Jacek

Mam na imię Jacek. Jestem informatykiem w średniej wielkości firmie, która z informatyką ma tyle wspólnego, że z niej korzysta. Wolałbym co prawda pracować w firmie wytwarzającej oprogramowanie, lecz względy finansowe zadecydowały, iż tracę godność zawodową pomiędzy profanami.

PROFILE

Mam na imię Jacek. Jestem informatykiem w średniej wielkości firmie, która z informatyką ma tyle wspólnego, że z niej korzysta. Wolałbym co prawda pracować w firmie wytwarzającej oprogramowanie, lecz względy finansowe zadecydowały, iż tracę godność zawodową pomiędzy profanami.

Trudno, się mówi - historia zna znacznie gorsze i tragiczne wręcz przypadki upodlenia ludzkiego, co pozwala mi na względnie komfortowe rozgrzeszenie swego postępowania. Niemniej, to znaczy pomimo długiego przebywania w środowisku zawodowym, gdzie liczy się jedynie intelekt ukierunkowany na zdobywanie "kasiory" oraz "totalna ściema", nadal pozostaję człowiekiem myślącym, którym nierzadko wstrząsają wątpliwości przeróżnej natury. Na przykład ostatnio zakupiłem dla firmy oprogramowanie znanego bardzo producenta. Wszystko byłoby cool, gdyby nie fakt, że ktoś leci w bambuko, bo kto to widział, aby kompakcik był tak nasadzony na trzpień w okładce, że go wyjąć nie sposób. Przy każdej takiej operacji wyjmowania płyta trzeszczy, wygina się, a ruszyć się nie chce. Może to jednorazówka jakaś - zainstalować i zniszczyć, aby kto inny nielegalnie z tej samej licencji nie skorzystał. Pomysł jest super, ale wątpię, czy taki był jego cel.

Ostatnio musiałem zmienić parametry serwerów pocztowych w komputerze klienta (no wiecie - pop3 i smtp). Prezesa w pracy nie było, więc poprosiłem sekretarkę, aby mnie wpuściła i stała przy mnie patrząc mi na ręce, co robię. Operacja nie miała trwać długo, gdyż zabieg jest wyjątkowo prosty, a ja chciałem uniknąć podejrzeń o czynienie z informacjami prezesa rzeczy niegodnych. Niestety, nie do końca się to udało. Aby zmienić parametry, trzeba uruchomić program obsługujący pocztę. Gdy program wystartuje, otwiera się oczywiście na folderze poczty odebranej i na treści listu pierwszego z brzegu. Bardzo starałem się, aby nie zgrzeszyć. Wzrok, jak tylko mogłem, omijał zakazane obszary tekstu nie przeznaczone dla mnie. Jednak coś niecoś dotarło do mej świadomości, czego bardzo żałuję. Nie wiem jak można przeprowadzić ten zabieg mniej inwazyjnie. Chyba tylko po omacku.

Przełożeni lubią dodawać mi nowych zadań służbowych. Jak wszędzie zresztą. W takich razach czuję się bardzo obciążony i wątpię, czy też zdołam przyjąć na swe barki następną porcję ciężaru - jakże miłego oczywiście ciężaru zadań służbowych. W takich oto chwilach zwątpienia zwykłem pytać swych pryncypałów, kto zacz będzie wykonywał pracę, którą do tej pory ja wykonywałem. Jeśli powiedzą, że kolega mój - drugi informatyk w firmie - ja pytam wówczas: a kto przejmie jego pracę?

Jestem więc człowiekiem dosyć problemowym zawodowo. Niby są rzeczy, o których nie powinno się dyskutować, nad którymi powinno się przejść do porządku dziennego, ale mnie ciągle gnębią jakieś wątpliwości. Największym moim problemem jest odpowiedź na pytanie, czy moi przełożeni mają podobne dylematy...

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200