Kapitał, praca i organizacja

Filozofia bogacenia się

Przytoczone dane dowodzą, że z punktu widzenia polityki społeczno-gospodarczej poprawa produktywności jest atrakcyjnym czynnikiem wzrostu, zarówno w krajach nie dysponujących potężnymi kapitałami, jak i należących do światowej czołówki gospodarczej. Z punktu widzenia przedsiębiorstwa, jest ona zawsze atrakcyjna, gdyż prowadzi do zwiększenia ogólnej wydajności gospodarczej zaangażowanych zasobów. Jednakże ani w jednej, ani w drugiej skali wzrost zamożności nie rozwiązuje głównego dylematu strategii gospodarczej: w jaki sposób pogodzić dążenie do osiągania wysokich efektów bieżących z dążeniem do zapewnienia rozwoju gospodarki w długiej perspektywie (do utrzymania lub podniesienia zdolności konkurencyjnej). Piszę o tym jako o niezwykle ważnym zagadnieniu, gdyż obserwacja polskiej gospodarki nasuwa przypuszczenie, że wraz z podnoszeniem produktywności zwiększają się stojące przed nią zagrożenia strategiczne. W kilku innych krajach na świecie występuje podobne zjawisko.

Spójrzmy jeszcze raz na schemat. W kategoriach ekonomii politycznej moglibyśmy powiedzieć, że poszczególnymi czynnikami wzrostu "dysponują" poszczególni kontrahenci społeczni przedsiębiorstwa: właściciel reprezentuje kapitał, załoga ze swymi przedstawicielami reprezentuje pracę, a menedżerowie odpowiadają za organizację.

Zagrożenia dla najbardziej produktywnych podmiotów naszej gospodarki stwarza nie tylko międzynarodowa konkurencja, co zresztą zrozumiałe. Zagrożenia stwarzają sami partnerzy społeczni przedsiębiorstw, np. właściciele. Jedni, hołdujący skrajnym poglądom liberalnym, w dążeniu do podniesienia produktywności kapitału, gotowi są eliminować mniej dochodowe dziedziny działalności, nie oglądając się na społeczne konsekwencje ograniczania rozmiarów biznesu, albo handlować najlepszymi firmami, jak innym towarem, nie bacząc na niebezpieczeństwa, czyhające na przedsiębiorstwo przy każdej zmianie układu decyzyjnego. Inni, kierujący się postawami socjalistycznymi lub zwykłym dążeniem do popularności, ulegają zbyt łatwo naciskom załóg, które domagają się podwyżek płac nie mających pokrycia we wzroście wartości dodanej. Są także reprezentanci nas, podatników, którzy nasze (państwowe) najlepsze firmy sprzedają konkurentom dysponującym druzgoczącą przewagą kapitałową (na ogół nie jest błędem sprzedanie przedsiębiorstwa firmie o podobnym rozmiarze). Przedsiębiorstwo o wysokiej produktywności jest łakomym kąskiem, lecz opisane zmiany zagrażają jego długoterminowej zdolności konkurencyjnej.

Drugim kontrahentem społecznym przedsiębiorstwa są pracownicy. Często żyjący w ubóstwie, źle opłacani. Jednak ich reprezentanci związkowi, niekiedy zbyt skoncentrowani na utrzymaniu własnych pozycji, wygrywają w przetargu o podział nie zarobionych pieniędzy, pozbawiając przedsiębiorstwo środków na rozwój. I oto w 1996 r. wartość dodana w przemyśle wzrosła o ok. 18% w porównaniu do roku poprzedniego, czyli znacznie ponad poziom inflacji. Jednak zyski powiększyły się tylko o 2%, co oznacza, że pod koniec 1996 r. przedsiębiorstwa miały realnie mniej pieniędzy niż rok wcześniej. Pozostałą częścią wzrostu wartości dodanej sfinansowano wzrost wynagrodzeń i innych kosztów pracy!

Co najmniej 20% przedsiębiorstw przeżyło (lub nie przeżyło) trudności w dostosowaniu się do nowych, wolnorynkowych warunków gospodarowania z powodu nadmiernej koncentracji naczelnego kierownictwa na utrzymaniu własnych pozycji. Nasze obserwacje wskazują, że postępowanie takie prowadzi na ogół do dezintegracji społeczności przedsiębiorstwa, zatracenia zdolności tworzenia długoterminowych strategii i planów, a także do negatywnych zjawisk ekonomicznych, takich jak np. gwałtowny wzrost zbędnych zasobów i obniżenie produktywności.

Jednoczesne podnoszenie produktywności i zdolności konkurencyjnej jest trudną sztuką, wymaga bowiem przełamania partykularyzmów i gry w imię interesów grupowych czy indywidualnych ambicji. Wymaga też konsensusu partnerów społecznych i ich współdziałania w interesie przedsiębiorstwa.


TOP 200