Nadszedł Linux, zamykamy okna?

Syndrom systemu operacyjnego

Rozdźwięk pomiędzy zwolennikami platformy Windows i Linux jest ostatnio dobrze widoczny na całym świecie. Jego odbiciem i ofiarą staje się także środowisko edukacyjne. Uzasadnianie konieczności nauczania w szkołach średnich Linuxa tym, że jest to system otwarty i można go "czytać", jest podobnym argumentem, jak motywowanie do oglądania tylko tych filmów, których scenariusz udostępniono do wglądu widzom. System operacyjny nie jest książką, tylko złożoną konstrukcją logiczną zapisaną w języku programowania. Jeśli nie zna się tego języka i nie rozumie logiki całej struktury, z takiego "czytania" wyniknie tyle samo, co z czytania przez osobę nieznającą angielskiego książki napisanej w tym języku.

Bez wątpienia Linux ma ogromną przyszłość przed sobą. Widać to wyraźnie w sferze komercji, gdzie tak uznane firmy, jak IBM i Oracle z całym szacunkiem dla tej platformy starają się zabiegać o zadośćuczynienie zwolennikom Linuxa, oddając w ręce użytkowników rozwiązania współpracujące z tym systemem operacyjnym. Co więcej, w Europie wyraźnie zaostrzają się antywindowsowe postawy, co ma chyba nie tylko merytoryczne przyczyny. Te trendy mogą jak najbardziej wytyczać przyszłość platform systemów informatycznych, jak też znaleźć odzwierciedlenie w programach nauczania. Trzeba wszakże pamiętać o kilku rzeczach. Po pierwsze, o pewnej bezwładności, która skutecznie opóźnia przekuwanie koncepcji w czyny. Mam tu na myśli środowisko nauczycielskie, które w dużej mierze zżyło się z Windowsami, co jest skutkiem przeszłości - nabytych przyzwyczajeń, dotychczasowej popularności tej platformy, no i wreszcie proedukacyjnych inicjatyw podjętych dużo wcześniej przez Microsoft oraz inne firmy (np. Intel - nauczanie ku przyszłości). Jakoś nie widać podobnych inicjatyw ze strony popleczników Linuxa, za którym nie stoją w gruncie rzeczy żadne komercyjne firmy, a więc jest on trochę osierocony w tym względzie. Można jedynie liczyć na to, że w końcu oprócz kręcenia nosem na Windows ktoś zadba wreszcie o godną reprezentację Linuxa w stosownych środowiskach. Historycznie rzecz biorąc, systemy unixowe są dużo starsze od Windowsów, ale wcześniej nie było z tego tytułu żadnych dwuznaczności, gdyż to właśnie dopiero za sprawą mikrokomputerów i systemu Windows (no i oczywiście Internetu) wprowadzono informatykę pod strzechy. Nikt dawniej nie optował za nauczaniem Unixa w szkołach, bo w ogóle nie było potrzeby nauczania informatyki. Teraz ciosa się kołki na głowie tych, którzy dla celów edukacyjnych wybrali tę platformę, która jest współcześnie najbardziej rozpowszechniona. A czy kilka lat temu, gdy podejmowano decyzje, była jakaś alternatywa?

Zasadność wyboru Linuxa jako podstawa do nauczania zastosowań informatyki uważam za argumentację taką sobie. Oprócz tego, że jest on darmowy, trudno znaleźć argumenty, które przemawiałyby na jego korzyść z punktu widzenia obycia się użytkownika z technologią informatyczną na poziomie użytkowym. Trudno też mówić, który z dwóch systemów jest łatwiejszy - są one po prostu odmienne. Co prawda Linux jest odczytywalny w sensie kodu źródłowego, ale komu, oprócz hobbystów i profesjonalistów, jest to do czegokolwiek zdatne? Graficzne nakładki interfejsu użytkownika skutecznie ograniczają konieczność analizy kodu źródłowego i korzystania z linii poleceń, nawet w systemie Linux. Co więcej, nie ma większego znaczenia, czy ustawienia parametrów systemu zostaną wykonane przez ich wyklikanie na poręcznej planszy, czy też żmudnie wpisane w linii poleceń. W jednym i drugim przypadku trzeba przede wszystkim dysponować głębszą wiedzą o znaczeniu tychże parametrów, co bywa często dużo trudniejsze do osiągnięcia niż ich fizyczne ustawienie. Czy profilowanie usług sieciowych, takich jak DHCP lub DNS, będzie działało lepiej, jeśli zostanie przeprowadzone w trybie command prompt?

Aplikacje górą

Szaremu użytkownikowi, a takim ma z założenia być absolwent szkoły średniej, naprawdę obojętne jest, pod jakim systemem operacyjnym działa jego przeglądarka internetowa lub edytor tekstu. Bo to one właśnie tworzą warstwę aplikacyjną nad złożoną strukturą systemu, mającą istotniejsze znaczenie, ale dla profesjonalistów informatyków. Porównywalne użytkowo z MS Office i Internet Explorer oprogramowanie Open Office i Netscape działa z równym powodzeniem pod Windowsami i Linuxami. Bazy danych IBM DB2, Oracle, MySQL są wieloplatformowe, nie mówiąc już o języku programowania Java wraz z jego zintegrowanym środowiskiem programistycznym. Nie wiem więc dlaczego całą sprawę z edukacją informatyczną sprowadza się do poziomu systemu operacyjnego, który w sumie jest tylko niezbędnym podkładem dla warstwy aplikacyjnej.

