Internet czyli platoński cień świata

Kiedyś te idee, mity i baśnie żyły długo, bo były elementem przekazu międzypokoleniowego, dziś żyją krótko, bo zostały zawłaszczone przez media.

Stopień, w jakim futurystyczne wizje społeczeństwa komputera, sieci i robota są osadzone w starych mitach, dobrze obrazują filmy science fiction, które należałoby nazwać raczej historical fiction. Twórcy niektórych sztandarowych realizacji tego genre'u, np. Gwiezdnych wojen, Mrocznego widma i innych, nie są w stanie wyjść poza stare zmitologizowane opowieści o walce dobra ze złem, przebierając swych bohaterów ("lordów Vaderów") w historyczne kostiumy, role i feudalne narracje. Choć trzeba przyznać, że nakręcono już wiele innych filmów (by wymienić najgłośniejsze: kultowy Matrix, Johny Mnemonick, Robocop, Blade Runner Ridleya Scotta, Kosiarz umysłów), które nie powielały wzoru Gwiezdnych wojen. Ten ostatni nurt można nazwać posthumanistycznym. Wyłania się zeń obraz człowieka jako hybrydy bioelektronicznej. Ten temat, podobnie zresztą jak cały problem integracji człowieka i maszyny, staje się obsesją kultury popularnej.

Era mechaniki była dotychczas najbardziej racjonalistyczną narracją w historii. Sam człowiek w najskrajniejszych interpretacjach mechanistycznych jawił się jako machina sapiens. To myślenie przedostało się do świadomości kolejnych generacji. Jak powiadał niemiecki filozof Theodor Adorno, nauka i technika zagnieździła się w nas, aż stała się mitem postępu, centralną ideą kultury europejskiej ostatnich 300 lat. Jednocześnie obaliła starsze mity (walka z zabobonami), kreując nowe. W tej kulturze wyrastałem zarówno ja, jak i całe moje pokolenie i wiele wcześniejszych. Ileż to razy słyszeliśmy: myśl nowocześnie, nie wierz w zabobony, przecież żyjemy w XX wieku. Wtedy było wiadomo, co to znaczy. A co znaczy dziś - przecież żyjemy w XXI wieku?

Na razie jeszcze nic, bo wiek XXI dopiero raczkuje. Ale może będzie znaczyć: to twoja sprawa, czy wierzysz w gusła, czy raczej cybergusła. Mity, gnozy, mistycyzmy będą się mieć dobrze, mimo że ze wszystkich wynalazków najbardziej funkcjonalnym dla rozumu jest właśnie komputer. Filozofia materialistyczna wystarczyła do interpretacji ekstensji mięśni i zmysłów, czyli technologii ery mechaniki. Ale pojawiły się technologie przedłużające pewne funkcje mózgu, co niektórzy nazywają przemysłem świadomości. Kiedy się majstruje przy mózgu, to sprawa robi się poważna. Z czymś takim człowiek spotyka się po raz pierwszy, sięga po nieznane mu wcześniej moce.

Trzeba świat na nowo uporządkować i zredukować sfery niepewności, żeby się w nim lepiej i bezpieczniej czuć. Do tego, jeśli nie można sobie intelektualnie poradzić, potrzebne są wierzenia, mity, mistycyzm, a także neomagia. Słusznie zauważa Wiesław Godzic (Manifest człowieka sieciowego, CW/42 z 12 listopada ub.r.), że ,,nie posuniemy się do przodu w myślowym opanowaniu problematyki sieci, jeśli nie przyjmiemy pewnego radykalnego założenia: dzięki sieciom komputerowym powstał nowy typ kontaktów międzyludzkich, który stawia pod znakiem zapytania wszystko, czego dotychczas doświadczyliśmy". Wszystkie obecne dyscypliny i paradygmaty nie są w stanie wyjaśnić w satysfakcjonujący sposób świata, który nas otacza.

Bóg jako "czysta informacja"

Nie wiem, jak sobie z tym problemem radzą religie niechrześcijańskie, nie wiem też, czy w ogóle takie pytania zadają. Trzeba by o to zapytać antropologów i religioznawców. Wydaje się, że w lepszej sytuacji są tutaj religie bez Boga osobowego: animizmy, panteizmy czy wierzenia politeistyczne. Jeśli istnieją duchy zwierząt, gór, rzek i innych świętych miejsc, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby odnaleźć "ducha komputera" czy Internetu jako krainy "wiecznego surfowania". Podobnie jest z religiami azjatyckimi: japońskim szintoizmem czy chińskim taoizmem, które przyznają własności duchowe nie tylko człowiekowi, ale także innym, żywym istotom i materii nieożywionej.

Zinstytucjonalizowane religie monoteistyczne mają problem. W doktrynie chrześcijańskiej człowiek został stworzony na podobieństwo Boga (choć najmłodsi skłonni byliby dziś wierzyć, że na podobieństwo komputera wyposażonego w instrukcje obsługi człowieka) i tylko człowiek spośród żyjących istot ziemskich ma monopol na posiadanie duszy. Nie stwarzało kłopotów objaśnianie natury technologii z ery maszyn, zewnętrznych (jak się tylko wydawało) wobec człowieka. Czy chrześcijaństwo potraktuje Internet jak każdą inną technologię czy też zechce ją oswoić? Na przykład czy Bóg nie będzie się jawić jako "czysta informacja", diabeł - "oberhacker", zaś aniołowie - portale... do nieba. Brzmi to może nieco krotochwilnie, ale przecież każda epoka ma własną narrację Boga, operuje pojęciami, które opisują go po swojemu. W narracji biblijnej może się pomieścić złożenie Bogu syna w ofierze, bo taka była kultura autorów Biblii, ale dziś takie opowieści brzmią baśniowo.

Czy nowym językiem nie będą musieli posługiwać się księża i katecheci, jeśli chcą być rozumiani przez sieciowe pokolenie "Y" (czy dowolne następne, już inaczej oznaczone). Jeśli się z tego zrezygnuje, to autorytety będą się lokować gdzie indziej: wśród mistyków czy nowych guru, którzy potrafią zaprogramować ludzi nowym językiem i sprawować nad nimi władzę symboliczną. Przypomnijmy casus Bram Niebios, pierwszej bodaj sekty informatycznej, której członkowie, popełniając zbiorowe samobójstwo, wierzyli, że zbliżająca się swą trajektorią do Ziemi kometa Hale'a-Bhoppa poniesie ich do cyberraju.


TOP 200