wielu programów walki z biedą w krajach anglosaskich i w Unii Europejskiej problemu nie przezwyciężono.

Z badań wynika, że więcej biedy idzie w parze z większym udziałem najwyższych dochodów. Jedynie w Szwajcarii udało się osiągnąć stopę ubóstwa poniżej średniej, zachowując większą niż średnia stopę najwyższych dochodów.

Jak mierzyć biedę

Atkinson wiele miejsca poświęca miarom nierówności i biedy. Możliwe są dwa podejścia: dochodowe i konsumpcyjne. Oba nastręczają wiele problemów, bo przecież dochód składa się nie tylko z zarobków z pracy. Zwłaszcza że najczęściej stosowaną miarą jest dochód gospodarstwa domowego, który poza zarobkami obejmuje również dochody kapitałowe, renty, emerytury, zasiłki, etc. Dochód gospodarstwa domowego zależy także od rozmiaru i składu rodziny. W gospodarstwach domowych bywają jednostki rodzinne (dorosłe dzieci), no i tzw. renta przypisana – właściciele domów nie płacą czynszów, a mogą świadczyć usługi hotelowe. Dodatkowo taki dochód koryguje inflacja, zwłaszcza w obrębie dochodów kapitałowych.

Mimo tych utrudnień podejście dochodowe i tak wydaje się lepsze od konsumpcyjnego. Jak wynika ze statystyk, nierówności dochodowe i konsumpcyjne w latach 1985-2006 wzrastały mniej więcej w takim samym stopniu, jedynie okresie ostatniego kryzysu trochę się „rozjechały”, konsumpcyjne rosły wolniej. Stosowanie wskaźnika dochodowego jest również lepsze z tego powodu, że celem dochodów jest nie tylko konsumpcja, ale też władza. Bogaci często zakładają fundacje, które mają wpływ na życie innych.

Do mierzenia nierówności w dochodach stosuje się medianę. Atkinson przytacza statystyki, obejmujące badania gospodarstw domowych w USA i w Wielkiej Brytanii.

Nierówności jak sto lat temu

Foto: Niccolò Caranti

W USA próg ubóstwa w 2013 r. wynosił 46% mediany, ale 15% gospodarstw domowych lokowało się poniżej niego. Z kolei 10% najbogatszych gospodarstw domowych osiągało dochody równe 3-krotności mediany. Natomiast w Wielkiej Brytanii próg ubóstwa stanowił 60% mediany, a górne 10% uzyskiwało dochody wynoszące 2-krotność mediany.

Nierówności wynikające z wyższych kwalifikacji są uzasadnione, bo wynikają z większego wysiłku włożonego przez jednostkę, ale mamy też do czynienia z nierównością w dystrybucji nagród. Na przykład kobiety, choć stanowią obecnie większość absolwentów wyższych uczelni, mają niższe zarobki. Pół wieku temu w USA stanowiły one średnio 60% zarobków mężczyzn, a w 2013 r. 78%. Postęp jest niewielki. Podobne tendencje występują w krajach OECD. Zaskoczeniem może być również to, że mobilność dochodowa, czyli przechodzenie do wyższych poziomów dochodu, jest wyłącznie krótkookresowa i nie łagodzi dramatycznego wzrostu koncentracji zarobków, jaki obserwujemy od lat 70.

Powojenny dobrobyt

Dysponujemy coraz lepszymi danymi dotyczącymi dochodów gospodarstw domowych, ale nie przezwyciężyliśmy problemów związanych z ich kompletnością i porównywalnością. Badania te bazują na dobrowolnych ankietach, więc bogaci skwapliwie je omijają. Ponadto nie obejmują one na przykład bezdomnych. Cennym źródłem wspierającym są rejestry podatków dochodowych. Ale tu też przeszkodą są różne systemy opodatkowania, a także fakt, że najbogatsi często unikają płacenia podatków.

