Gospodarka w czasach robotów

- Sektorem, w którym upatruje się wielkich szans dla robotyki, jest rolnictwo. Firma Vision Robotics (specjalizująca się w tworzeniu map i rozwiązań nawigacyjnych) pracuje np. nad prototypowym robotem, którego zadaniem będzie przycinanie winogron w winnicach. Urządzenie ma wykorzystywać kamery i komputery do tworzenia modeli 3D winogron – po ich przeanalizowaniu komputer będzie decydował, jak dużo należy przyciąć i wysyłał odpowiednią komendę do ramienia z ostrzem. Vision Robotics chce zbudować podobne urządzenia dla hodowców innych roślin (np. sałaty). Przedstawiciele firmy tłumaczą, że sprzęt powstaje niejako na zamówienie rolników, którzy nie mogąc znaleźć wyspecjalizowanych pracowników, szukają alternatywnych rozwiązań.

- Sałatą zajmuję się zresztą nie tylko Vision Robotics – robota do przycinania tej rośliny tworzy również firma Blue River Technology. Jej produkt – Lettuce Bot – będzie montowany do zwykłego traktora i ma pracować równie sprawnie jak 20-osobowy zespół. Warto podkreślić, że w obu przypadkach do zaprezentowania finalnych produktów jest jednak daleko – rolnicze roboty trafią na rynek najwcześniej za kilka lat.

Gospodarka w czasach robotów

Nie wystarczy nam robotów

Firmy, które obecnie wdrażają roboty w zastosowaniach innych niż typowo produkcyjne, deklarują, że nie wiąże się to ze zwalnianiem pracowników. Wiele osób jednak obawia się, że stopniowe upowszechnianie się robotów może doprowadzić do redukcji zatrudnienia. Zwolennicy robotów podkreślają, że w większości przypadków roboty przejmują najbardziej podstawowe, żmudne i nudne prace – dlatego na dłuższą metę korzystniejsze jest przekazanie ich automatom.

Entuzjaści tłumaczą, że choć realne jest odebranie przez roboty niektórych zajęć, to jest to zjawisko pozytywne – ludzie przestaną wykonywać nudne i proste zadania, w których roboty i tak zawsze będą lepsze (z uwagi na ludzką podatność na błędy), a będą mogli skupić się na bardziej kreatywnych pracach.

„Obawiałbym się raczej, że będziemy mieli za mało robotów” – komentuje zastrzeżenia sceptyków Rodney Brooks, założyciel firmy Rethink Robotics, produkującej urządzenia z serii Baxter. Brooks, emerytowany wykładowca MIT, twierdzi, że jego celem było stworzenie urządzeń, dzięki którym amerykańskie firmy będą mogły wytwarzać swoje produkty w USA, a nie zlecać produkcji np. do Azji. „W 2007 r. wydaliśmy na produkowanie naszego sprzętu w Chinach 350 mld USD. Gdybyśmy wydali te pieniądze na naszym rynku na roboty, nie stracilibyśmy żadnego stanowiska pracy – co najwyżej ludzie wykonywaliby inną pracę" – mówi Brooks.

Brooks, który wcześniej stworzył również firmę iRobot (produkującą m.in. popularne automatyczne odkurzacze), opowiada, że spędził mnóstwo czasu, rozmawiając z pracownikami niskiego szczebla wielu fabryk i często pytał ich o to, czy chcieliby, by ich dzieci wykonywały w przyszłości identyczną pracę. „Wszyscy odpowiadali: nie. Obecnie obserwujemy wzrost średniego wieku pracowników fabryk – to efekt tego, że młodego pokolenie nie jest zainteresowane taką pracą. Ludzie nie chcą wykonywać prac, które są nudne, powtarzalne i otępiające” – wyjaśnia założyciel Rethink Robotics.

Rynek robotyczny

Międzynarodowa Federacja Robotyki w swoim corocznym raporcie „World robotics 2013” podała, że obecnie działa na świecie między 1,23 mln a 1,5 mln robotów przemysłowych (http://www.ifr.org/industrial-robots/statistics/). Średnia długość pracy maszyny wynosi 12 lat. Chociaż wahania koniunktury na globalnym rynku zmniejszają tempo instalacji nowych robotów, to miniony rok uchodzi za jeden z lepszych w całej 52-letniej historii robotyki.

Przoduje przemysł samochodowy, następnie chemiczny, gumowy oraz tworzyw sztucznych. Ok. 70% robotów zostało sprzedanych w Japonii, Chinach, Stanach Zjednoczonych, Korei Południowej i Niemczech. Wartość rynku robotycznego ocenia się na 8,5 mld USD, ale korzyści sięgają aż 26 mld USD.

Rośnie też liczba robotów do użytku osobistego i domowego – ok. 3 mln sztuk w 2012 r., 20% więcej niż rok wcześniej. Wartość sprzedaży wzrosła do 1,2 mld USD. Wśród nich są takie roboty, jak: odkurzacze, kosiarki, roboty humanoidalne do towarzystwa, zabawy i nauki.

