Hypertekst, hypertłumacze i hyperbzdury

Do napisania tego felietonu skłoniła mnie lektura książki "Multimedia. U progu technologii XXI wieku", wydana przez wrocławską firmę Robomatic. Skuszony zamieszczoną w PC Kurierze ofertą nabyłem ją taniej, bezpośrednio u Wydawcy. I chociaż zawarte tutaj uwagi nie opierają się tylko na tej jednej pozycji, to jednak wspomniana książka spowodowała, że nie wytrzymałem i przy paru dosadnych określeniach postanowiłem go napisać. Paradoksem jest to, że książka "Multimedia" jest bardzo dobra, ba, jest pozycją nie do zastąpienia i powinna mieć swoje stałe miejsce w biblioteczce każdego kto interesuje się informatyką na serio. Dobrą ocenę całości zepsuł jednak zamieszczony na końcu słowniczek (brr...) ale o tym na końcu. Przygotowania zacząłem od odkurzenia paru książek, wyciągnięcia z półki podręcznika dla uzytkowników Windows PL i przewertowania kilku czasopism. Nieodzowna stała się też solidna dawka Etopiryny i Relanium.

Do napisania tego felietonu skłoniła mnie lektura książki "Multimedia. U progu technologii XXI wieku", wydana przez wrocławską firmę Robomatic. Skuszony zamieszczoną w PC Kurierze ofertą nabyłem ją taniej, bezpośrednio u Wydawcy. I chociaż zawarte tutaj uwagi nie opierają się tylko na tej jednej pozycji, to jednak wspomniana książka spowodowała, że nie wytrzymałem i przy paru dosadnych określeniach postanowiłem go napisać. Paradoksem jest to, że książka "Multimedia" jest bardzo dobra, ba, jest pozycją nie do zastąpienia i powinna mieć swoje stałe miejsce w biblioteczce każdego kto interesuje się informatyką na serio. Dobrą ocenę całości zepsuł jednak zamieszczony na końcu słowniczek (brr...) ale o tym na końcu. Przygotowania zacząłem od odkurzenia paru książek, wyciągnięcia z półki podręcznika dla uzytkowników Windows PL i przewertowania kilku czasopism. Nieodzowna stała się też solidna dawka Etopiryny i Relanium.

Polglish

Swego czasu pojawiło się w Enterze parę polemicznych i interesujących artykułów poświęconych komputerowemu słownictwu. Niestety, dyskusja szybko ucichła. Odniosłem wrażenie, ze większość dyskutantów przyjmowała uwagi przeciwników zbyt dosłownie i aż nazbyt emocjonalnie. A może zabrakło po prostu oponenta w osobie p. J. Tatarkiewicza, który w pewnym momencie zrezygnował z polemiki, widząc bezowocność wysiłków wytłumaczenia miłośnikom PeCetów i PeCetologii Stosowanej roli języka w kształtowaniu kultury. A rację miał p. Tatarkiewicz. Najlepszym tego dowodem na to jest to, że dzisiaj "zalała" nas i wciąż "zalewa" językowa tandeta, której tak bardzo pragnął zapobiec.

A jakich to argumentów uzywali proponenci ikonek, interfejsów i klikniąć! Począwszy od zaklęć, a na znakach krzyża i propagowaniu ochlokracji (rządy tłumu) skończywszy. Od kiedy to lud, jak to proponował jeden z proponentów "klikania", ma stanowić o prawie czy decydować o poprawności językowej! Nie dziwię się zdaniu p. Tatarkiewicza, które tak mocno ugodziło jednego z oponentów - "Ale skoro lud tak chciał..." Ta odrobina rezygnacji i nonszalancji wynikała jednak z głęszej wiedzy o roli języka niż miała większość Jego "zdemokratyzowanych" proponentów czy raczej ogłupionych PRL-owskim nauczaniem. Tylko proszę nie uważać mnie za zwolennika rozwiązań francuskich, w których pod groźbą kary grzywny zakazuje się Francuzom używania w miejscach publicznych angielskich wyrażeń, a wszystkie obcojęzyczne wyrazenia są tłumaczone przez odpowiednio Dobraną Starszyznę Plemienną (pardon - członków Francuskiej Akademii Nauk).