Można więc co najwyżej mówić o tendencjach, a te pokazują, że

nie ma ewolucji w strukturze nierówności. Zmniejszenie ich nastąpiło w latach 1914-1945 i w pierwszym okresie po zakończeniu II wojny światowej. A zatem w XX wieku to wojny, a nie demokratyczna racjonalność redukowały nierówności. Przy czym po I wojnie nierówność nie zmniejszyła się we wszystkich krajach, po II wojnie było to bardziej powszechne, ponieważ wzrosło poczucie społecznej solidarności.

W latach powojennych w USA wysokie zarobki nie rosły zbyt szybko. W latach 50. przyspieszyły, ale nie towarzyszył im wzrost nierówności w dochodach gospodarstw domowych, ta zaczęła zwiększać się dopiero w latach 80. Stało się to dlatego, że po wojnie na rynek pracy masowo zaczęły napływać zamężne kobiety. Najpierw były to kobiety, których mężowie zarabiali niewiele, ale po 1970 r. również kobiety, których mężowie mieli wysokie zarobki, co zahamowało działanie mechanizmu wyrównującego. Podobnie było z rządowymi transferami socjalnymi, które na początku wyraźnie łagodziły nierówności, ale w latach 70. szybciej od nich zaczęły rosnąć dochody z kapitału.

W USA ogólna nierówność dochodów mierzona współczynnikiem Giniego w latach 1950-1970 nie zmniejszała się ani nie rosła. Inaczej było w Europie kontynentalnej. W Wielkiej Brytanii w latach 70. współczynnik Giniego spadł o 3 pkt. proc., w Niemczech o 4 pkt., a krajach skandynawskich, Francji, Holandii i Włoszech nawet o 8-10 pkt. Odpowiedzialny za to był rozwój zabezpieczeń społecznych finansowany w dużej części z progresywnego podatku dochodowego, jak również układy zbiorowe i interwencje rządowe, mające na celu zmniejszanie nierówności płacowych.

Proces wyrównywania skończył się w latach 80., co było wynikiem zmiany polityki państwa. W Wielkiej Brytanii zaczęto inaczej waloryzować emerytury, w wyniku czego średnia emerytura spadła względem średniej pensji. Po kryzysie lat 90. redystrybucja dochodów za pośrednictwem świadczeń społecznych zmniejszyła się już we wszystkich krajach OECD. Wprowadzono bardziej restrykcyjne reguły uprawniające do świadczeń, w tym dla bezrobotnych, co spowodowało, że zmalał odsetek osób z nich korzystających. Jednocześnie zwiększyły się nierówności płacowe i spadł udział płac w dochodach.

Zwycięzca bierze wszystko

Wzrost nierówności powodują: globalizacja, postęp technologiczny w dziedzinie automatyzacji i komunikacji, rozrost sektora usług finansowych, zmiany norm płacowych, zmniejszenie roli związków zawodowych, ograniczenie podatkowo-transferowej polityki redystrybucyjnej. Wszystko to jest wynikiem decyzji podejmowanych przez organizacje międzynarodowe, rządy, korporacje, pracowników i konsumentów.

Ujęcie podręcznikowe: postęp technologiczny zwiększa popyt na pracowników wykwalifikowanych, którzy „zgarniają” tzw. premię płacową, podkopując pozycję niewykwalifikowanych. Globalizacja zaś sprawia, że miejsca pracy niewykwalifikowanej przenoszone są do krajów z niższymi płacami.

To przestarzały model – uważa

Atkinson. Nie zgadza się z tym, że postęp technologiczny zwiększa popyt na pracę wykwalifikowaną – Google zatrudniają coraz więcej osób bez studiów wyższych, ukończenie uniwersytetu nie jest tożsame ze zdobyciem umiejętności. Premia płacowa zaś jest, jego zdaniem, premią za studia i zależy od poziomu stóp procentowych – albo trzeba zaciągnąć kredyt studencki, albo skorzystać z pieniędzy rodziców
, którzy równie dobrze mogliby je ulokować na rynku finansowym. W latach 80. rosła premia płacowa, bo rosły stopy procentowe.

