Minister dzieli i odpowiada

Rada pomoże

Głosem doradczym przy podejmowaniu decyzji - w myśl projektu ustawy - ma służyć ministrowi ds. nauki powoływana przez niego Rada Nauki. Ma ona składać się z przedstawicieli środowiska naukowego wybieranych w dwustopniowych wyborach. W ramach Rady mają działać: Komisja Badań na Rzecz Rozwoju Nauki oraz Komisja Badań na Rzecz Rozwoju Społeczeństwa i Gospodarki. W skład tej ostatniej, oprócz przedstawicieli środowiska naukowego, będą także wchodzić przedstawiciele środowisk gospodarczych, władz samorządowych i ministerstw. Z kolei kierunki polityki naukowej, naukowo-technicznej i innowacyjnej państwa ma opiniować Komitet Polityki Naukowej. Osoby niezadowolone z opinii członków Rady będą mogły zgłaszać swoje uwagi i zażalenia do Zespołu Odwoławczego.

Projekt ustawy o finansowaniu nauki nie mówi nic na temat sposobów zwiększania nakładów na naukę, pozostawiając tę kwestię do rozstrzygnięcia w ramach innych obszarów polityki państwa, np. poprzez odpowiednie zachęty podatkowe dla przedsiębiorstw. Obecnie pracują nad nim posłowie z Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży oraz Komisji Finansów Publicznych.

Dla Computerworld komentuje

prof. Ryszard Tadeusiewicz, rektor Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie

Głównym czynnikiem decydującym o prowadzeniu badań naukowych w Polsce jest globalny poziom finansowania nauki. Jeśli będzie on nadal utrzymywany na poziomie ułamków procenta PKB, to żadna ustawa ani żadna reorganizacja nie przyczyni się do polepszenia działalności naukowej. Od samego mieszania kawa nie zrobi się słodka - konieczny jest realny wsad (cukru w kawie i pieniędzy w nauce). Jeśli przyjmiemy, że w przyszłości kolejne rządy RP zdobędą się na to, żeby badaniom naukowym nadać rzeczywisty, a nie jedynie deklarowany priorytet, to nowa ustawa może (choć wcale nie musi) przyczynić się do intensyfikacji badań naukowych w Polsce oraz polepszenia ich wyników.

Kolejnym czynnikiem decydującym o tym, czy będzie lepiej czy gorzej, jest osoba ministra odpowiedzialnego za sprawy nauki. Nowa ustawa dawałaby mu dużo większe prerogatywy, niż te, które posiada dzisiaj przewodniczący KBN. Z tego silniejszego narzędzia sterowania nauką prawdziwy wizjoner może zrobić trampolinę, która wybije naukę na poziom znacznie wyższy od dzisiejszego. Kunktator zaś może tych samych rozwiązań tak użyć, by nauce polskiej uwiesić kolejny kamień u szyi. Na przykład w postaci dodatkowych, niepotrzebnych procedur administracyjnych. Biurokracja z pewnością będzie dążyła do zwiększenia liczby urzędników związanych z "obsługą" badań naukowych. Ci zaś postarają się o wprowadzenie nowych wzorów formularzy, pism, raportów itp. Fundamentalne znaczenie ma w tym kontekście odpowiedź na pytanie, czy stanowisko ministra ds. nauki będzie obsadzane według kryterium najwyższych kompetencji, czy też będzie traktowane jako jeden z łupów wyborczych.

Jedno jest pewne. Nauce polskiej jest potrzebne skoncentrowanie wysiłku badawczego na wybranych, priorytetowych kierunkach. Nie jesteśmy światowym mocarstwem, nie stać nas na prowadzenie badań naukowych we wszystkich dziedzinach, jakie tylko istnieją. Mając ograniczone środki i bardzo liczne potrzeby - wynikające między innymi z konieczności podniesienia sprawności naszej gospodarki - nie możemy kontynuować praktykowanej przez dzisiejszy KBN zasady dawania "wszystkim po równo".

