Internetowa demokracja

Wikipedia, wolne oprogramowanie, dziennikarstwo obywatelskie i inne zjawiska określane mianem Web 2.0 nie współgrają z demokracją przedstawicielską.

Wikipedia, wolne oprogramowanie, dziennikarstwo obywatelskie i inne zjawiska określane mianem Web 2.0 nie współgrają z demokracją przedstawicielską.

Publikując w Przekroju artykuł nawołujący do stworzenia Partii Kobiet Manuela Gretkowska nie spodziewała się takiego odzewu. Bardzo szybko znaleźli się ludzie, którzy zaoferowali się stworzyć i utrzymywać stronę www.polskajestkobieta.org. Równie szybko skrzynka poczty elektronicznej inicjatorki ruchu została kompletnie zablokowana listami od tych, którzy wyrażali gorące poparcie lub tych, którzy wyrażali pogardę lub politowanie. W ciągu kilku tygodni powstało szesnaście ośrodków regionalnych organizujących ludzi, którzy chcieliby zająć się w nowej partii wybranymi tematami - edukacją, służbą zdrowia czy przemocą w rodzinie. Bardzo szybko na głównej stronie organizującej się partii Manuela Gretkowska przeprosiła za brak możliwości udzielania odpowiedzi na wszystkie napływające do niej maile i poprosiła o kontaktowanie się z lokalnymi ośrodkami. Na stronie powstało forum, którego uczestnicy zażarcie dyskutują nad programem i statutem partii, wskazują problemy niecierpiące zwłoki i spierają się, czy istnienie takiej właśnie partii ma sens.

Wirtualne wsparcie wielkiej polityki

"Bez Internetu akcja ta nie mogłaby zostać zakrojona na tak szeroką skalę" - mówi Anna Kirstein, koordynatorka lokalnego ośrodka Partii Kobiet w Trójmieście. "Pierwsze ruchy wykonałam, nie wychodząc z pokoju. Umówiłam na spotkanie 70 osób, znalazłam lokal, przekazałam komunikaty o terminach i adresach, przesłałam wstępny plan zagadnień. Poznaliśmy się dopiero na pierwszym zebraniu, zatem na pewno początki były wirtualne. Ale praca nad konkretnymi rozwiązaniami prawnymi czeka nas raczej klasyczna, w toku dyskusji i spotkań bezpośrednich w grupach roboczych" - mówi z kolei Małgorzata Kropiwnicka, koordynatorka ośrodka poznańskiego. Ten tekst nie ma być jednak o tym, czy Polska jest kobietą, lecz o tym, w jaki sposób Internet zmienia współczesną politykę.

Posiadanie przez partię polityczną strony internetowej nie jest nowością i nie byłoby warte wzmianki, gdyby nie to, że istnieją strony i Strony. Wizyta na stronach brytyjskiej Partii Pracy (http://www.labour.org.uk ) uzmysławia natychmiast, jak ogromna przepaść dzieli jeszcze polską demokrację od np. demokracji brytyjskiej. Przynajmniej na pierwszy rzut oka, choć na drugi i trzeci też. Jak wiele mechanizmów znanych od lat internetowym firmom i zachodnim politykom pozostaje kompletnie niewykorzystanych nad Wisłą i Odrą i jak niewielkie jest jeszcze znaczenie aspektu Web 2.0 (pisał o nim Andrzej Gontarz w Computerworld 45/2006) w polskiej polityce. A wzorce można czerpać pełnymi garściami od unijnych i nie tylko unijnych sąsiadów.

Obywatel, który zabłądził niechcący na strony polskich partii politycznych, ma szansę, że zostanie o czymś poinformowany (najczęściej o wizycie szefa partii w tym lub innym mieście, wywiadzie udzielonym w takich czy innych mediach) i zaproszony do złożenia deklaracji członkowskiej. Do obywatela brytyjskiego partia apeluje natychmiast i w niedający się przeoczyć sposób "zaangażuj się" i daje mu do ręki konkretne narzędzia. Na tym polega główna różnica.

Jedno drzewko za jedno kliknięcie

Drzemiąca w Internecie siła wykorzystywana jest od lat przez radykalne organizacje polityczne, społeczne i ekologiczne, walczące o ochronę zasobów naturalnych, prawa człowieka czy sprzeciwiające się ekspansji międzynarodowych korporacji. Twierdzi się, że koordynacja przeprowadzonych w tak wielkiej skali protestów w Seattle w 1999 r. w czasie szczytu Światowej Organizacji Handlu (WTO) nie byłaby możliwa, gdyby nie istniała poczta elektroniczna i strony WWW. W czasie protestów powstało Niezależne Centrum Mediów (Independent Media Center), określane jako IndyMedia (http://www.indymedia.org ), którego celem było puszczenie w świat tekstowych i multimedialnych relacji z protestów w Seattle, napisanych przez setki niezależnych - profesjonalnych i nieprofesjonalnych - dziennikarzy, niezafałszowanych interesami wielkich koncernów medialnych.

IndyMedia to dziś "zespół niezależnych organizacji medialnych i setki dziennikarzy dostarczających relacji napisanych z innego niż korporacyjny punktu widzenia". IndyMedia jest "demokratyczną fabryką mediów, umożliwiającą mówienie prawdy w sposób radykalny, rzetelny i pełen pasji".

Nie jedyną w światowym Internecie - patrz choćby ithink.pl, wiadomosci24.pl. Nie chodzi wszak jednak o to, aby "napisać prawdę", lecz by wywrzeć wpływ na opinię publiczną, zwrócić uwagę na problemy spoza sfery zainteresowania mediów masowych i masowych obywateli. Organizacje pacyfistyczne, anarchistyczne, ekologiczne twórczo zaadaptowały w Internecie wykorzystywane od dawna techniki agresywnego, partyzanckiego przebijania się do społecznej świadomości i wywierania nacisku na wpływowych polityków. Protesty pod Białym Domem czy siedzibami korporacji uzupełnił hactivism (hacking + activism), przybierający formę zmieniania treści politycznych czy korporacyjnych stron internetowych bądź też tworzenia alternatywnych stron pod adresami URL podobnymi do adresów atakowanych serwisów.

Ta nie zawsze poważna, mieszcząca się w granicach dobrego smaku, czy wręcz prawa działalność nie powinna przysłonić innych aspektów wykorzystania Internetu przez organizacje pozarządowe - organizowania poparcia na potrzeby konkretnych akcji na forach internetowych i listach dyskusyjnych, kampanii zbierania podpisów pod apelami kierowanymi do władz (dobrym przykładem z naszego podwórka jest prowadzona ostatnio na wielką skalę kampania w obronie Doliny Rospudy, czy usunięcia możliwości wetowania przez wojewodów projektów samorządowych finansowanych z funduszy unijnych), organizowania praktycznej współpracy na potrzeby kolejnych akcji protestacyjnych ("Włącz się" pod adresemhttp://masa.waw.pl , gdzie znajduje się strona domowa Warszawskiej Masy Krytycznej, działającej na rzecz rozbudowy sieci ścieżek rowerowych), wydawania elektronicznych zinów, powiadomień o planowanych akcjach czy wreszcie uprawiania wolnej publicystyki w postaci blogów (blogi związane z organizacją Greenpeace weblog.greenpeace.org czy brytyjski blog antywojennyhttp://disillusionedkid.blogspot.com ).

Oficjalna polityka reaguje na tego rodzaju trendy zawsze wolniej niż organizowane oddolnie zrzeszenia oddanych sprawie pasjonatów. Ale i ona zaczyna dostrzegać sposoby wykorzystania sieci we własnych celach.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200