Internet i instytucje (część 2)

Skoro nie można powstrzymać żywiołowych procesów masowej produkcji i redundancji danych oraz informacji, to trzeba znaleźć sposoby, aby utrzymać nad nimi kontrolę i nie utonąć w infomasie.

Skoro nie można powstrzymać żywiołowych procesów masowej produkcji i redundancji danych oraz informacji, to trzeba znaleźć sposoby, aby utrzymać nad nimi kontrolę i nie utonąć w infomasie.

Jestem zdania, że zachodzi zmiana instytucjonalna, która pozwoli na update cywilizacyjny – usunie opóźnienie kulturowe. Nawiązuję tu do znanej w socjologii hipotezy opóźnienia kulturowego sformułowanej przez Williama Ogburna. Zgodnie z nią, jeśli następują zmiany w instrumentalnej warstwie kultury (narzędzia), to nieuchronnie muszą się przenosić na pozostałe: ekspresywną (sztuka, literatura, zabawa), poznawczą (nauka, wiedza, oświata) oraz normatywną (moralność, reguły organizacji społecznej i in.), choć następuje to z opóźnieniem . Logosfera (sfera idei, znaczeń, wartości) musi nadążać za technosferą, ale też oddziałuje na nią zwrotnie. Opóźnienie kulturowe jest jednocześnie opóźnieniem instytucjonalnym, które blokuje rozwój wiedzy, a więc i rozwój społeczny, który jest oparty o wiedzę.

Max Weber dowodził, że w epoce nowoczesności dominował szczególny duch kapitalizmu - etos pracy, myślenia i działania, który dostarczał bodźców dla życia. Dziś wyzwaniem jest dopasowywanie się instytucji do nowego ducha, który tchnie w sieciach.

Jednostka coraz bardziej uniezależnia się od kontroli dostępu do informacji i wiedzy. Cały dotychczasowy rozwój technik komunikacji obniżał bariery utrudniające jednostce docieranie do szerszej publiczności. Poza barierami technicznymi (wydajność maszyn, siła nadajników, produkcja papieru itp.) istniały także bariery ekonomiczne (koszty) i polityczne (restrykcje, cenzura). Sieci praktycznie eliminują te bariery, decentralizują społeczeństwa i kultury.

Web native

W minionych epokach poznawanie świata było zapośredniczone głównie przez ludzi i książki, potem przez media elektroniczne. Dziś każdy mający dostęp do Internetu może dotrzeć potencjalnie do milionów odbiorców. Dopiero jednak Web 2.0 pozwala na uniezależnienie jednostek od nowoczesnych instytucji tworzących informacje i wiedzę oraz kontrolujących ich obieg. Powstaje rzesza samoorganizujących się podmiotów, które już nie definiują się przez wielkie struktury społeczne. Jednostkowy czynnik zmiany (individual driven change) dominuje nad strukturalnym (structure driven change).

Długa jest lista transformujących się instytucji. Zrazu fenomen Web 2.0 odnoszono tylko do serwisów społecznościowych. Ponieważ zaczęło się do nich przenosić zaangażowanie setek milionów ludzi (YouTube, MySpace), nie mogły nie zainteresować się nimi korporacje (których nowy model biznesowy polega na „kupowaniu społeczności”), media mainstreamowe, coraz częściej także władze państwowe i samorządowe, które mają swe „delegatury” w społeczności „Second Life”. Dziś mówi się już o firmie 2.0, bankowości 2.0, uczelni 2.0, gazecie 2.0 itp. Chodzi o przeniesienie części działalności na te nowe, rosnące platformy komunikacyjne, co wymusza istotną zmianę w strategiach organizacji.

Web 2.0 transformuje po kolei instytucje i organizacje: rodzina, szkoła, uniwersytet, zakład wytwórczy, kościoły, państwo, samorządy. Zaczęło się to już oczywiście w pierwszej fazie upowszechnienia Internetu, ale dziś nabiera nowych jakości. Jeśli sześcio- czy siedmiolatek buszuje już w sieci, to inaczej przebiega jego socjalizacja w rodzinie czy klasach początkowych. Czy funkcji pierwotnej socjalizacji nie przejmuje Internet? Jaki elementarz potrzebny jest takiemu dziecku sieciowemu?

Przybywa instytucji i organizacji „urodzonych w sieci” (Web-native), które odgrywają coraz większą rolę jako innowacje społeczne. Na początku byli to wielcy gracze search industry – Yahoo!, MSN, i dziesiątki mniejszych; a także Amazon. Dziś palmę pierwszeństwa dzierży Google. Wielcy nadal istnieją i mają się dobrze. W ostatnich latach jednak gros nowych bytów sieciowych to produkty technologii kooperacji, które owocują produkcją partnerską (peer production).