Mówi się dużo o "gospodarce opartej na wiedzy" - jednak nie każda wiedza naukowa może się przekładać na sukces gospodarczy. Jeśli mamy w praktyce spowodować efekt polegający na "napędzaniu gospodarki osiągnięciami nauki", to musimy nauce postawić konkretne zadania, wskazać strategiczne cele, a potem zapewnić środki potrzebne do ich osiągnięcia. Tego nie da się zrobić, jeśli ciałem decyzyjnym przy dzieleniu środków na badania naukowe jest swoisty "sejmik uczonych", bo każdy uczony za najważniejszą dziedzinę nauki uważa to, czym sam się aktualnie zajmuje.

Od dawna twierdzę (chociaż twierdzenie to jest wśród naukowców zdecydowanie niepopularne!), że obowiązek postawienia nauce priorytetowych zadań i strategicznych celów powinien być pozostawiony w rękach polityków. Oczywiście, wymaga to udziału polityków świadomych wizji i kierunków rozwoju Polski jako całości, a także ponoszących osobistą odpowiedzialność za podejmowane decyzje (jeśli decyduje komisja, to w istocie nikt za nic nie odpowiada). Przede wszystkim jednak potrzebna jest klarowna, dalekosiężna wizja rozwoju kraju. Obecny rozwój zbyt często przypomina jesienny liść przeganiany z kąta w kąt przez kolejne przeciągi. W tych warunkach nauka nie może odegrać przynależnej jej roli motora postępu - bo nie wiadomo, dokąd ten motor miałby nas ciągnąć.

Nowe, proponowane rozwiązania ustawowe stwarzają szanse na zaistnienie takiego właśnie teleologicznego (czyli ukierunkowanego na dalekosiężne cele) zarządzania nauką jako systemem. Dlatego, mimo wielu obaw, jestem skłonny udzielić im mojego poparcia.

Nie należy jednak zapominać, że istnieje również coś takiego jak wewnętrzna logika, wewnętrzny rytm rozwoju nauki - niezależne od aktualnych rozwiązań politycznych, prawnych, administracyjnych. Badacz zawsze "bierze na warsztat" to, co uważa za najciekawsze, najlepiej rokujące w sensie wyniku naukowego oraz praktycznego zastosowania. Bardzo dokładnie wsłuchuje się także w puls, jakim bije nauka światowa. To są jego prawdziwe drogowskazy. Dlatego niezależnie od tego, co ustalą politycy odnośnie do zasad finansowania, na samą istotę badań naukowych będzie to miało wpływ drugorzędny. Jest takie powiedzenie, które idealnie pasuje do tego, żeby je przytoczyć w ramach tej wypowiedzi - "badania naukowe są jak seks: czasem się z nich coś narodzi, ale nie dlatego się je uprawia".

Pewne wartości w świecie naukowym są i pozostaną niezmienne - bez względu na zmieniające się w czasie rozwiązania ustawowe.

Nauka była, jest i będzie uprawiana w Polsce niezależnie od wprowadzanych rozwiązań.

Dla Computerworld komentuje

prof. Janusz Filipiak, prezes zarządu ComArch SA

Dobrze, że powstał projekt nowej ustawy o finansowaniu nauki, ale rozwój badań naukowych nie jest tylko kwestią takich czy innych regulacji prawnych. W naszym kraju środki na naukę są stanowczo za małe. W takiej sytuacji dzielenie ich jest trudne.

Mamy jednak również inny, bardziej znaczący problem - problem mentalnościowy. Utożsamiamy naukę przede wszystkim z naukowymi rozprawami, artykułami uczonych. Trudno nam uznać prace, które zakończyły się wdrożeniem nowego produktu za prace badawczo-rozwojowe. Nie wiem, czy GUS w zestawieniach dotyczących wydatków na naukę uwzględnia nakłady ponoszone przez firmy takie jak nasza na prace nad nowym produktem. W ComArchu stanowią one ok. jednej trzeciej wszystkich wydatków.