Przy obecnie pogłębiających się tendencjach do rozwarstwiania architektur przetwarzania kwestia systemu operacyjnego po stronie użytkownika będzie stopniowo odchodziła w cień. Koncepcja heterogenicznego przetwarzania siatkowego (grid computing) już praktycznie wkraczająca w fazę implementacyjną dzięki Oracle Real Application Clusters to zaledwie zaczątek tego, czego świadkami będziemy w niedalekiej przyszłości. Już w chwili obecnej nikt nie zastanawia się, czy wyszukane w Internecie zasoby pochodzą z takiego czy innego serwera i w jakiej technologii zostały wykonane strony WWW. Użytkownicy będą odbiorcami usług informatycznych dostarczanych z rozproszonych serwerów, tak jak obecnie dostarcza się energię elektryczną. Środowisko użytkownika zostanie sprowadzone do "cienkiego klienta" umożliwiającego połączenie się z wirtualnymi zasobami oferującymi konkretny typ usług. Dostęp do warstwy systemu operacyjnego będzie miała tylko kadra techniczna odpowiedzialna za ich funkcjonowanie.

Faworyzowanie jednego czy drugiego systemu operacyjnego w procesie edukacyjnym jest oczywistym nieporozumieniem, bo nie na tym poziomie tkwi sedno sprawy. Rozumienia zasad informatyki nie kształtuje się poprzez pracę z systemem operacyjnym. Tutaj możemy jedynie mówić o oswojeniu się z pewnym środowiskiem. Jeśli więc chcemy młodzież przyzwyczajać do Linuxa zamiast do Windows, powinny najpierw zaistnieć odgórne zalecenia w tym względzie i to nie tylko dotyczące sfery edukowania, ale przede wszystkim późniejszych zastosowań. Nie można jednak w demokratycznym kraju narzucać pracodawcom (z wyjątkiem sektora publicznego) jakich technologii informatycznych mają używać. Złotym środkiem wydaje się porównawcze nauczanie jednego i drugiego środowiska operacyjnego, na wszelki wypadek. Nie chcę jednak myśleć, jak wielkimi kosztami byłoby to obarczone. Stać na to niektóre uczelnie wyższe, na których z racji wymagań procesu dydaktycznego istnieje wiele pracowni zapewniających rozmaitość komputerowych środowisk pracy.

Najtrudniej zrozumieć informatykę

Jedynym sensownym rozwiązaniem wydaje się obserwacja tendencji w zastosowaniach komercyjnych i pod tym kątem należy kształtować programy nauczania. Obawiam się, że troska o nauczanie akurat Linuxa w szkołach wynika raczej nie z obawy o przyszłość młodego pokolenia, ale w głównej mierze jest tłem dla powszechnej walki z dominacją Microsoftu. Gdyby tak nie było, wówczas nie padałyby pytania, jakiego systemu nauczać, ale jak nauczać informatyki w ogóle. Biadanie, że młodzież nabywa złych przyzwyczajeń, które później nie znajdą prostego odzwierciedlenia na rynku pracy, wymagając ponownego przekwalifikowania się, jest nieco na wyrost. Dobre przyzwyczajenia nie wynikają ze znajomości takiego czy innego środowiska systemu operacyjnego, ale z umiejętności adaptacji umysłowej i znajomości zasad informatyki jako takiej. Mogą to z pewnością potwierdzić dinozaury informatyki, które w swej kilkudziesięcioletniej karierze miały styczność z tak rozmaitymi technologiami, że trudno by je tu wymieniać. Na pewno też ich wcześniejsze doświadczenia nie przeszkadzały, a raczej pomagały w eksploracji nowych obszarów technologii informatycznych.

Jeśli uważamy, że szkoła kształci jedynie konsumentów "bezmyślnie" używających narzędzi informatycznych, to poniekąd trafiliśmy tą konkluzją w dziesiątkę. Ja też używam "bezmyślnie" przeglądarki internetowej i wielu innych programów, bo nie same te programy są przedmiotem mego zainteresowania, ale informacja, jaką mi dostarczają. Gdybym nie znał informatyki "od podszewki" i tak z pewnością nie przeszkadzałoby mi to w pozyskiwaniu informacji. Natomiast z pewnością uniemożliwiałoby mi to tworzenie nowych rozwiązań informatycznych. Nie zakładajmy jednak, że wraz ze wzrostem zastosowań informatyki wzrośnie liczba jej twórców. Tendencje raczej będą odwrotne za sprawą daleko idącej unifikacji, globalizacji i ekonomicznej nieopłacalności wytwarzania odizolowanych rozwiązań. Widać to już dosyć wyraźnie na dzisiejszym rynku.

Musimy pogodzić się z faktem, że wszyscy jesteśmy konsumentami i w coraz większym stopniu nimi będziemy. Wielu ludzi zażywa leki, ale czy muszą oni znać od razu tajniki technologii ich wytwarzania? Najważniejszym zadaniem systemu edukacji jest nauczenie myślenia (a przynajmniej wpajanie takiej skłonności), co równie dobrze można robić za pomocą kartki papieru i nijak ma się do tego technologia informatyczna, która jest po prostu innym warsztatem pracy, służącym do realizacji określonych celów użytkowych. Na pewno też nie można zakładać, że taki czy inny system operacyjny cokolwiek tu pomoże. Znam zbyt wielu ludzi konfigurujących z "małpią zręcznością" ten czy ów system operacyjny, podczas gdy nie mają oni pojęcia o zasadzie działania maszyny Turinga, a więc nie znają podstaw informatyki. Życie także nie polega na programowaniu, którą to czynność pozostawmy specjalistom, od reszty użytkowników wymagajmy jedynie świadomości zasad posługiwania się narzędziami. A czy ktoś rozumie istotę ich działania, czy tylko potrafi właściwie ich używać, to już jego prywatna sprawa.

Piotr Kowalski jest głównym specjalistą ds. informatyki w Górnośląskiej Wyższej Szkole Handlowej w Katowicach.


TOP 200