Droga jest jeszcze długa, ale tendencja wydaje się nieuchronna – powstawanie owych instytucji Web-native. To jedyny sposób wyeliminowania opóźnienia instytucjonalnego. Ten proces instytucjonalizacji, jaką wymusza Web 2.0, dopiero raczkuje. Opór instytucjonalny zawsze towarzyszył zmianom. Zmiana instytucjonalna pod wpływem nowych technologii nie przebiega od razu, na wzór Schumpeterowskiego procesu twórczej destrukcji. Instytucje są bowiem zbyt silnie zakorzenione w ogólniejszym porządku społecznym. Użytkownicy selektywnie korzystają z technologii tak, by lepiej i skuteczniej robić to samo, co dotychczas, by w dużej mierze powielać stare role i zachowania.

Nowa technologia wszakże, zwłaszcza informacyjna, wcześniej czy później obudowywana jest przez nowe instytucje społeczne. Zanim do tego dojdzie, następuje dezintegracja systemu. Jej substratem jest konflikt strukturalny, połączony z kryzysem kulturowym. Wydaje się, że społeczeństwo sieciowe jest właśnie w tej fazie i nowa integracja jest jeszcze przed nim.

Nie utonąć w infomasie

Każdy podłączony do sieci komputer – owo hipermedium - produkuje rosnącą ilość informacji. Przyrost infomasy jest funkcją potęgowego rozkładu relacji w sieci, obniżenia barier publikowania, akceleracji krążenia informacji, rosnącej skali zapośredniczenia, rosnącej zdolności replikacji (kopiuj i wstaw), coraz wydajniejszego oprogramowania typu templates i dziesiątków innych czynników.

Efektem jest redundancja, czyli nadmiarowość danych i informacji w stosunku do tego, co konieczne; to permanentny backing up - ilość informacji przekraczająca minimum wymagane do funkcjonowania danego systemu. Często celowe zwiększenie redundancji danych jest uzasadnione w celu ułatwienia ich odtworzenia po częściowej utracie czy uszkodzeniu, co ma istotne znaczenie dla bezpieczeństwa funkcjonowania systemów. W dzisiejszych czasach nadmiarowość - zarówno pożądana, jak i niepożądana - jest cechą każdego systemu informacyjnego, przetwarzającego i przesyłającego dane cyfrowe. System informacyjny, którym jest też każdy system kultury, tworzy zapasowe informacje, zapewniające odporność przekazu na uszkodzenia. Istnieje prosta korelacja pozytywna między taniością informacji a poziomem redundancji: im więcej tanich informacji, tym więcej redundancji.

Dyskomfort utraty kontroli nad redundantną infomasą doskwiera tym, którzy chcieliby taką kontrolę sprawować. Nie chodzi tu o „zamordyzm”, a sterowność, bez której systemy popadają w entropię i chaos, co prowadzi do niezarządzalności (mismanagement). Rodzi się w związku z tym pytanie, czy logika rozwoju kapitalizmu epoki cyfrowej nie prowadzi do zapoczątkowania nowego modelu kontroli nad krążeniem informacji i wiedzy. Wydaje się, że z czymś takim mamy obecnie do czynienia. Rodzi się system kontroli za pośrednictwem tych samych instrumentów, które produkują nadmiar, czyli przez technologie cyfrowe.

Amerykański badacz James Beniger dokonał oceny rozwoju technologicznego USA od początku rewolucji przemysłowej. Jego zdaniem, w XIX i na początku XX w. Stany Zjednoczone były świadkiem control crisis. Organizacyjne i komunikacyjne środki kontroli nad procesami wytwórczymi pozostawały w tyle za wielkością, szybkością i złożonością fizycznej produkcji, wydobyciem surowców i transportu. Wkradł się chaos, który był widoczny w braku koordynacji dostaw, masowym transporcie, zaopatrzeniu, dystrybucji i sprzedaży dóbr.