Gdy będziemy patrzyli na naukę jak na świętość, to daleko nie zajdziemy. W Stanach Zjednoczonych nie ma wyraźnej granicy między nauką a innowacjami - przejście między tymi obszarami aktywności jest płynne. Dopóki nie przekroczymy tej bariery umysłowej, dopóty żadna ustawa nie zmieni sytuacji w sferze nauki w naszym kraju. Nie oznacza to, że nie należy pracować nad nowymi regulacjami prawnymi czy szukać nowych sposobów pobudzania rozwoju naukowego.

Dużym obciążeniem dla budżetu nauki są jednostki badawczo-rozwojowe, tzw. JBR-y. Trzeba je sprywatyzować, nie mogą być w całości finansowane z budżetu państwa. Dużym problemem są też instytuty Polskiej Akademii Nauk. Trzeba na nowo przemyśleć rolę PAN-u. Może to być korporacja uczonych, ale bez własnych instytutów. Ich dalsze istnienie konserwuje bowiem niedobry układ polegający na pobieraniu pieniędzy bez odpowiedzialności za ich wykorzystanie. Jeżeli nasza firma wydaje milion złotych na prace badawczo-rozwojowe, to jest dużo pieniędzy, które trzeba wypracować. Milion złotych dotacji dla instytutu to o wiele łatwiejsze pieniądze.

Trzeba jednak uważać, by nie "wylać dziecka z kąpielą". Problem nie jest wcale prosty. Są bowiem w instytutach PAN takie dziedziny nauk podstawowych, w których polscy uczeni zajmują czołowe, światowe pozycje. Trzeba znaleźć możliwości gwarantujące im dalszy rozwój. Konieczne jest wybranie takich dziedzin nauki, które dają szansę utrzymania się w światowej, ścisłej czołówce. Musimy się zdecydować, co chcemy wspierać, i faktycznie to robić.

To, co rokuje największe szanse rozwoju, trzeba wzmacniać, inne obszary badań być może nawet zlikwidować.

Nie może być jednak tak, że o kierunkach rozwoju nauki będą decydować tylko sami naukowcy. To, co dotyczy najważniejszych spraw, nie powinno być definiowane tylko przez samych naukowców. Do tej pory jednak władze bały się uczonych. Dlatego też pieniądze były przekazywane uniwersytetom, uczelniom i potem one wydawały je według własnego uznania. We Francji każda uczelnia państwowa ma osobę zarządzającą nią w imieniu skarbu państwa. Rolą rektora jest zajmowanie się sprawami związanymi z programem badawczym i programem kształcenia. U nas uczelnie dostały w ostatnich latach dużą władzę i swobodę działania. To miało wpływać pozytywnie na ich rozwój. Okazało się jednak, że w rzeczywistości skutki tego są negatywne. Uczelnie biorą pieniądze, ale nie ponoszą odpowiedzialności za ich wykorzystanie. Obecne regulacje prawne konserwują taki układ.

Odebranie nieograniczonej władzy uczelniom stanie się prędzej czy później koniecznością. Musi to zrobić ktoś z zewnątrz. Teraz ruch należy do polityków. Samo środowisko nie będzie w stanie wprowadzić istotnych zmian, gdyż nie jest nimi zainteresowane. Na uczelniach są grupy profesorów korzystających z istniejącej sytuacji. Reformy nie leżą w ich interesie, bo niby dlaczego mieliby działać przeciwko sobie. Władze państwowe muszą postawić warunek: dajemy pieniądze, ale również wymagamy. Inaczej grozi nam destrukcja środowiska naukowego. Projekt przedłożonej w Sejmie ustawy to dobry krok w kierunku właściwej regulacji stosunków między nauką a państwem. Jeżeli państwo daje pieniądze, to powinno jasno, jednoznacznie definiować wymagania i rozliczać z realizacji przyjętych zobowiązań.


TOP 200