Naukowcy - do pracowni i laboratoriów!

Jeszcze niedawno wydawało się, że zatrudnienie kadry naukowej w firmie dodaje prestiżu i kompetencji, dziś jej obecność jest uważana niemal jako antyreklama.

Jeszcze niedawno wydawało się, że zatrudnienie kadry naukowej w firmie dodaje prestiżu i kompetencji, dziś jej obecność jest uważana niemal jako antyreklama.

Kilkanaście lat temu naukowcy i pracownicy uczelni z zaskoczeniem spostrzegli, że mogą być użyteczni w działalności biznesowej. W zasadzie nie sami spostrzegli, lecz zostali zaproszeni do tegoż biznesu. Przedsiębiorcy, zawsze cierpiący na kompleks niższości względem ludzi kultury i nauki, sądzili, iż obecność naukowców w firmie doda im splendoru. A poza tym, jako ludzie racjonalnie myślący i "znający życie", zakładali, że wiedza zgromadzona przez lata badań i rozmyślań, nie skażona żadną handlową perspektywą, może okazać się bezcenna. Taka wiedza jest bardzo potrzebna w biznesie, działania bowiem nastawione na zysk bardzo szybko deprawują obiektywizm wiedzy, przykrawając ją do potrzeb konkretnych kontraktów, konkretnych klientów, konkretnych sytuacji. Z wiedzą zdeprawowaną mamy do czynienia wówczas, gdy np. system informatyczny jest wdrażany bez wcześniejszych - albo równoczesnych - odpowiednich zmian organizacyjnych. Takie postępowanie nie jest zgodne z obiektywną wiedzą na temat prowadzenia racjonalnych projektów informatycznych, ale odpowiada zarówno klientowi, który zwykle ma mało pieniędzy, czasu i kompetencji, jak i dostawcy, który chce szybko zawrzeć i wykonać umowę.

Z czasem jednak lekceważona rzeczywistość mści się i wszyscy partnerzy tego układu są niezadowoleni, widzą straty spowodowane takim postępowaniem, a w środowisku rozchodzi się zła fama. Zaproszenie naukowców z ich nie skażoną wiedzą było postrzegane jako próba utworzenia przeciwwagi wobec starych nawyków i praktyk, nadania większej rangi takiej czy innej dziedzinie, a także udoskonalenia usług bez rezygnowania z zysków.

Lecz to się nie udało. Dzisiaj dostawcy systemów informatycznych, zawierając kontrakt z klientem, słyszą: "Tylko proszę nie przysyłać mi żadnych profesorów". Przeglądając tegoroczne, czerwcowe badania rynku firm szkoleniowych, łatwo zauważyć, że zatrudnianie kadry trenerskiej z zapleczem naukowym nie przyczynia się do sukcesu rynkowego. Negatywne doświadczenia z odbiorem trenerów-naukowców przez klientów mają wszystkie firmy szkoleniowe niezależnie od tego, czy specjalizują się w informatyce, finansach, marketingu, prawie, czy nauce języków obcych. Skąd to bankructwo kadry naukowej? Co ono oznacza? Że obiektywna wiedza jednak nie jest użyteczna w biznesie, stanowi przeszkodę w interesach, nikt nie chce jej kupować? Że naukowcy nie nadają się do pracy w komercyjnych przedsięwzięciach, są niepraktyczni?

Uważam, iż problem polega na tym, że naukowiec-biznesmen, naukowiec-menedżer zdetronizowali naukę jako najwyższą instancję w racjonalnym porządku spraw, w tym również spraw zawodowych. Człowiek nauki - zaangażowany w konkretne projekty, przedsięwzięcia, które wymagają czasem kompromisów, w których często postępuje się nieelegancko lub styka z nieeleganckim zachowaniem, które wyceniane są w złotówkach, a nie w honorach - traci przede wszystkim autorytet. Staje się zwykłym pracownikiem najemnym. Staje się wręcz pracownikiem gorszym niż inni - bo bez praktyki i talentu biznesowego. Poczucie bezpieczeństwa naukowca pozbawionego naukowej aureoli spada dramatycznie i wtedy on naprawdę już nic nie potrafi zrobić dobrze, bez względu na rozległość swojej wiedzy. Żaden pracownik naukowy, zanim zabierze się do interesów, nawet nie zdaje sobie sprawy, w jak wielkim stopniu jego osobowość i naukową skuteczność buduje ów swoisty szacunek, prestiż, dystans, jakim jest darzony i sam siebie darzy. Zdetronizowany do potrzeb biznesu staje się po prostu śmieszny. Z tej społecznej niezgody na śmiesznych profesorów, silących się na praktyczną użyteczność, wynika dzisiejszy bunt przeciwko ich obecności w biznesie.

Każdy chce wspominać swojego profesora ze studiów jako niedościgniony ideał, by móc czasem zastanowić się, jak to by on poradził sobie z jakimś problemem. Odwołując się do tej wiedzy nie zafałszowanej żadnym doraźnym interesem, do przekazanych standardów myślenia, ma się szansę znaleźć sensowne rozwiązanie. Do jakiej wiedzy, do jakiego autorytetu odwołać się, gdy profesor w popłochu sam głowi się nad przyziemnym zagadnieniem, a jego klient z niezadowoleniem kręci głową i chłodnym słowem zaznacza swoją wyższość?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200