Informatyk na zasiłku

Nie ma dnia, by w którejś z gazet nie można było przeczytać o ogromnym zapotrzebowaniu na informatyków. Tymczasem w wielu regionach kraju nie ma pracy nawet dla doświadczonych specjalistów.

Nie ma dnia, by w którejś z gazet nie można było przeczytać o ogromnym zapotrzebowaniu na informatyków. Tymczasem w wielu regionach kraju nie ma pracy nawet dla doświadczonych specjalistów.

Bezrobocie wśród informatyków? Brzmi to jak paradoks. Media przyzwyczaiły nas do obrazu informatyków jako ludzi sukcesu, którzy wprost nie mogą opędzić się od ofert pracy. Przytaczane ciągle badania rynku pracy pokazują, że należą oni do najbardziej poszukiwanych grup zawodowych. Dane te potwierdzają niemal wszyscy menedżerowie działów IT, zgodnie podkreślając, że jednym z głównych problemów, z jakimi borykają się ich firmy, jest brak specjalistów.

Rzeczywistość jest jednak bardziej złożona. Zapotrzebowanie na informatyków jest rzeczywiście bardzo duże i ciągle rośnie. Jednak wśród dziesiątek tysięcy osób tej profesji jest spora rzesza tych, którzy mają poważne problemy ze znalezieniem pracy. Kłopoty te dotyczą nie tylko absolwentów szkół wyższych, lecz także doświadczonych specjalistów od wielu lat zajmujących się rozwijaniem nowoczesnych technologii.

Podejrzane doświadczenie

Trzydziestoletni Kamil mieszka w Warszawie. Ma prawie 10-letnie doświadczenie zawodowe, a przez ostatnich kilka lat był menedżerem działu IT w kilku dużych przedsiębiorstwach. Pracował w jednej z międzynarodowych sieci marketów, firmie z branży FMCG, dwóch renomowanych instytucjach finansowych, a także w średniej wielkości firmie IT. Ukończył kilkanaście specjalistycznych kursów dotyczących AS/400, systemu do zarządzania infrastrukturą sieciową Tivoli oraz hurtowni danych. Specjalizuje się w administrowaniu AS/400, ma także bogate doświadczenie w projektowaniu i zarządzaniu sieciami heterogenicznymi opartymi na Windows NT i Novell NetWare. Od prawie 8 miesięcy jest bez pracy i dorabia zleceniami. "W agencjach personalnych, w których jestem zarejestrowany, słyszę, że na rynku jest zastój" - opowiada.

W tym czasie był na kilku rozmowach kwalifikacyjnych, w dużych firmach i instytucjach korzystających z AS/400. Mimo dobrej znajomości zagadnień związanych z administrowaniem maszynami IBM, ma poważne kłopoty ze znalezieniem pracy. W firmach zazwyczaj słyszy, że poszukiwane są jedynie osoby z wyższym wykształceniem i doskonałą znajomością jęz. angielskiego. Poważną przeszkodą są także jego oczekiwania finansowe. "Oczekuję zarobków na poziomie 6 tys. zł brutto. Większość potencjalnych pracodawców gotowych jest zaoferować najwyżej połowę tej sumy" - mówi Kamil. "Coraz większa grupa warszawskich firm nastawia się na zatrudnienie przyjezdnych. Liczą na to, że ci nie znający kosztów utrzymania w stolicy przyjmą znacznie gorsze warunki płacowe. I właściwie mają rację. Problem zaczyna się po kilku miesiącach pracy, kiedy przyjezdny zaczyna orientować się w kosztach i szuka nowej pracy za większe pieniądze. Oczywiście, zawsze wtedy można zatrudnić kogoś nowego, jednak ta karuzela musi się kiedyś skończyć" - opowiada Kamil. Dla wielu pracodawców jego oferta jest niewygodna, także ze względu na jego doświadczenie na kierowniczych stanowiskach. "Mnie jednak nie zależy na posadzie menedżera. Chciałbym zająć się administrowaniem i projektowaniem sieci" - mówi.