Jeżeli pewnego pięknego dnia "lud" wymyśli Dzień Złodzieja (wzorem Dnia Wagarowicza) czy będzie to Powiew Demokracji, czy raczej Zefirek Degrengolady (może Grozy)? Ale przecież dla wielu "demokratów" będzie to takie demokratyczne... Ten sam "schemacik" narzuciła nam kiedyś firma Microsoft razem z, o zgrozo (!) PC Kurierem, który z racji popularności a przez to i odpowiedzialności powinien chyba w jakiś sposób dbać o poprawność językową, ba, powinien ją nawet kształtować. Pamiętacie drodzy Czytelnicy ankietę Microsoftu, w której użytkownicy zawierali swoje propozycje tłumaczeń słownictwa Windows? Chyba ani jedna nie była identyczna! Ale jakie to było demokratyczne! Nie twierdzę, że kształtowanie języka jest czy tez może być, łatwym zadaniem. Wręcz przeciwnie. Doskonale zdaję sobie sprawę jakie to jest trudne. Ale przeciez nie brakuje w Polsce osób, które mogłyby w tym pomóc. Ba, w samej tylko redakcji PC Kuriera pracuje kilku dziennikarzy piszących przewybornie po polsku (a nie w języku polskim). No, ale jeśli mój wzór poprawności językowej na niwie "dziennikarstwa komputerowego", w jak najlepszym tego słowa znaczeniu również "klika na nazwie", to trudno się dziwić, że pozostała część "komputerowej społeczności" wyrasta na "hypertekstach" tworzonych przez "hypertłumaczy". A przeciez juz w szkole uczyli, ze w języku polskim mówimy i piszemy - dobry, super i hiper, no, może czasami jeszcze i cacy.

Windows 3.1 PL - vox populi

Kiedy kupiłem spolszczoną wersję Windows 3.1, od razu zagłębiłem się w lekturze "Podręcznika użytkownika". Niestety, przebrnąłem tylko przez pierwszy rozdział. Tego się po prostu nie dało czytać - "...i kliknij lewy przycisk myszy". (str. 14), - "Kliknij dwukrotnie ikonę..." (str. 27), -"Kliknij dwukrotnie katalog (strzałkę, stację itp)". (str. 41), - "Programy wyskakujące, które..." (str. 52), -"Kliknij przycisk..." (str. 27) i tak w koło Macieju. Kliknij tu, kliknij tam, co za różnica czy to ma sens, czy nie. Czyżby następny uniwersalny czasownik, tym razem o mniej pejoratywnym zabarwieniu? Że też żaden z tłumaczy nie "kliknął" się w porę i nie przyjrzał krytycznie swojej pracy, chociaż odrobinę. A przecież są w tej książce całe fragmenty napisane poprawną polszczyzną. I to pomimo częstego przymusu stosowania form opisowych, tak typowych dla naszego języka. Skąd to rozdwojenie - z pośpiechu (jaźni?) czy może "z woli ludu"?

I pomyśleć, że żaden z krajowych recenzentów Windows 3.1 PL, pracujących zarówno w Wydawnictwie Lupus jak i IDG Poland nawet się nie zająknął nad polszczyzną tego dziełka. Ba, czytałem same pochwalne hymny. Czyżbyśmy mięli do czynienia z "informatyczną Magdalenką"?! A od tego "klikania", odmienianego prawie we wszystkich przypadkach, powoli robiło mi się coraz bardziej niedobrze. Dlatego podręcznik frunął z powrotem na półkę. Na zakończenie ostatni przykład, wielokrotnie już wyśmiany przez innych: "Kliknij dwukrotnie ikonę aplikacji". Tfu!

O tempora...

Przymierzając się przed kilkoma laty do tłumaczeń technicznych (na własny użytek, nie zawodowo), kupiłem książkę p. Andrzeja Voellnagela zatytułowaną "Jak nie tłumaczyć tekstów technicznych" (WNT 1980). Natrafiłem w niej na dowcipny i bardzo wymyślny przykład zwrotów używanych w krajowej informatyce. Bardzo długo nie chciałem autorowi uwierzyć. Myślałem, że przytoczona rozmowa zawodowych informatyków jest tylko zręcznie dobranym zlepkiem częściej używanych bełkotliwych wyrażeń, mających uzasadnić tezy autora. Tak było do czasu, gdy kilka lat później, z początkiem lat 90. a więc już w "erze zaawansowanego PeCeta", nie usłyszałem podobnego dialogu z ust moich szkolnych kolegów pracujących w Dużej Firmie Komputerowej, w którym "fajle" szły o lepsze z "kancelacją", że nie wspomnę o hardłerze i softłerze - "elementarzu" informatyki.

Równie radosną twórczością mogą się pochwalić także niektóre firmy komputerowe. Chyba najjaskrawszym przykładem Środowiskowego "polglish" jest fragment reklamy monitora firmy VOBIS Microcomputer, zamieszczony w krakowsko-katowickim dodatku Gazety Wyborczej - Komputery-Biuro: -"... 14" SVGA, 0.28 Dot pitch, ANTYREFLEKS, FREKWENCJA 47Hz-100Hz").

Nikt nie jest bez winy...

