Między mostkiem kapitańskim a maszynownią

Internet nazywany jest czasem oceanem informacji. Jest to chyba analogia znacznie trafniejsza niż wydawało się jej twórcom.

Internet nazywany jest czasem oceanem informacji. Jest to chyba analogia znacznie trafniejsza niż wydawało się jej twórcom.

Tak jak wody w oceanie, tak i w Internecie jest niezliczona ilość informacji. I tak jak w oceanie, tak i w Internecie trzeba mieć solidną łódkę i dobrze umieć nawigować.

Poszukiwałem niedawno syntetycznych informacji na temat twórczości, publicystyki i opinii Stanisława Lema. Ponieważ jestem entuzjastą tzw. postępu technicznego, zamiast tradycyjnie kroki swe skierować do biblioteki, postanowiłem odnaleźć wszystko w Internecie. Stara, dobra AltaVista odpowiedziała prawie dwoma tysiącami haseł. O wyniku takim mógłbym jedynie pomarzyć w bibliotece, nie tylko pod względem wolumenu, ale i czasu dotarcia do niego.

Niestety, krótki tour po kolejnych dziesiątkach odpowiedzi napawał mniejszym optymizmem. Oprócz kilku stron o fantastyce, artykułów i kilkunastu obcojęzycznych recenzji książek nie natknąłem się na nic, co odpowiadałoby moim potrzebom. W desperacji spróbowałem innych przeszukiwarek, ale i one dawały takie same wyniki (może nie pod względem ilości, ale na pewno jakości). Ani się spostrzegłem, a w Internecie spędziłem dwie godziny i ani na krok nie przybliżyłem się do oczekiwanego celu. Za to (nie) miłościwie nam panująca TP SA zdążyła już wzbogacić się o parę dobrych złotych.

Rad nierad podążyłem więc do biblioteki naukowej, gdzie uprzejma pani bibliotekarka w ciągu mniej więcej dziesięciu minut odnalazła kilka pozycji, które doskonale odpowiadały na moje pytania. Godzina pracy pozwoliła mi nie tylko uzyskać niezbędne informacje, ale i stworzyć konspekt z odnośnikami bibliograficznymi.

W "staroświeckiej" bibliotece nie tylko uzyskałem zamierzony efekt, ale także zrobiłem to w krótszym czasie. Miliony terabajtów informacji zawarte w Internecie sromotnie przegrały w konfrontacji ze znacznie skromniejszymi zbiorami tradycyjnymi. Praca bibliotekarzy włożona w przemyślane gromadzenie i rzetelne katalogowanie wraz z umiejętnością mądrego wyszukiwania okazały się więcej warte niż brutalna siła megaherców w krzemowych kostkach.

Nasuwa się refleksja, że samo gromadzenie informacji i jej indeksowanie leksykalne (jak robi to większość przeszukiwarek) jest niewiele warte. Prawdziwą korzyść można odnieść poddając te informacje wstępnej obróbce. A takiej obróbki może dokonać tylko człowiek, fachowiec w dziedzinie bądź wykwalifikowany bibliotekarz. Ergo, użyteczna wiedza może być dostępna jedynie tam, gdzie ktoś wykonał z nią dodatkową pracę.

Konstatacja ta byłaby pewnie banalna, gdyby nie to, że zewsząd słychać peany zachwytu na temat morza obfitości, jakim rzekomo jest Internet. Rzeczywiście, wielki to ocean bajtów, ale zanim przedzierzgną się one w wiedzę, potrzebna jest praca ludzi. Informatykom czasami wydaje się, że z racji biegłości w pracy z komputerem są w sposób naturalny predysponowani do pracy z informacją. Obawiam się, że ludźmi odpowiedzialnymi za twórczą obróbkę wiedzy będą nie informatycy, a raczej bibliotekarze nowej generacji. Nie szare myszki uwijające się między zakurzonymi półkami, raczej eksperci z wyższym wykształceniem w dziedzinie informacji naukowej, specjalizujący się w jednej bądź kilku dziedzinach wiedzy, potrafiący na pierwszy rzut oka ocenić wartość i przydatność źródła.

Gdyby dalej ciągnąć "morskie opowieści", eksperci od informacji naukowej siedzieliby na kapitańskim mostku, a informatycy w maszynowni. Niech sami Państwo ocenią, która pozycja jest bardziej atrakcyjna.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200