Najlepszy program, najlepszy komputer

Pod tym prowokacyjnym tytułem mam zamiar namawiać na pogodzenie się ze smutnym faktem, że najlepszy program niestety nie istnieje.

Pod tym prowokacyjnym tytułem mam zamiar namawiać na pogodzenie się ze smutnym faktem, że najlepszy program niestety nie istnieje. Tak samo, jak nie istnieje najlepszy komputer, najlepszy edytor, najlepszy samochód itd.

Oczywiście ma sens (choć nie zawsze jest łatwe i jednoznaczne) ustalenie najlepszego oprogramowania czy sprzętu do realizacji dokładnie określonych celów. Racjonalnie brzmi rekomendacja zakupu zawierająca takie na przykład sformułowania: „W trakcie analizy zidentyfikowano następujące zadania mającego powstać systemu informatycznego... Do realizacji powyższych zadań najlepiej nadają się..., ponieważ...". Nawiasem mówiąc, powyższe sformułowanie budzi jeszcze jedną nadzieję - sugeruje ono, że osoba (zespół?) dokonująca selekcji poznała potrzeby przyszłych użytkowników i rozumie, w jaki sposób system informatyczny ma te potrzeby zaspokajać.

Tyle że racjonalizm, od kiedy pomnę, niezbyt w cenie w naszych stronach. Porównywanie dla osiągnięcia satysfakcji z posiadania czegoś wspanialszego niż inni jest chyba wbudowane w ludzką naturę. Wszak już mali chłopcy porównują sobie różne części ciała. Niestety, trochę starsi panowie wyrastają z tego tylko o tyle, że porównują swoje samochody czy komputery. Informatyk pracujący w firmie, której potrzeba dwa czy trzy PC XT z arkuszem kalkulacyjnym, nie może ścierpieć, że jego kolega ma w pracy SUN-a, więc dopóty będzie nachodził dyrektora, dopóki nie wmówi mu konieczności

zakupu chociaż i486 (zresztą ten dyrektor jest sam sobie winien, bo czy przy tej skali zastosowań potrzebny jest w firmie informatyk!).

Na pewno ktoś zechce uznać mnie za świętokradcę, ale twierdzę, że nie jest prawdą, iż Oracle jest lepszy od dBASE, Cray lepszy od PC XT, wersja 3 Lotusa lepsza od wersji 2, a Porsche lepszy od Syrenki. Jeśli ktoś ma tylko przechowywać prosty zbiór danych i robić z niego kilka typowych raportów, to tani dBASE (lub może coś jeszcze prostszego i tańszego!) jest dla niego najlepszy. Gdy jedynym zadaniem jest używanie przez 6 godzin dziennie zwykłego edytora tekstów, zalecałbym średnią konfigurację IBM PC, a nie superkomputer czy stację roboczą RISC. Jeśli ktoś ma XT-w skromnej konfiguracji, to l-2-3r3 może mu działać gorzej niż l-2-3r2. Ostatecznie, gdy trzeba przewieźć ćwiartkę prosiaka po polnych drogach w czasie roztopów, to chyba jednak lepiej syrenką niż porsche.

Jeśli już, narażając się na gromy, pluję na bóstwa, to nie pominę największej ostatnio świętości w informatyzującej się Polsce, czyli UNIX-a i niezwykle modnych systemów otwartych. Nie przeczę, że w wielu przypadkach są one całkiem uzasadnione, ale czy naprawdę każda fabryczka gwoździ będzie się integrować z całym światem i co roku restrukturyzować, i dlatego nie może mieć spokojnego, efektywnego i niedrogiego sytemu opartego na sprawdzonych w dziesiątkach tysięcy instalacji rozwiązaniach własnościowych. Czy hasło „system otwarty" musi mieć tak magiczną moc, że zwalnia z konieczności dokładnej analizy potrzeb i ekonomicznie

uzasadnionych wariantów zaspokojenia tych potrzeb. I nie demonizujmy najczęściej powtarzanej, demagogicznej groźby - odcięcia od świata. Systemy najróżniejszych firm są wyposażone w moduły umożliwiające przesyłanie danych w wielu powszechnie akceptowanych standardach. Tak więc stosunkowo łatwo można zorganizować przesyłanie danych między maszynami różnych dostawców i różnych kultur.

