Na przednówku

Czym grozi pozostawanie na obrzeżach innowacyjności i konkurencyjności? W scenariuszu naszkicowanym przez Stefana Dunin-Wąsowicza, wieloletniego dyrektora finansowego w firmach Hewlett-Packard i Agilent Technologies, a obecnie prezesa Industrial Partners, oraz Waldemara Sielskiego, byłego prezesa polskiego oddziału Microsoftu, do 2010 r. postępowałaby dalsza utrata znaczenia krajowych spółek. Owszem, odnotowano by wzrost, ale na poziomie 1-5% rocznie. Nastąpiłaby stagnacja w zatrudnieniu. Światowe koncerny będą próbowały zaś koncentrować lokalizację poza granicami Polski.

Może się jednak spełnić inny scenariusz, w którym osiągniemy wzrost na poziomie 10% rocznie. Ale w tym celu należy zwiększyć udział w tworzeniu wartości dodanej. Postawić na aplikacje niszowe. Rzeczywiście eksportować produkty i usługi, nie zaś delegować pracowników. Przekonać światowe korporacje, że warto u nas tworzyć silne, regionalne ośrodki programistyczne i usługowe.

Państwo a informatyka

Aby ziścił się ten drugi scenariusz, konieczne jest współdziałanie państwa. To zaś szybciej pomoże górnikom, hutnikom czy pielęgniarkom niż potencjalnie bogatej branży, mimo że ta mogłaby się stać kołem zamachowym polskiej gospodarki. Nawet dwie tak fundamentalne sprawy jak Strategia Informatyzacji Rzeczypospolitej Polskiej oraz Ustawa o informatyzacji nie mogą się doczekać na swoją kolej w pracach rządu. Wojciech Szewko, podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Informatyzacji, odpowiedzialny za oba akty, zaczyna grozić, że jeśli urzędnicy niektórych resortów będą się dalej opierać przeciwko zapisom ustawy m.in. w sprawie audytu informatycznego, to lepiej będzie wycofać ją z prac rządu, niż przesyłać niedoskonałą - w jego rozumieniu - do Sejmu.

W gruncie rzeczy branży bardziej zależy na przejrzystym prawie podatkowym i sposobach wsparcia promocji polskich produktów za granicą niż na Wrotach Polski, do których Wojciech Szewko na każdym kroku zachęca firmy IT. Szkoda, że w jego rozumieniu informatyzacja sprowadza się do załatwiania spraw przez Internet, kiedy technologia jest wtórna wobec jakości prawa i procedur administracyjnych.

Ustawy i rozporządzenia pisane na kolanie szkodzą branży i rozwojowi społeczeństwa informacyjnego w Polsce - taka opinia nieustannie pojawiała się w prezentacjach podczas 3.

Kongresu Informatyki Polskiej. Informatykom marzy się algorytmizacja prawa. Ale jak to osiągnąć, skoro w procesie legislacyjnym nie przestrzega się jakiejkolwiek metodologii? Brakuje wymogu niesprzeczności, koordynacji terminologii i modelowania. Przykładem takiego ustawowego zapisu jest np. stwierdzenie, że "bezpieczny podpis elektroniczny nadaje dokumentowi elektronicznemu formę równoważną pisemnej, jeśli jest weryfikowany ważnym kwalifikowanym certyfikatem".

Doktryna prawna wyklucza usuwanie nawet oczywistych błędów, gdy akt prawny ukaże się w Dzienniku Ustaw. I tak w Ustawie o podpisie elektronicznym ustawodawca grozi karą za przechowywanie kluczy do podpisywania certyfikatów. "Chochlik drukarski! ... ale miecz Damoklesa nad świadczącymi usługi zgodnie z regułami sztuki" - załamuje ręce prof. Mirosław Kutyłowski z Politechniki Wrocławskiej. W oczach informatyka stanowienie prawa jest procesem anonimowym (nie wiadomo, kto tak naprawdę stworzył przepis), brakuje zasady projektu systemu i mechanizmu wnoszenia poprawek.

Czarne chmury gromadzą się nad rynkiem IT. Dyskusje są coraz bardziej jałowe, wciąż w gronie tych samych osób. Nawet postulaty Kongresu będą się pokrywać w 50% z postulatami z 1994 i 1998 r. Gdyby gospodarka ruszyła, branża może przespać żniwa, znużona przydługim przednówkiem.


TOP 200