Na rynku pracy popyt i podaż nie charakteryzują w pełni rynkowej ceny pracy. Na wysokość płacy wpływ ma siła przetargowa pracownika i pracodawcy. Środkiem do łagodzenia nierówności były negocjacje zbiorowe, ale rola związków zawodowych w ostatnich latach spadła. W indywidualnych negocjacjach wygrywają gwiazdorzy i nie jest to bynajmniej premia za studia. W krajach OECD odsetek osób z wyższym wykształceniem wynosi 40-45%. Tymczasem 1% najlepiej uposażonych w USA „zgarnia” obecnie 20% PKB. Nowe elity intelektualne nie są tożsame z nowymi elitami ekonomicznymi.

W latach powojennych do zmniejszenia nierówności przyczyniał się wzrost udziału płac w dochodzie narodowym. Teraz rośnie udział zysków, czyli kapitału. Ale to nie kapitał jest źródłem rosnących majątków, lecz wynagrodzenia. Najwyżej uposażeni zrównali się z osobami utrzymującymi się z kapitału, a więc z inwestycji, a nawet je wyprzedzili. Rentierów zastąpili zarządcy funduszy hedgingowych, prezesi korporacji, piłkarze. Nastąpił gwałtowny skok najwyższych zarobków w górę. Stało się to za sprawą globalizacji, która powiększyła rynek, a także zmiany norm płacowych – przejście od od tabel wynagrodzeń do indywidualnych osiągnięć. Dużą rolę odegrała również redukcja najwyższych stawek podatkowych. Choć rentierzy nie odgrywają już dominującej roli w 1% najwyższych dochodów, to trzeba wiedzieć, że do tej grupy trafili właśnie najlepiej zarabiający. Na szczycie obu dystrybucji – kapitałowej i zarobkowej – znajdują się ci sami ludzie.

Państwo wytycza kierunki

Główną przyczyną nierówności jest więc wzrost udziału kapitału w PKB oraz zwiększająca się rozpiętość płac. Nie stało się to za sprawą sił tajemnych, lecz świadomych decyzji. Bez wątpienia państwo ma wpływ na kierunek innowacji technologicznych. Atkinson powołuje się na książkę Mariany Mazzucato „Przedsiębiorce państwo”, która niedawno była omawiana na tych łamach, przypominając, że firmy jedynie komercjalizują wynalazki, które rząd wcześniej sfinansował, a później im udostępnił.

Czy rząd bierze się pod uwagę społeczne konsekwencje wprowadzenia na rynek autonomicznych pojazdów, zaprojektowanych z myślą o amerykańskiej armii? – pyta Atkinson.
Przecież stanowią one zagrożenie dla pracy taksówkarzy. To państwo wybiera sektory, w których dąży się do postępu technologicznego. Ekonomista uważa, że należałoby starać się zwiększać wydajność w sektorach pracochłonnych, a chronić przed nadmierną automatyzacją sektory usług publicznych i administrację, gdzie kontakt z człowiekiem ma także pozaekonomiczny wymiar.

Zadaniem rządu jest również utrzymanie równowagi głównych sił rynkowych, która to równowaga została w ostatnich dekadach zawiana na niekorzyść pracowników i konsumentów. Obecne reguły prawne sprzyjają kapitałowi, że wspomnieć tylko regulacje dotyczące monopoli czy związków zawodowych, których rola została zmarginalizowana, podczas gdy powinny mieć wpływ na kształtowanie rynku pracy i ochrony socjalnej.

Państwo powinno dawać również gwarancję zatrudnienia za minimalną płacę w sektorze publicznym bezrobotnym, a także tym, którzy pracują w niepełnym wymiarze godzin nie z własnego wyboru. Obecnie rozszerzają się różne niestandardowe formy zatrudnienia, które utrudniają prowadzenie polityki. Ważne jednak, by państwo określiło cel w postaci na przykład 2-procentowego bezrobocia i przygotowało odpowiednie programy aktywizujące. Z badań wynika, że programy zatrudnienia nie likwidują w pełni biedy, mamy pracujących biedaków, dlatego trzeba działać także w obszarze płac, ingerując w mechanizmy rynkowe, bo one są zakłócane siłą przetargową pracowników i pracodawców.

