Naukowcy w biznesie

Wydawać by się mogło, że ludzie nauki, zamknięci w hermetycznym środowisku wyższych uczelni, nie są zainteresowani - a nawet zdolni - do prowadzenia własnego interesu. Okazuje się jednak, że życie zmusza ich często do szukania nowych rozwiązań i rozpoczęcia kariery w biznesie. Czy jednak możliwość prowadzenia działalności gospodarczej i zarabiania godziwych pieniędzy, daje im większą satysfakcję niż wspinanie się po szczeblach naukowej, prestiżowej kariery?

Wydawać by się mogło, że ludzie nauki, zamknięci w hermetycznym środowisku wyższych uczelni, nie są zainteresowani - a nawet zdolni - do prowadzenia własnego interesu. Okazuje się jednak, że życie zmusza ich często do szukania nowych rozwiązań i rozpoczęcia kariery w biznesie. Czy jednak możliwość prowadzenia działalności gospodarczej i zarabiania godziwych pieniędzy, daje im większą satysfakcję niż wspinanie się po szczeblach naukowej, prestiżowej kariery?

Dr Magdalena Szeżyńska, która po 17 latach pracy na Politechnice Warszawskiej została producentem oprogramowania dla małych biur turystycznych, mówi, że pracowała na uczelni o 5 lat za długo. "Musiałam jednak dojrzeć do zmiany poglądów. Dużo dało mi uczestnictwo przy narodzinach pierwszych mikrokomputerów w Polsce." Magdalena Szeżyńska przyznaje, że doświadczenia zdobyte na politechnice procentują do dzisiaj. Praca dydaktyczna sprawiła bowiem, iż potrafi właściwie rozmawiać z klientami, a wykonując wtedy prace zlecone dla przemysłu, poznała środowiska, z którymi teraz współpracuje.

Rozczarowanie uczelnią nastąpiło z chwilą przemian ustrojowych w kraju. Skończyły się zamówienia dla przemysłu, trzeba było więc skoncentrować się na realizowaniu projektów wewnętrznych i własnej pracy naukowej. Pojawiły się także pierwsze konflikty z szefami dotyczące dydaktyki. "Doszłam do wniosku, że jeśli mam uczyć studentów w niewłaściwy sposób, to wolę ich w ogóle nie uczyć".

"Miałem duże aspiracje naukowe, które wybito mi jednak z głowy" - przyznaje Piotr Kulesza z Computer Consulting. Po upadku PRL-u odszedł z Uniwersytetu Warszawskiego, gdyż nie miał z kim pracować. Przemysłowy Instytut Maszyn Budowlanych opuścili wtedy wszyscy jego koledzy, którym zaproponowano atrakcyjną pracę.

Piotr Kulesza nie ustawał w swych naukowych ambicjach i w 1994 r. na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego usiłował zrobić doktorat na temat "Prowadzenia projektów informatycznych w dziedzinie zarządzania". Nikt jednak z kadry naukowej nie zdobył się na odwagę, aby zostać jego promotorem. Profesorowie tłumaczyli się, iż nie mają ani doświadczeń w tej dziedzinie, ani też nie znają literatury na temat proponowany przez doktoranta. Tak oto zakończyła się kolejna naukowa kariera...

"Wykładanie informatyki gospodarczej w Szkole Głównej Handlowej jest po prostu bezsensem" - stwierdza dr Witold Staniszkis, właściciel firmy Rodan System, który przez wiele lat łączył prowadzenie własnego biznesu z karierą naukową. Teraz jednak zrezygnował z etatu na uczelni, ponieważ uważa, iż informatyka gospodarcza na SGH jest na najniższym w Polsce poziomie. "Rada wydziału nie ma pojęcia o tej dziedzinie, gdyż zasiadają w niej ekonometrycy i statystycy" - twierdzi. Wykładanie jest jego życiową pasją. Nie ma jednak czasu, aby jeździć z wykładami do Szczecina na uniwersytet czy też na Akademię Ekonomiczną do Wrocławia, gdzie - jego zdaniem - poziom jest wyższy. W tej chwili bowiem rozpoczął w firmie nowe inwestycje.

Trudne początki

"Dopiero ok. 1994 r. zrozumiałem, że produkować to za mało. Prowadzenie firmy polega przede wszystkim na sprzedawaniu produktów. Popełniłem błąd, gdyż jako inżynier dążyłem najpierw do perfekcji produktu, zaniedbując całkowicie dział sprzedaży. Nikt po prostu mnie tego nie nauczył"- wyznaje Andrzej Frys, jeden z założycieli wrocławskiej firmy Teta, który rozpoczynał karierę w Instytucie Cybernetyki Technicznej na Politechnice Wrocławskiej.

Założone w 1987 r. przedsiębiorstwo innowacyjne Teta już dziś, zdaniem A. Frysa - może konkurować z firmami zagranicznymi, choć nadal nie przynosi spodziewanych zysków. Szef Tety przyznaje, że jego biznes jest kapitałochłonny, a pieniądze muszą być stale reinwestowane w rozwój firmy. Cieszy się jednak, gdyż z powodzeniem przeszedł z pozycji inżyniera, poprzez programistę na pozycję menedżera, odpowiedzialnego za przyszłość 170-osobowego przedsiębiorstwa.

Magdalena Szeżyńska miała takie same problemy, jak wszyscy początkujący. Musiała się dużo uczyć, ale nie żałuje, gdyż po skończeniu studium zarządzania jej biznesplan sprawdził się. "Zawiodłam się jedynie na ludziach - mówi. - Rozczarowała mnie zarówno niesolidna wspólniczka, jak również pracownicy, zresztą moi byli studenci. Nauczyłam ich chyba zbyt wiele i zostali podkupieni przez konkurentów."

Na razie odbiorcami usług firmy Magdaleny Szeżyńskiej są niewielkie przedsiębiorstwa i obsługiwana jest tylko część ich działalności. Żeby być konkurencyjnym, trzeba dysponować znacznie większymi finansami i mieć kompetentnych współpracowników. "Ciągle brakuje mi odpowiednich ludzi" - wyznaje Magdalena Szeżyńska. - "Każdemu, kto choć trochę liznął komputerów, wydaje się, że jest programistą lub informatykiem. W praktyce okazuje się jednak, iż niewielu może sprostać moim wymaganiom. A ja chciałabym tylko, aby znali języki oprogramowania i określone realia gospodarcze. Poza tym wymagam znajomości zachowań ludzkich, co jest niezbędne w kontaktach z klientami. Oczekuję od pracowników po prostu większej otwartości na świat."

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200