Kto wymyślił te szachy?

Błyskotliwy tekst Sławomira Kosielińskiego o zamówieniach publicznych (CW 37/2003) opisuje powszechnie znane mechanizmy, o których wszyscy wiedzą, ale o których się nie mówi. To kolejny sygnał, po wystąpieniach prasowych prezesów ComArch, Solidex i Jason McKenzie, że Ustawa o zamówieniach publicznych nie działa zgodnie z intencjami ustawodawcy.

Błyskotliwy tekst Sławomira Kosielińskiego o zamówieniach publicznych (CW 37/2003) opisuje powszechnie znane mechanizmy, o których wszyscy wiedzą, ale o których się nie mówi. To kolejny sygnał, po wystąpieniach prasowych prezesów ComArch, Solidex i Jason McKenzie, że Ustawa o zamówieniach publicznych nie działa zgodnie z intencjami ustawodawcy.

Sławomir Kosieliński sygnalizuje problem udziału potencjalnych oferentów w opracowywaniu tak zwanych SIWZ (Specyfikacji Istotnych Warunków Zamówienia). Czy naprawdę jest to postępowanie zasługujące na potępienie? Przecież każdy zamawiający przed podjęciem decyzji powinien zapoznać się z ofertą rynkową! Redukując całą sprawę do absurdu w świetle takiego stanowiska, powinno się zakazać osobom zamierzającym kupić samochód wizyt u dilerów poszczególnych marek. Co jest nagannego w prowadzeniu przed opracowaniem SIWZ rozmów z potencjalnymi oferentami? Zadziałała tu chyba wybujała wyobraźnia podsuwająca obraz grubych kopert wędrujących pod stołem.

Opracowanie SIWZ bez należytego rozeznania rynku jest niekorzystne dla zamawiającego (a w konsekwencji dla nas wszystkich), a nie można uważać, że każdy jest przestępcą! Zawsze SIWZ będzie (bo musi) odzwierciedlać preferencje zamawiającego - wszak chce on kupić istniejący, nie zaś wyobrażony produkt.

Opóźnić przetarg może każdy

Sławomir Kosieliński nie wspomniał o jeszcze jednym możliwym otwarciu w opisywanej partii szachów. Otóż, po opublikowaniu SIWZ możliwe jest złożenie zastrzeżeń co do jej treści, i może to zrobić praktycznie każdy. Wystarczy pobrać specyfikację przetargową. Można w ten sposób uzyskać dodatkowy czas na przygotowanie własnej oferty.

Takie przypadki rzeczywiście się zdarzają. Jeden z dużych przetargów (wymagane wadium 1 mln zł!) został w ten sposób opóźniony przez nikomu nie znaną firmę. Mechanizm ten jest bardzo często używany. Swoistym kuriozum było złożenie niedawno zastrzeżenia do przetargu, w którym był wymagany "system operacyjny Linux". Argumentem użytym przez składającego zastrzeżenie było - rzekomo jednoznaczne - wskazanie producenta (sic!), a więc ograniczenie konkurencji. Tym razem zastrzeżenie złożyła całkiem spora firma... Ciekawe, że przeciwko zapisom typu "system operacyjny Microsoft Windows 2000" nikt nie składa podobnych zastrzeżeń.

Po otwarciu ofert

Ten etap rozgrywki Sławomir Kosieliński opisał bezbłędnie. Mechanizmy te są w środowisku powszechnie znane i wykorzystywane, często nawet na zasadzie: "Jeśli puli nie biorę ja, to nikt jej nie weźmie!". Proszę zwrócić uwagę, że walka przetargowa nie odbywa się na argumenty techniczne. Jak trafnie stwierdza autor, "podczas analizy części merytorycznej należy siedzieć cicho i się nie wychylać".

Jest to niestety smutna prawda. Założeniem Ustawy o zamówieniach publicznych było stworzenie równych szans rywalizacji w celu umożliwienia zamawiającemu wyboru najkorzystniejszego rozwiązania, ale wyszło inaczej. Ocena merytoryczna oferowanych rozwiązań jest redukowana do zera. Najczęściej liczy się tylko cena, bo to jest najbezpieczniejsze kryterium dla zamawiającego - nie musi niczego uzasadniać - i wyklucza wszelkie dyskusje techniczne, a w szranki wstępują Rycerze Pseudoprawa uzbrojeni w lupy do przeglądania ofert i paragrafy. Rezultaty opisuje ostatni artykuł w Computerworld. Tylko czy naprawdę o to chodziło ustawodawcy?

Wyszło jak zawsze

Zastanawia mnie powszechna wiara, że uda się odpowiednimi przepisami objąć wszelkie możliwe sytuacje życiowe. Przykładem, że jest to niemożliwe, są właśnie przetargi publiczne. Nie zgadzam się z cytowaną opinią Agnieszki Boboli, że można tak zaplanować projekt, aby uwzględnić wszelkie możliwe pułapki Ustawy o zamówieniach publicznych. Gotów jestem przyjąć zakład, że odpowiednimi działaniami - oczywiście zgodnymi z ustawą - będę w stanie opóźniać zakończenie przetargu prawie w nieskończoność. I wszystko będzie zgodne z obowiązującym prawem! Agnieszka Boboli stwierdza, że "większość arbitraży dotyczy spraw formalnych i prawnych". Nic dodać, nic ująć.

Demokracja jest rzeczą piękną, ale nie w technice. Przykładem, co może zdziałać ustawodawca, jest słynny Locomotion Act, uchwalony w Anglii, a nakazujący poprzedzanie każdego samochodu przez pieszego z flagą sygnalizującą niebezpieczeństwo. To prawo też uchwalono pro publico bono, nieprawdaż?

Podobną sytuację mamy obecnie. Załóżmy, że firma X zbudowała samochód, który: pali tyle co SMART, sprawuje się w terenie lepiej niż HUMMER, na autostradzie osiąga 350 km/h, przyspiesza od 0 do 100 km/h w 2 sekundy... i ktoś go będzie chciał kupić w przetargu publicznym. Już wyobrażam sobie te protesty po ogłoszeniu SIWZ. Przecież ten przetarg został ustawiony pod firmę X! Doprawdy, nie kpię! Proszę sobie tylko przypomnieć głośny spór o wagę notebooków w przetargu dla Narodowego Banku Polskiego. Sprawą zajęły się najpoważniejsze gazety. Musiał w niej interweniować prezes NBP.

Może wobec tego nie warto w ogóle rozwijać technicznie produktów? Jeżeli nasza oferta będzie za dobra, przetarg może być oprotestowany i unieważniony z powodu "jednoznacznego wskazania producenta i tym samym ograniczenia konkurencji".

A tak w ogóle - jakiś wewnętrzny głos mówi mi, że najlepiej udają się przetargi publiczne realizowane w oparciu na nieformalnych - niekoniecznie korupcyjne - porozumieniach pomiędzy zamawiającym a potencjalnymi dostawcami. Rodzaj ludzki ma wielkie zdolności do przystosowania się nawet do najbardziej niesprzyjających warunków zewnętrznych, łącznie z tymi, które sam sobie stwarza.

Jan Warszawski jest pseudonimem prezesa jednej z rodzimych firm informatycznych.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200