Prognoza na lata 2013–2016 zakłada, że zostanie zainstalowanych ok. 94,8 tys. robotów do profesjonalnego użytku o wartości 17,1 mld dolarów. W tym wojsko zakupi min. 28 tys. robotów, zaś farmerzy 24,5 tys. robotów do dojenia krów, co w ocenie autorów raportu jest ostrożnym założeniem. Obie grupy stanowią 55% rynku.

Jednocześnie zostanie sprzedanych ok. 22 mln sztuk robotów do użytku osobistego i domowego, z czego 15,5 mln sztuk przypada na sprzęt domowy o szacowanej wartości 5,6 mld USD; 3,5 mln na roboty – zabawki i wspomagające nasze hobby; oraz 3 mln sztuk na roboty edukacyjne i naukowe. Najbardziej obiecującym segmentem rynku staną się tzw. roboty społeczne, opiekujące się osobami starszymi. W ciągu najbliższych trzech lat wolumen sprzedaży wyniesie ok. 6,4 tys. sztuk z tendencją do ogromnego wzrostu w następnych 20 latach.

Sławomir Kosieliński

Hektakomba pracowników?

Ale nie wszyscy zgadzają się z takimi poglądami – zdaniem Martina Forda, programisty i przedsiębiorcy, upowszechnianie się robotów przemysłowych oraz innych rozwiązań automatyzujących procesy produkcyjne zwiastuje nieciekawą przyszłość dla pracowników. Ford jest autorem książki „The Lights in the Tunnel” (Światła w tunelu); kreśli w niej apokaliptyczny obraz przyszłości, w której roboty przejmują większość zadań pracowników niskiego i średniego szczebla. „Wiele z tych stanowisk pracy po prostu wyparuje – nie będą potrzebne, bo zautomatyzowane oprogramowanie do zarządzania firmami zacznie wykorzystywać sztuczną inteligencję, dzięki czemu będzie znacznie lepiej niż człowiek analizować i zestawiać dane. Zniknie też zapotrzebowanie na ludzi wykonujących proste prace fizyczne – ich zadania również zostaną zautomatyzowane" – wieszczy Ford. „Spodziewam się masowej inwazji robotów i rozwiązań automatyzacyjnych – one pojawią się tam, gdzie występują powtarzalne, niewymagające kreatywności zadania. Moim zdaniem w ciągu 10–20 lat popularyzowanie się robotów będzie miało zauważalny wpływ na poziom zatrudnienia, co będzie stanowić duży problem społeczny i ekonomiczny" – dodaje autor „The Lights in the Tunnel”.

James Slaby, szef działu badań firmy konsultingowej Horses For Sources, zaznacza, że roboty i zautomatyzowane aplikacje faktycznie wydają się idealne do wykonywania działań ściśle opartych na stałym zestawie procedur. Slaby jest autorem opublikowanego w ub. r. raportu „Robotic Automation Emerges as a Threat to Traditional Low-Cost Outsourcing”. „Wykorzystanie w organizacji zautomatyzowanych rozwiązań programowych do wykonywania prostych operacji ma kilka ważnych zalet – najważniejszą wydaje się oczywiście odciążenie działu IT, ale dla wielu firm nie mniej istotny będzie fakt, że nie będą już musiały być zależne od dostawców usług outsourcingowych z innych krajów” – tłumaczy James Slaby. Mowa tu m.in. o tworzeniu aplikacji (robotów software'owych), dzięki którym możliwe jest wykonywanie prostych operacji związanych z oprogramowaniem – wprowadzanie danych, analizowanie ich, generowanie raportów. Takie programy działają zwykle w wirtualnej maszynie i współpracują z oprogramowaniem wykorzystywanym do zarządzania przedsiębiorstwem – systemami ERP, BPM, rozwiązaniami komunikacyjnymi itp.

Slaby wskazał nawet lidera w dziedzinie tworzenia takich rozwiązań – to amerykańska firma Blue Prism. Specjalista sądzi jednak, że ten segment rynku zrobi się wkrótce bardzo tłoczny i zobaczymy w nim wielu nowych graczy, rekrutujących się zarówno spośród „starej gwardii”, jak i młodych start-upów.

Nowy rynek, nowe możliwości

Co ciekawe, przedstawiciele firm produkujących i wdrażających roboty twierdzą, że ich działania trudno nazwać rewolucją – to raczej kontynuacja i twórcze rozwijanie tendencji, które w przemyśle i branży IT obserwowane są od dobrych kilku dekad. Roboty są przecież w fabrykach od dawna, tym, co się zmienia, są malejące ceny takich rozwiązań oraz bardziej agresywny – i skuteczny – marketing. Kiedyś wdrożenie do firmy rozwiązania z zakresu robotyki wymagało potężnych inwestycji. Dziś – jak pokazuje przykład VGo – to kwestia kilku tysięcy dolarów.


TOP 200