Podobne przykłady, chociaż nie zawsze odnoszące się do tłumaczeń, można znaleźć również w Wydawnictwach Czasopism Komputerowych. I jest ich coraz więcej. Jeden z redaktorów napisał niedawno -"...algorytmicznie "dogenerowują" fleksyjne końcówki". Co prawda "nieprzyzwoite" określenie zostało przykryte płaszczykiem cudzysłowu ale do najlepszych wzorców przytoczona końcówka zdania z pewnością nie należy.

W trakcie pisania tego felietonu kupiłem przez przypadek czerwcowy numer PC Magazine Po Polsku i muszę przyznać, że bardzo długo byłem pod wrażeniem opublikowanego listu p. Jerzego Skoczylasa z Krakowa. Zawarł w nim tak celne spostrzeżenia odnoszące się do używanej przez nas dziennikarzy polszczyzny (ha, tu się zdradziłem!), że poczułem się jak na cenzurowanym. I to pomimo tego, iż list ten nie był skierowany do mnie. Czasami mówi się, że "nikt nie jest bez winy", ale żeby było jej az tyle? Chylę czoło w pokorze. Tym głośniejsze więc moje

Wołanie o sekretarza

Otrzymałem właśnie pocztą kolejny numer miesięcznika komputerowego. Proszę oto parę przykładów - "Takie działanie umożliwia pracę z tekstem na komputerze, ociemniałym." Aż żal, że autor albo ktoś w redakcji, wykazał się przytomnością umysłu i postawił przecinek, który zresztą pasuje tu jak pogrzebacz do ... Pominę w tym miejscu należący już do tradycji subkultury komputerowej "twardy dysk". Rozumiem, że mógł On się pojawić w ferworze zmagań z piórem (tfu!, klawiaturą) ale żeby zaraz do "edytoriala" (?!) a nawet na okładkę?! Chyba, że Redakcja chciała poinformować Czytelników o najnowszych "modelach" dysków twardych wytwarzanych z gliny, które dzięki "advanced production technology" nie muszą już być wypalane w piecach! O czym nie bez dumy raczyła nas Redakcja poinformować na pierwszej stronie numeru specjalnego poświęconego tymże "twardym dyskom".

Albo inny przykład z tego numeru: - "wysoko wydolny adapter..." Tu już jęknąłem. Dlaczego ja "to-to" muszę czytać?

Jeśli artykuły publikowane na łamach czasopism komputerowych wychodzą spod pióra biznesmenów czy też innych osób, można ewentualnie przymknąć oko, tylko gdzie korekta, gdzie sekretarze redakcji? Ale jeśli zdarza się to etatowym żurnalistom, ba, Redaktorowi Naczelnemu, to jest to przykre (lub wesołe - niepotrzebne skreślić).

Muszę się w tym miejscu przyznać, że już od dłuższego czasu staram się nie czytać artykułów, a jeśli muszę, to robić to z coraz większą niechęcią (żeby nie napisać obrzydzeniem), w których aż roi się od przeróżnych "saportów", "wsparć" (wyparć, może zaparć, nie przeglądam dokładnie), "trzecich aplikacji" "dystrybuowań", "trzecich producentów" czy "charakteryzacji" (charakteryzował się).

A swoją droga dlaczego tak wielu dziennikarzom PC Kuriera i Entera oraz innym użytkownikom komputerów PC nie spodobało się zaproponowane przez p. Tatarkiewicza prześliczne określenie -"oblicze komputera". Czyżby tylko Macintoshe przyciągały najlepszych? Bo znać w tym określeniu rękę Mistrza, oj, znać!

Hypermedia i hyperbzdury

Wróćmy na zakończenie do bezpośredniego sprawcy mojego zrzędzenia. Tytułowe "hypertekst" i "hyperbzdury" pochodzą ze wspomnianej na wstępie książki Multimedia (str. 380). A dokładniej pisząc - z zamieszczonego na końcu SŁOWNIKA. Szczególnie to podkreślam, gdyż pozostała część książki jest wyjątkowo udana. Zawiera naprawdę bardzo wiele cennych informacji z zakresu techniki optycznej wykorzystywanej w przemyśle komputerowym (informatycznym). Co najważniejsze -zawiera wiedzę na temat standardów płyt kompaktowych, która z pewnością nie zestarzeje się przez najbliższe lata.