Atkinson widzi dwa pola działania: płaca minimalna o charakterze ustawowym i płacowe kodeksy dobrych praktyk. By poziom płacy minimalnej był realistyczny, zależeć musi zarówno od sytuacji rynkowej, jak i od analizy budżetów domowych. Według OECD próg niskiej płacy wynosi 66% mediany, i do takiej relacji państwo powinno dążyć.

Płacowe kodeksy dobrych praktyk powinny zaś dotyczyć całej struktury płacowej, nie tylko płac najniższych. Trudno jednak wyobrazić sobie limity płacowe w sektorze prywatnym. Możliwe są różne rozwiązania – np. uchwalenie kodeksu dobrych praktyk jako warunek otrzymania przez firmę zamówień publicznych, przymus raportowania o zróżnicowaniu płacowym albo ustawowe zobowiązanie, że firma musi brać pod uwagę interesy pracowników w takim stopniu, jak interesy udziałowców.

Kapitał nie lubi biednych

W drugiej połowie XX wieku nastąpił spadek nierówności, na który wpłynęło upowszechnienie własności mieszkań. W Wielkiej Brytanii sprzedaż mieszkań komunalnych z dużym rabatem była prezentem od państwa. Majątek 99% uboższych wzrósł 4-krotnie. Ale szybko pojawiły się nierówności w samej tej grupie, bo nie wszystkich było stać na wykup i nie wszystkie nieruchomości były równie atrakcyjne. Również ulgi podatkowe dla kupujących mieszkania na wynajem spowodowały zwiększenie nierówności.

Ciułacze, którzy nie inwestują w nieruchomości, lokują kapitał w aktywa finansowe i w emerytury, co nie pozwala na zarobek, bo stopy zwrotu są często ujemne. Zwrot z kapitału dla gospodarstw domowych nie jest tożsamy z dochodem inwestycyjnym, jak w przypadku firm. Wysokie opłaty za zarządzanie funduszami powierniczymi i emerytalnymi to klin wbity między stopę zwrotu z kapitału, a zyskiem oszczędzających, stanowiący dochód sektora finansowego. A przecież sektor ten zarabia też krocie na kredytach, zwłaszcza niezabezpieczonych hipotecznie, jak chwilówki, karty kredytowe czy pożyczki edukacyjne. Dochody sektora finansowego przyczyniają się do wzrostu udziału najwyższych dochodów i wzrostu nierówności.

Atkinson opowiada się za ustanowieniem dopuszczalnych maksymalnych stawek za zarządzanie kapitałem, a także za emisją narodowych obligacji oszczędnościowych, gwarantujących dodatnią stopę zwrotu. Ich liczba miałaby być ograniczona. Proponuje także dotacje kapitałowe, wypłacane każdemu w chwili uzyskania pełnoletności. Uważa, że państwo powinno posiadać jakiś majątek netto, udziały w firmach, którymi zarządzałby państwowy fundusz inwestycyjny. Nie jest to odwrócenie prywatyzacji, bo chodzi o udziały mniejszościowe, jednak na tyle znaczące, by przekazać jakieś korzyści przyszłym pokoleniom. Wszyscy mają prawo do dziedziczenia – wyjaśnia.

