Licencyjny ból głowy

W dużej firmie z ponad tysiącem stanowisk, często wykorzystywana jest licencja określana jako Enterprise Agreement. Standardowo wymaga ona zakupu masowej licencji na wszystkie używane w przedsiębiorstwie komputery PC i zapewnia dostęp do najnowszych wersji Windows i Office. Jeśli upgrade części infrastruktury, np. 100 komputerów nie jest sensowny i potrzebny, to czasami warto negocjować z przedstawicielami producenta, by zdecydowali się na wyjątek i odstąpili od sztywnych zasad Enterprise Agreement. Choć może to oznaczać zmniejszenie oferowanych przez nich wcześniej upustów, to i tak oszczędność może być istotna.

List otwarty do BSA (Business Software Alliance)
Przygotowany przez Marka Gibbsa w imieniu "amerykańskich firm" i opublikowany w "Network World USA".

Do zarządu organizacji BSA (Business Software Alliance)

Rozumiemy, jakie zadanie ma BSA. Jej celem jest zapobieganie, by złoczyńcy nie okradali członków tej organizacji, i zapewnienie, aby firmy nie stosowały pirackich wersji oprogramowania, a korzystały z niego zgodnie z warunkami licencji. I to jest w porządku, z wyjątkiem jednego. BSA i członkowie tej organizacji niewiele zrobili, by zapewnienie zgodności wykorzystywania oprogramowania z warunkami licencji nie było trudne, a spowodowali wręcz, że w praktyce jest to niemal niewykonalne.

Problem wynika z tego, że warunki korzystania z licencji są przygotowywane przez prawników, których głównym zadaniem jest zapewnienie ochrony praw autorskich, określenie i ograniczenie odpowiedzialności producenta oraz zabezpieczenie poziomu jego dochodów. W efekcie powstają dokumenty tak skomplikowane i pełne niejasności, że zapewnienie zgodności z warunkami licencji zapisanymi w tysiącach prawniczych definicji w każdej z tysięcy różnych licencji na oprogramowanie oferowane przez setki producentów - to Mission Impossible.

Każdy producent używa własnego języka do zdefiniowania tego, na co użytkownik oprogramowania musi się zgodzić. To powoduje, że zarządzanie licencjami jest w praktyce niemożliwe. Oprócz tego, wielu producentów dodaje zdania, że warunki licencji mogą być przez niego w dowolnym momencie zmienione. Oznacza to, że kupujący licencję zgadza się, że nawet jeśli skrupulatnie wypełnia warunki licencji, to nie może mieć pewności, że wkrótce nie okaże się, że zostały one zmienione i stał się osobą naruszającą prawo.

Dobrym przykładem tego szaleństwa jest dokument Microsoft "Product Use Rights Universal License Terms", dotyczący masowych licencji na Windows Server 2008 R2 Enterprise (składa się z 14000 słów). Znajduje się w nim zdanie “niezależnie od warunków tej umowy dotyczącej masowej licencji na oprogramowanie, producent w dowolnym momencie może je zmienić lub zaprzestać udzielania prawa do korzystania z oprogramowania". Jednocześnie nie jesteśmy w stanie zaprezentować linku do tego dokumentu, bo tak została zaprojektowana strona Microsoft Volume Licensing (http://www.microsoft.com/licensing/pur/products.aspx).

Microsoft jest tu tylko przykładem, bo polityka licencyjna większości dużych firm jest bardzo podobna. A organizacja BSA, reprezentująca producentów około 80% oprogramowania, wydaje się wspierać cały ten bałagan.

Przez 20 ostatnich lat BSA starała się zmniejszyć skalę piractwa przy wykorzystaniu programów edukacyjnych oraz wspierać działania mające na celu karanie firm za naruszenia warunków licencji. Obecnie można ocenić, że BSA poniosło ogromną porażkę, bo okazuje się, że np. w USA w ciągu ostatnich 10 lat skala piractwa utrzymuje się na podobnym poziomie, ok. 20%. Oznacza to, że albo działania BSA są zupełnie nieefektywne, albo prezentowane statystyki nie mówią prawdy. Tak czy inaczej, największym problemem dla użytkowników jest to, że BSA nie robi nic, by ułatwić im zapewnienie zgodności z warunkami licencji. W firmach dbających o to, prowadzenie audytów i analizowanie liczby oraz warunków licencji pochłania mnóstwo czasu i wysiłku - to prawdziwy koszmar.

Dlatego my, firmy korzystające z oprogramowania producentów będących członkami BSA, wzywamy, żeby organizacja zajęła się wreszcie tym problemem. Mamy dość programów edukacyjnych i wspierających wymuszanie zgodności, potrzebne są rozwiązania, które sprawią, że zachowanie zgodności z warunkami licencji będzie łatwe, praktyczne i tanie. Wówczas będziemy mogli skupić się na naszym biznesie, a nie ciągłych analizach i audycie oprogramowania. Jeśli takie działania nie zostaną podjęte, to warto pamiętać, że będzie to sprzyjać popularyzacji oprogramowania open source, które oferuje względnie proste i zrozumiałe licencje.

Pozdrawiamy,

amerykańskie firmy


TOP 200