Kryzys w dziedzinie kontroli został zażegnany dzięki pierwszej rewolucji informacyjnej i komunikacyjnej. Rewolucja ta powołała do życia nowoczesną biurokrację, która stała się sprawnym systemem organizacyjnym, a jednocześnie informacyjnym, powstała nowa infrastruktura transportowa, efektywnie zarządzana dzięki innowacjom telekomunikacyjnym – telegrafowi i telefonowi, powstały środki komunikacji masowej, rozwinięto masowe badanie społeczeństwa pod kątem potrzeb i preferencji politycznych oraz konsumpcyjnych, co dało impuls do stymulowania, a jednocześnie kontroli produkcji i konsumpcji przez marketing i reklamę. Rozstrzygające znaczenie miała rewolucja w mediach i telekomunikacji. Sortery, arytmometry, tabulatory pozwoliły na ewidencję ludności. Niebagatelną rolę odegrała fotografia, dzięki której mogły powstać osobiste dowody i inne dokumenty tożsamości (prawa jazdy) z podobizną posiadacza.

Zdaniem Benigera, komputer zastąpił biurokrację jako najważniejszy środek kontroli w II połowie XX w. Cała generacja technologii informacyjnych oparta na komputerze, konwergująca niemal całą sferę technologii produkcyjnych i użytkowych, to - jak twierdzi autor - druga rewolucja informacyjno-komunikacyjna. Tu jednak Beniger chyba się pospieszył z diagnozą w kwestii roli komputera jako środka kontroli. Jestem skłonny sądzić, że za przyczyną powszechnej cyfryzacji mamy do czynienia z drugim control crisis, co objawia się w niekontrolowanej produkcji danych, informacji i wiedzy. Znowu do procesów wytwórczych zakradł się chaos, który rodzi nieprzewidywalne zjawiska emergentne, komplikujące zarządzanie sferą prywatną i publiczną oraz podejmowanie optymalnych decyzji. Poszukiwanie skutecznych środków kontroli nad tymi sferami stało się kwestią przetrwania w złożonym środowisku cyfrowym. W tym świetle należy widzieć rozwój i wdrażanie nowych generacji oprogramowania w biznesie, znanych pod nazwą Business Intelligence, Customer Relationship Management, analytical engins i in. Chodzi o to, aby wyłowić potrzebne dane i informacje w odpowiednim czasie, miejscu i pod kątem potrzeb odpowiedniego użytkownika. Skoro nie można powstrzymać żywiołowych procesów redundancji danych i informacji, to trzeba mieć narzędzia, aby utrzymać nad nimi kontrolę i nie utonąć w infomasie.

W stronę society intelligence?

Organizacje biznesowe są refleksyjne, bo jest to kwestia ich przetrwania i one jako pierwsze czynią użytek z nowych narzędzi „oswajania informacyjnego chaosu”. Wcześniej czy później – raczej wcześniej – przeniesie się to również na sferę publiczną.

Rządy i administracja reagują z opóźnieniem. Po wdrożeniu wynalazku Bella zachowywały się jeszcze długo „przedtelefonicznie”. Kiedy pojawił się Internet, długo go nie dostrzegały, zachowywały się „przedinternetowo”. Ta machina musi się rozkręcić. Dzisiaj już się interesują, ale problem w tym – i tu jest clou całej sprawy – czy interesują się dlatego, żeby więcej o obywatelu wiedzieć (a monitorowana przestrzeń pozostawiająca ślady elektroniczne na to pozwala), czy też po to, żeby mu ułatwić życie. Rzecz w tym, że nie wiadomo, czy ta przestrzeń okaże się odporna na biurokrację, czy też biurokracja się do niej przeniesie, już jako cyfrokracja.

Jeśliby się tak stało, to całkiem realny jawiłby się taki oto scenariusz, że business intelligence przekształci się w society intelligence, a wtedy społeczeństwo sieciowe wpisane zostanie na powrót w kontekst monitorowanej, a z czasem coraz bardziej samomonitorującej się grupy społecznej, w której będzie widzialna wolność, mniej zaś widzialna kontrola cyrkulacji informacji i wiedzy, jak w grupie pierwotnej.

Nagrodą za monitorowanie przestrzeni społecznej będzie większy komfort życia i poczucie bezpieczeństwa. Choć co do tego drugiego, to wcale nie jest pewne. Społeczeństwo technologiczne już chyba nigdy nie będzie wolne od ryzyka. Technologie typu BI mają pomóc w minimalizowaniu tego ryzyka i niepewności, a ich powszechne zastosowanie wymusi daleko idące zmiany instytucjonalne i organizacyjne, które uzgodnią je z systemami zarządzania, kontroli, bezpieczeństwa. I to będzie ta zmiana instytucjonalna, która wcześniej czy później nastąpi. Najpierw w centrach cywilizacyjnych, a następnie przeniesie się, jak przez centryfugę, na resztę Planety.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200