O kandydacie bez powagi

Marek jest kilka lat młodszy od Kamila. Absolwent toruńskiego Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika, ostatnie kilka lat spędził właśnie w tym mieście, zajmując się administrowaniem i rozwojem sieci uczelnianej. Z czasem zaczął się rozglądać za innym zajęciem, jednak w Toruniu o pracę, nawet w zawodzie informatyka, jest niezwykle trudno. Zdając sobie z tego sprawę, zdecydował się na przeprowadzkę do Poznania. Tam jednak czekała go niemiła niespodzianka. Mimo sześcioletniego doświadczenia w zarządzaniu dużymi sieciami opartymi na systemach unixowych, praktycznej znajomości Internetu, przez pół roku bezskutecznie szukał pracy. Oczekiwania miał raczej niezbyt wygórowane. Szukał pracy, w której mógłby się dalej zajmować zarządzaniem siecią z pensją rzędu 3 tys. zł netto, czyli na poziomie pracownika poznańskiego oddziału dużego polskiego integratora. Odwiedził kilkanaście firm z branży IT, a także tych korzystających z nowoczesnych technologii. Pozytywną odpowiedź otrzymał dopiero od jednego z banków. "Menedżer, z którym rozmawiałem, wydał się mną bardzo zainteresowany. Powiedział, że musi się jeszcze skonsultować z działem kadr i odezwie się wkrótce. Po dwóch tygodniach zadzwoniono do mnie z działu kadr. W trakcie rozmowy pytano o moje największe osiągnięcia, o powody, dla których zamierzam ubiegać się o pracę w banku. Obiecano dać mi znać w najbliższych dniach i na tym kontakt urwał się na prawie 2 miesiące" - opowiada Marek. - "Potem zadzwoniono do mnie z informacją, że są zainteresowani moją ofertą, muszą jednak przeprowadzić jeszcze jedną rozmowę. W tym czasie otrzymałem nową propozycję, dałem sobie więc z tym spokój. Nie chcę pracować w firmie, gdzie tak traktuje się osoby szukające zatrudnienia". Kilka tygodni temu Marek znalazł pracę w jednej z instytucji publicznych, do niewielkiej pensji dorabia realizacją zleceń. "Poznański rynek jest pod tym względem dość atrakcyjny, są jakieś perspektywy, a przy tym nie ma tej rywalizacji i zawiści o zlecenia, z którą miałem do czynienia w Toruniu" - mówi. Nie rozgląda się w tej chwili za nowymi ofertami. "Mam wrażenie, że firmy nastawiły się na wykorzystywanie studentów i osób pozostających bez pracy - po prostu takich ludzi mogą mieć najtaniej. Szczególnie unikają osób z pewnym doświadczeniem, które do tego mają jakieś oczekiwania finansowe" - mówi.

Jak kule w bilardzie

Paweł ma dyplom inżyniera na kierunku informatyka Uniwersytetu Śląskiego. Pracę w firmie informatycznej podjął, będąc jeszcze w szkole średniej. W ciągu swojej kariery zawodowej zdążył poznać zarówno systemy pracujące na platformie intelowskiej (Windows NT i NetWare), jak i te działające na dużych maszynach S/390 i AS/400. Jeszcze kilka miesięcy temu pracował w jednym z urzędów na Górnym Śląsku. Otrzymał bardzo ciekawą propozycję od jednej z firm IT. Niewiele myśląc, zgodził się na proponowane warunki, tym bardziej że nowa firma umożliwiała mu pracę na AS/400. W urzędzie nie robiono mu trudności, wychodząc z założenia, że skoro raz zdecydował się na zmianę, na pewno wkrótce odejdzie. Niestety, gdy zgłosił się z dokumentami do nowego pracodawcy, okazało się, że firma zmieniła strategię i zrezygnowała z zatrudnienia go. Od tego czasu szuka pracy. "Niestety, na Górnym Śląsku z pracą dla informatyków jest kiepsko. Są jedynie oferty dla specjalistów z wieloletnim doświadczeniem albo dla absolwentów szkół średnich, gotowych pracować za 300-400 zł miesięcznie" - opowiada Paweł. - "Z własnego doświadczenia wiem, że znalezienie pracy z ogłoszenia jest bardzo trudne" - dodaje.

W dużych miastach regionu działa sporo niewielkich firm usługowych. Niestety, większość z nich ma od dawna stały zespół. Poza tym praca w tego typu przedsiębiorstwach, które są bardzo uzależnione od wahań koniunktury na rynku, jest ryzykowna. Duża jest też konkurencja na rynku. Po każdym z upadających kolosów przemysłowych zostało co najmniej kilkunastu informatyków gotowych podjąć pracę niemal za każde pieniądze. "Osoby bez większego doświadczenia mają ogromne problemy. Z mojego roku kilka osób pracuje jako handlowcy, inni co prawda zajmują się informatyką, jednak mało kto ma coś wspólnego z tym, co go naprawdę interesuje w IT. Większość odbija się jak bilardowe kule od jednej pracy do drugiej" - opowiada Grzegorz. Jemu także w końcu udało się znaleźć pracę informatyka w jednym ze szpitali. "Niedawno przekonałem się, jak wielkie miałem szczęście. Szpital dał ogłoszenie, że szuka informatyka. Wpłynęło ponad 80 zgłoszeń" - opowiada. Zarabia mniej niż 1000 zł, kolejne 500 zł ma ze zleceń, pochodzących przede wszystkim od studentów. "W tym roku napisałem już 8 prac dyplomowych z informatyki i elektroniki. Dlatego nie mam czasu na pisanie własnej pracy magisterskiej" - ubolewa, kończący zaocznie studia uzupełniające, Paweł. Ta kwota jest dla niego na razie satysfakcjonująca. Tym, co psuje mu humor, jest raczej poczucie, że nie wykorzystuje w pełni swoich umiejętności. Dlatego też w najbliższym czasie ma zamiar odłożyć środki i przystąpić do egzaminów na MCSE. "Z takim certyfikatem przynajmniej rozmowa z pracodawcami z branży IT powinna być łatwiejsza" - mówi.