Niestety, moje dobre samopoczucie dość szybko zburzyła uważna lektura tego "pożal się Boże" słowniczka. Tak się akurat złożyło, że potrzebowałem w miarę poprawnej definicji jakiegoś hasła. Szybko okazało się, że ta część książki zawiera nie tylko błędy językowe ale takze merytoryczne. Napisał ją ktoś w pośpiechu, na kolanie i bez żadnej znajomości podstaw techniki, nawet tej z zakresu szkoły średniej. Najdziwniejsze jest to, że poziomem niesamowicie odbiega od reszty książki. Aby nie być gołosłownym, proszę przykłady. Hasło Kwantowanie -"Ujęcie zakresu amplitudy sygnału ciągłego poprzez zestaw wartości liczbowych opisujących zakresy czastkowe. (...)" Czy jest ktoś w stanie to zrozumieć bez wcześniejszej znajomości zagadnienia? Hasło Linia - "(...) Parę linii liczy się jako dwie linie, (coś takiego! - dop. mój) jednakże linie nie są liczone względem szerokości obrazu, lecz tylko jego wysokości". Żeby nie było wtpliwości - chodzi o liczenie linii poziomych. Hasło Luminancja - "Sygnał składowy jaskrawości, (...)". Nieprawda, luminancja to inaczej jaskrawość. Hasło Mikroprocesor DSP - "Układ elektroniczny pozwalający na przetwarzanie sygnału bez wprowadzania opóźnień w czasie jego transmisji". Pomijając zawartą w rozwinięciu nieprawdę proponuję w tym samym stylu definicję samochodu wyścigowego - pojazd pozwalający dowieźć kierowcę do celu bez opóźnień. Ładne?

Charakterystyczne dla słowniczka są także nieprawdopodobne skróty myślowe, by wyrazić się delikatnie. Popatrzmy na hasło SCSI - "Standardowy interfejs, wykorzystywany także przez urządzenia multimedialne. Wymawia się 'skazi'". Majstersztykiem z tej grupy jest chyba definicja pętli fazowej PLL, która po prostu nie jest definicją a opisem techniki buforowania odczytu! Spotkamy także i niekonsekwencję - na początku słowniczka umieszczono hasełko A/D, czyli przetwornik analogowo-cyfrowy, na dodatek bez rozwinięcia angielskiego (analog-digital) ale przeciwnego skrótu D/A już nie. Jest tylko pełnobrzmiące hasło "przetwornik cyfrowo-analogowy C/A (nawet nie D/A) z propozycją Patrz: Przetwornik analogowo-cyfrowy. Daremny twój trud Czytelniku. Tego już nie można nazwać inaczej niż niechlujstwem.

A poza tym styl słowniczka. Styl, który polegał na łączeniu w jednej definicji wielu tematów na zasadzie "od Sasa do lasa" (np. LCD). Styl, który sprawiał, że w miarę czytania coraz bardziej bolała mnie głowa. Weźmy dla przykładu Interframe processing: Metoda kodowania, wykorzystująca redundancję pomiędzy następującymi po sobie obrazami do redukcji danych. Przecież do redukcji danych nie wykorzystuje się redundancji, ją się po prostu usuwa. A WYKORZYSTUJE się żyletkę, młotek lub palnik acetylenowy, w zależności od tego co Autor (tłumacz?) miał na myśli. Te same uwagi dotyczą np. takich haseł jak LCD czy Trójka barwna RGB. Ha, mamy też i pismo runiczne (?) bo jak przetłumaczyć taką oto definicję: "RLE - Patrz: Kodowanie metodą runów".

Trudno jest mi z całą pewnością stwierdzią kto ten słownik napisał, Autor, tłumacze czy jeszcze ktoś inny. Osobiście odnoszę wrażenie, że słownik pisał ktoś trzeci. Trzeba by nie lada "talentu" aby tak poprawnie i ciekawie napisaną książkę okrasić takim suplementem.

A swoją drogą zaraza "hypertekstowa" rozprzestrzeni(ł)a się również na książki IDG Books & READ ME, czego przykładem może być "Internet dla opornych" (str. V u góry, O Autorach).

Hysteryk

Przykład pochodził z artykułu "O żargonie informatyki" napisanego przez p. M. Kotowskiego i zamieszczonego w Życiu i Nowoczesności z 6.04.1978 r. (lub 4.o6.1978):

- "Przy kraszu softłerowym czy dedloku, program albo sam się zaabenduje, albo też trzeba go wykanelować. W tej sytuacji rekowery bazy polega na cofaniu się biforrekordach *) z logu do ostatniego czekpointu albo dampu i wstawianiu...

- No tak, to już uzgodniliśmy. No, a przy hadłerowym kraszu całego dysku z bazą?

_ Nie ma rady, trzeba restartować całą bazę z dampu i później lecieć po logu w przód i apdejtować ją afterrekordami".

*) Podejrzewam, że w zamieszczonym w książce cytat zakradł się dodatkowy błąd, zamiast "i" powinno być "u" i wyraz powinien brzmieć - buforrekordach.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200