Jedno kliknięcie od licencji
- Krzysztof Gienas,
- 01.09.2005
Kontrowersyjne klauzule
Bliższa analiza wielu umów zawieranych poprzez kliknięcie myszką wskazuje, że czasem znajdują się w nich niezbyt pożądane z perspektywy internautów zastrzeżenia. Problemem kontrowersyjnych klauzul zawartych w licencjach click-wrap zainteresowało się swego czasu Electronic Frontier Foundation (EFF). W rezultacie powstało opracowanie "Dangerous Terms: A User`s Guide to EULAs" wskazujące na szereg specyficznych klauzul. Ciekawym zastrzeżeniem, będącym ewidentnym naruszeniem praw konsumentów, pozostaje ograniczanie możliwości publicznej dyskusji na temat wad oprogramowania i porównywania testów jego wydajności z innymi produktami. EFF przytacza przykłady, w których zakaz odnosił się bezpośrednio do przekazywania osobom trzecim rezultatów testów benchmark bez zgody producenta. Trudno raczej wyobrazić sobie pociągnięcie użytkownika do jakiejkolwiek odpowiedzialności za złamanie takiego zapisu licencyjnego. Przeczy on bowiem podstawowym uprawnieniom osób korzystających z aplikacji, zresztą mających podstawę nie tyle w przepisach prawa autorskiego, ile w gwarancjach konstytucyjnych. Nie trzeba wnikliwej analizy, by upatrywać we wspomnianych postanowieniach naruszenia wolności słowa. O inne przykłady nietrudno. W kontekście ochrony zabezpieczeń technicznych, stanowiących elementy popularnych obecnie systemów Digital Rights Management, pojawia się również zagadnienie postanowień licencyjnych. Podmiotom dystrybuującym dobra zaopatrzone w informatyczne zabezpieczenia zależy na sprawnym egzekwowaniu swoich uprawnień. W związku z tym w treści umów click-wrap pojawiają się klauzule umożliwiające automatyczne uaktualnianie zabezpieczeń, nawet przy braku każdorazowej informacji użytkownika o tym fakcie.
Z perspektywy osób zajmujących się prawidłowym funkcjonowaniem systemów Digital Rights Management jest to z pewnością rozwiązanie pożądane. Co do perspektywy użytkowników można mieć w tym względzie wątpliwości. Automatyczne uaktualnianie zabezpieczeń wiąże się de facto z okresowym monitorowaniem, w jaki sposób wykorzystywane są przez użytkownika określone narzędzia informatyczne. Istnieje możliwość uzyskania w ten sposób informacji kwalifikowanych jako dane osobowe. Jednocześnie nie każdy internauta będzie zadowolony z automatycznego "grzebania" w jego komputerze, nawet gdy jest to podyktowane potrzebą gwarantowania poszanowania praw autorskich.
Nielegalna walka ze spyware?
Egzotyczne zastrzeżenia zawarte w treści licencji mogą wywoływać uśmiechy użytkowników, lecz czasem wprawiają ich w zakłopotanie. Dotyczyć może to w szczególności treści postanowień, na jakie należy zgodzić się przy instalacji oprogramowania peer-to-peer. Tekst licencji w przypadku Kazaa obejmuje łącznie 182 strony, wśród których znalazły się postanowienia zakazujące usuwania komponentów wykorzystywanych przez firmę Claria, a służących do wyświetlania przekazów reklamowych na podstawie odwiedzanych przez użytkownika zasobów sieciowych. Większość oprogramowania zwalczającego spyware może skutecznie zidentyfikować i usunąć takie rozwiązania. Biorąc pod uwagę samą treść licencji, byłoby to jednak naruszenie jej postanowień. Nasuwa się więc wniosek, że techniczne środki przeciwdziałania pladze oprogramowania spyware w praktyce realizowałyby czynności naruszające zasady korzystania z utworu chronionego prawem autorskim.
W takich sytuacjach trzeba zachować jednak odrobinę zdrowego rozsądku. Gromadzenie danych osobowych w ramach funkcjonowania spyware pozostaje w sprzeczności z ochroną prywatności użytkowników, a czasem narusza też zasady gromadzenia i przetwarzania danych osobowych. I w tym momencie nawet najskrzętniej sformułowane zasady licencji click-wrap nie powinny być tamą do usuwania komponentów szpiegujących. W przeciwnym razie internauci podejmujący takie działania musieliby liczyć się nawet z odpowiedzialnością karną, bowiem przepisy prawa autorskiego uznają za przestępstwo naruszenie majątkowych praw autorskich. Należy pamiętać przy tym o dość "mętnym" języku klauzul dopuszczających stosowanie oprogramowania gromadzącego dane o aktywności internautów. Faktycznie w większości przypadków nie wskazują one wyraźnie, jakie informacje i w jakim celu będą przetwarzane.
Alarmujące prognozy wywołuje przy tym wyłączanie na mocy licencji click-wrap czynności, które tradycyjnie wchodzą w zakres tzw. dozwolonych użytków. Twórcy udostępniający efekty swojej pracy uciekają się czasem do zastrzegania, iż reprodukcja dzieła jest zabroniona. Nie ma przy tym znaczenia, czy internauta pragnie skopiować utwór na swój prywatny użytek. Wspomniana tendencja budzi wiele obaw o dalsze funkcjonowanie ograniczeń uprawnień majątkowych twórców, albowiem przepisy prawne w zasadzie nie odnoszą się do dopuszczalności umownego wyłączania dozwolonych użytków. Wyjątkiem pozostają uprawnienia: do sporządzania kopii zapasowej programu komputerowego oraz jego analizy za pośrednictwem dekompilacji, których nie można ograniczyć na mocy kontraktu. W odniesieniu do pozostałych dozwolonych użytków problem pozostaje otwarty, a jak dotychczas nie wypracowano w tym względzie uniwersalnego standardu.
Na pierwszym miejscu rozwaga
Licencje click-wrap od pewnego czasu stanowią integralny element dystrybucji dóbr za pośrednictwem Internetu. Pomimo początkowych wątpliwości co do ich skuteczności, spełnienie warunków pozwalających użytkownikom na zapoznanie się z ich treścią przed zawarciem umowy przesądza o kreowaniu w ten sposób wiążących obowiązków. Z kolei restrykcyjne klauzule licencyjne z pewnością osłabiają pozycję użytkowników, którzy faktycznie nie mają możliwości negocjowania ich treści. Ponadto specyfika owych kontraktów sprawia, że nierozważni internauci wyrażają zgodę na wiele czynności, z których nie zdają sobie rzeczywiście sprawy, jak chociażby monitorowanie ich aktywności. Warto o tym pamiętać, nie klikając pochopnie w opcję "zgadzam się" na niemal każdym okienku wyświetlanym na ekranie komputera.