Brak szans na południu

Andrzej kilka lat temu skończył 40 lat. Programowaniem, począwszy od Fortrana, przez Visual Basic, po C++, SQL i Javę, zajmuje się od ponad 20 lat. Całe lata 90. pracował w największych firmach IT w południowej Polsce i na Górnym Śląsku. Trzy lata temu sytuacja osobista, a także znużenie pracą po kilkanaście godzin na dobę zmusiły go do przejścia na własny rachunek. Zajął się poszukiwaniem zleceń w rodzinnym Rzeszowie. "Bywały okresy, kiedy wystawiałem po kilkanaście faktur na 7 tys. zł. Niestety, z roku na rok jest coraz gorzej. Rynek przejęli więksi integratorzy spoza miasta. Oprócz małych firm uzależnionych od jednego klienta, poza firmami Comp SA i Softsystem, w Rzeszowie nie ma praktycznie pracy dla informatyków" - mówi Andrzej. Te dwa lokalne giganty poszukują jednak kilku młodych programistów rocznie, w związku z czym ofert nie wystarczy nawet dla wszystkich absolwentów rzeszowskiej Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania. "Mniejsze firmy zatrudniają głównie studentów i absolwentów szkół średnich, za których nie muszą płacić ZUS-u" - opowiada. Dlatego też większość informatyków szuka pracy w większych miastach na Śląsku, w Krakowie i stolicy. Niestety, równie liczna rzesza młodych wykształconych ludzi z różnych względów nie chce opuścić Rzeszowa. Niektórzy obawiają się pracy w dużych miastach, innych na miejscu zatrzymuje sytuacja rodzinna. Jeszcze innych nie stać na wyjazd i kilku miesięczne utrzymywanie się w dużym mieście podczas poszukiwania pracy. "Dziwię się dużym firmom, że dotychczas nie zainwestowały w działalność w tej okolicy. Stawki za pracę informatyka mogłyby być 2-3 razy mniejsze niż w stolicy czy innych dużych miastach" - mówi Adam.

Opóźniony start

Dwudziestopięcioletni Sławek pracuje w dużym, świnoujskim banku. Od prawie roku rozgląda się za nowym zajęciem, niekoniecznie w jego rodzinnym mieście. W tym czasie odbył kilka rozmów kwalifikacyjnych w Szczecinie, Gdańsku, Poznaniu, a także w Niemczech. Niestety, żadna z nich nie zaowocowała wiążącą ofertą. "Pracodawcom przeszkadza trochę fakt, że zajmuję się zarówno programowaniem, jak i administrowaniem siecią. Ja jednak nie chcę ograniczać się na tym etapie rozwoju zawodowego" - mówi Sławek. - "W przypadku kilku rozmów o niepowodzeniu zadecydowało to, że nie spełniałem któregoś z dodatkowych warunków. Do nikogo z rozmawiających ze mną nie przemawiał fakt, że douczenie tych niedociągnięć zajmie mi jedynie tydzień". Niezrażony dalej poszukuje pracy. "Niestety, fakt, że mieszkam w Świnoujściu, bardzo utrudnia znalezienie czegoś ciekawego. Oferty z dużych miast docierają do mnie z pewnym opóźnieniem. Obowiązuje mnie trzymiesięczny okres wypowiedzenia, nie mogę więc przeprowadzić się do któregoś z dużych miast i na miejscu rozejrzeć się za ofertami. Zresztą nie stać mnie na to".

Więcej elastyczności

Takich samych lub podobnych historii można usłyszeć setki. Nie są one bynajmniej dowodem na istnienie bezrobocia wśród informatyków. Świadczą jednak o dwóch sprawach. Przede wszystkim o tym, że rynek pracy jest bardzo zróżnicowany. Obok miast, gdzie regularnie pojawiają się nowe oferty dla informatyków, są regiony, w których miesiącami nie pojawia się żaden wakat na stanowiskach związanych z nowoczesnymi technologiami. Są także dowodem na powolną stabilizację rynku. Minęły już czasy, kiedy niemal każdy informatyk był zatrudniany od ręki, niezależnie od wiedzy i dotychczasowych doświadczeń. Powoli pojawiają się specjalizacje, takie jak administrowanie niewielkimi sieciami czy programowanie, w których podaż jest na tyle duża, że można mieć problemy ze znalezieniem pracy.

Zachodząca ewolucja zmusza do zmiany postaw wśród osób poszukujących pracy. Wymaga większej elastyczności nie tylko w zakresie specjalizacji, ale także miejsca i oczekiwanych warunków zatrudnienia. Obecnie do tego, by zarabiać wielokrotność średniej krajowej, nie wystarczy już znajomość C++ i Windows NT. Potrzebę większej elastyczności powinni zrozumieć także pracodawcy, którzy często mają problem ze znalezieniem odpowiednich pracowników, tylko dlatego że nie przemyśleli dokładnie swoich wymagań. Skutkiem tego są rozmowy kwalifikacyjne przypominające dialog z jednego z komiksów z Dilbertem, w którym szef zapowiada pracownikowi, że nie zwolni go pod warunkiem, że ten przedstawi medal olimpijski w pływaniu oraz order przyznawany pośmiertnie przez Kongres Stanów Zjednoczonych.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200