„No, ale my chcemy trzymać się standardów". Świetnie.. Powiedzmy, że w Polsce jest około pięciu tysięcy komputerów, od jakiej liczby komputerów zaczyna się standard? Chyba trzy, cztery tysiące zainstalowanych takich samych maszyn ponad wszelką wątpliwość ustanowiłoby standard. W takim razie, w odniesieniu do polskich warunków, każdy z popularnych „zamkniętych" modeli firm IBM, DEC, ICL można uznać za standard, bo działa na świecie w tysiącach instalacji.

Chciałbym jeszcze przysporzyć sobie kilku wrogów spośród dwu gatunków fetyszystów. Przez kilka ostatnich lat zdecydowaną większość problemów informatycznych miał rozwiązać cudowny środek o nazwie PC. Słysząc te bzdury fachowcy łamali ręce i rwali włosy z głów (niestety ze swoich, więc bez widocznego wpływu na decyzje zakupowe). Okazało się jednak, że brak skuteczności był tymczasowy, ostateczny wynik perswazji przeszedł najśmielsze oczekiwania - dziś już przestają istnieć problemy, które można rozwiązać na PC. Nawet sieć lokalna (o możliwościach obliczeniowych większych od mainframe sprzed dziesięciu lat) nie nada się już dziś na

wiele - „przecież to tylko pecety, a nie porządny (unixowy!) komputer...". Dwa lata temu czekałem na to, by jakiś geniusz skomputeryzował na PC np. duży bank, dziś czekam na to, by do obliczenia 2 + 2 okazał się potrzebny co najmniej minikomputer.

A jeśli już komputer, to nie byle jaki, wszystko musi być naj... W Polsce sprzedawcę komputerów wszyscy wypytują o szczegóły techniczne. Niewiarygodne, ileż to rzeczy można pragnąć wiedzieć o pamięci operacyjnej: „a jakie kości, a ile nanosekund, a czy wzdłuż, czy w poprzek maszyny umieszczone?, montowane przy pełni księżyca czy w nowiu?" itd., itd. Z drugiej zaś strony kupuje się pakiet programów, który nigdy nie osiągnie nawet połowy swojej normalnej przepustowości, bo wybrano konfigurację, w której pamięci operacyjnej jest o połowę za mało, co drastycznie spowalnia operacje. I dziesięciokrotne upewnianie się przed zakupem, że podstawki pod kości są od najlepszego na świecie producenta, , w niczym nie pomoże użytkownikom czekającym pół minuty na odpowiedź źle skonfigurowanego systemu.

„No tak, chce Pan, abyśmy kupowali buble, żeby nam wciskali złom!" Nie, nie chcę, ale przed wciskaniem złomu może lepiej ochroniłby dobry prawnik, przez sprawdzenie, czy kontrakt daje skuteczne możliwości wyegzekwowania jakości. Przy okazji .noże udałoby się wymóc, przestrzeganie uzgodnionych terminów dostawy czy warunków gwarancji.

I wreszcie finał mych wywodów, który powinien być choć trochę zaskakujący, bo przecież większość rozważań nad przewagami różnych cudeniek kończyła się nieoczekiwanym finałem - kupowano coś zupełnie innego niż wybrano, bo było tanie. I tu kłaniam się nisko, fachowcy biorą taki sprzęt i na głowie stają, żeby wycisnąć z niego wszystko, co się da. A gdy zapytać, który komputer jest najlepszy, z błyskiem w oczach odpowiedzą: „Nasz!". I z tym sądem nie mam zamiaru polemizować.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200