Powrót do progresji

Z analiz Atkinsona wynika, że do wzrostu nierówności w ostatnich dekadach przyczyniło się łagodzenie progresji podatkowych. Szczególnie wyraźnie widać to na przykładzie Wielkiej Brytanii i USA, gdzie w latach 80. w sposób radykalny redukowano najwyższe stawki w podatku dochodowym. Polemizuje z ekonomistami, którzy dowodzą, że zbyt wysoka stawka górna nie ma sensu, bo od jakiegoś poziomu wpływy do budżetu już nie rosną. W Wielkiej Brytanii jest to 40-45%. Jego zdaniem górna stawka powinna wynosić, jak dawniej 65%, bo podatki nie można rozpatrywać tylko przez pryzmat wpływów budżetowych. Gdy w USA i Wielkiej Brytanii górne stawki zmniejszono, menedżerowie zaczęli walczyć o wyższe wynagrodzenia, co doprowadziło do wzrostu nierówności. Oprócz powrotu do większej progresji postuluje rozszerzenie podstawy opodatkowania, likwidacji odliczeń i ulg, zwłaszcza dotyczących firm.

Atkinson widziałby progresję również w podatkach od spadków i darowizn. Proponuje ustanowienie kwoty wolnej od opodatkowania, a od reszty tego, co dostało się przez całe życie, trzeba by płacić podatek według stawek progresywnych. Wymagałoby to rejestrowania kwoty należności na podstawie sum otrzymywanych od wejścia podatku w życie do momentu płatności. Kwota wolna i progresja sprzyjałaby, jak twierdzi, szerszemu rozdzielaniu majątku, beneficjentami byłoby więcej ludzi, a wpływy mogłyby zasilać konto dotacji kapitałowych, wypłacanych każdemu po ukończeniu 18 lat.

Prezentuje jeszcze inne innowacyjne pomysły, jak

roczny podatek majątkowy dla najbogatszych oraz progresywny globalny podatek od kapitału dla osób posiadających zagraniczne aktywa. Próg, od którego byłby naliczany, mógłby wynosić nawet miliard dolarów. Ten globalny podatek proponował także Piketty, ale doszedł do wniosku, że to utopia. Atkinson go nie odrzuca,
uważa, że wejście do systemu mogłoby być dobrowolne, a jako korzyści dla tych, którzy by się zdecydowali, wymienia jedną władzę podatkową, której by podlegali oraz prestiż. Ekonomista dostrzega także problem korporacji międzynarodowych, które nie płacą podatków w krajach, w których działają, lecz tam, gdzie podatki są najniższe. Dla tych korporacji proponuje minimalny podatek (np. 1%) zależny od dochodów przed wypłatą dywidendy lub od wielkości sprzedaży na obszarze danej jurysdykcji podatkowej.

Odnowić państwo dobrobytu

Co jeszcze można zrobić, by zmniejszyć nierówności i powrócić do standardów państwa dobrobytu? Atkinson proponuje wprowadzenie dochodu podstawowego na poziomie narodowym, który uzupełniałby obecną ochronę socjalną, a także podniesienie poziomu świadczeń i rozszerzenie ich zasięgu.

Dochód podstawowy, z zasady powinien obejmować wszystkich, bez względu na dochody. W wielu krajach istnieje dochód podstawowy w formie świadczeń na dzieci, ale często jest obwarowany kryteriami, które odnoszą się do sytuacji rodziny. Zamiast tego Atkinson proponuje, by świadczenie było powszechne i opodatkowane, jak każdy dochód, czyli według stawek progresywnych. To rozwiązałoby problem różnic dochodowych między rodzinami. Uważa też, że w dalszej perspektywie problemem tym powinna zająć się Unia Europejska, ustanawiając na poziomie wspólnotowym dochód podstawowy dla dzieci.

Dorośli także mogliby otrzymywać dochód podstawowy, zwany obywatelskim, który nie byłby zależny od ich sytuacji na rynku pracy ani od składek na ubezpieczenia społeczne, bo te zostałyby zniesione. Dochód ten były opodatkowany. Emeryci mogliby wybierać między emeryturą państwową, a dochodem podstawowym. Jednak Atkinson nie jest zwolennikiem dochodu obywatelskiego, lecz dochodu partycypacyjnego, który nie byłby bezwarunkowy. Dostęp do niego mieliby tylko ci, którzy podlegali obowiązkowi podatkowemu, więc przejawiali jakąś aktywność na rzecz społeczeństwa, a nie wypoczywali całe życie. To ograniczyłoby liczbę otrzymujących świadczenia na podstawie kryterium dochodowego i biurokrację.

Ekonomista uważa ponadto, że należy odnowić ubezpieczenia społeczne, głównie zasiłki dla bezrobotnych, wracając do najlepszych lat państwa opiekuńczego – podnieść ich poziom, a przede wszystkim rozszerzyć zasięg przy jednoczesnym powrocie do ubezpieczeń od bezrobocia. W XXI wieku większość krajów zaostrzyła warunki przyznawania zasiłków, co sprawiło, że tylko niewielka część bezrobotnych je otrzymuje. W Wielkiej Brytanii na przykład w 1995 r. było to 60%, a w 2005 r. już tylko 30%.

Sprawiedliwość kontra efektywność

Najczęstszy zarzut wobec tych propozycji jest taki, że ucierpi efektywność, stopa wzrostu gospodarczego, a więc tort do podziału będzie mniejszy. Atkinson dowodzi, że pogląd ten, wynika z podręcznikowej analizy zakładającej, że rynki są w pełni konkurencyjne i same się reguluję, podczas gdy to nieprawda. Podręcznikowa analiza nie uwzględnia też czynników socjologicznych, demograficznych i psychologicznych. Nie widzi potencjalnie pozytywnego wkładu państwa dobrobytu w wyniki gospodarki.

Nierówności jak sto lat temu

Anthony B. Atkinson, Nierówności. Co da się zrobić?, Wyd. Krytyki Politycznej

3 obserwacje Atkinsona

1. Z badań wynika, że więcej biedy idzie w parze z większym udziałem najwyższych dochodów.

2. Nowe elity intelektualne nie są tożsame z nowymi elitami ekonomicznymi.

3. Osoby utrzymujące się z kapitału nie odgrywają już dominującej roli w 1% najwyższych dochodów. Do grupy tej dołączyli najlepiej zarabiający. Na szczycie dystrybucji kapitałowej i zarobkowej znajdują się ci sami ludzie.

Progresja podatkowa może rzeczywiście prowadzić do zmniejszenia oszczędności prywatnych i inwestycji, ale może też ukrócić ryzykowne inwestycje bogaczy na rynkach kapitałowych, które pompują bańki spekulacyjne. Ponadto rynek kapitałowy nie chce udzielać pożyczek na rozpoczęcie działalności gospodarczej młodym ludziom. Tymczasem dzięki progresji podatkowej mogliby oni otrzymać odpowiednie środki w postaci dotacji kapitałowej. A pomoc dla drobnych ciułaczy, którzy teraz są praktycznie na przegranej pozycji, może zachęcić do większych oszczędności i akumulacji majątku. Równie zdecydowanie Atkinson rozprawia się z podręcznikowym poglądem, że wzrost płacy minimalnej prowadzi do spadku wydajności i redukcji miejsc pracy. Wręcz przeciwnie, między wysokością płacy i wydajnością zależność jest pozytywna – przekonuje. Utrata dobrze płatnej pracy jest dla pracownika bolesna, więc stara się, by ją utrzymać, jest bardziej wydajny i lojalny wobec pracodawcy, który zamiast myśleć o kosztownej automatyzacji, może zmniejszyć koszty nadzoru. Wyższe płace wspierają wydajność.

Z danych nie wynika, że w okresie wzrostu nierówności gospodarka zaczyna lepiej funkcjonować. Czynników determinujących wydajność i wzrost gospodarczy jest bowiem bardzo wiele. Jaki wpływ na wzrost mają na podatki i redystrybucja? Z analiz przeprowadzonych przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy wynika, że niewielki. Natomiast zmniejszenie nierówności prowadzi do zmniejszenia biedy i to jest najważniejszy wniosek z rozważań Atkinsona.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200