Eksploatacja kultury

Pomysłowość, niezależność i aktywność lepiej się wpisują w obecne strategie biznesowe niż typowe dla epoki przemysłowej posłuszeństwo i dyscyplina.

Pomysłowość, niezależność i aktywność lepiej się wpisują w obecne strategie biznesowe niż typowe dla epoki przemysłowej posłuszeństwo i dyscyplina.

Złoża kultury zalegają płytko, w przestrzeni wokół nas, nie potrzeba "dziurawić" ziemi, żeby z nich skorzystać. W odróżnieniu od wydobywania minerałów na ich eksploatację nie potrzeba licencji. Potem jednak obowiązuje licencja na kopiowanie przetworzonych dóbr.

Bogactw naturalnych nie można kopiować, symbolicznie zaś bardzo łatwo, zwłaszcza ich postać cyfrową. Im więcej jest ich w Internecie, tym łatwiej do nich dotrzeć. Te "kulturowe kopaliny" trzeba jednak przetworzyć, a to wymaga twórczej postawy, nawet jeśli jest to zwykły sampling. Znaczenie kreatywności ogromnie wzrasta, tempo innowacji ulega wielkiemu przyspieszeniu. Zasoby są w sposób przyspieszony rozwijane w sieciach społecznych, w których krążą dzięki IT coraz szybciej.

W okablowanym świecie możemy uzyskać błyskawicznie informacje z banków danych. Wynika z tego obfitość krzyżujących się inspiracji interdyscyplinarnych. Różne dziedziny wiedzy zapładniają się wzajemnie ideami i pomysłami. Potrzebny jest artysta, który stworzy wartość dodaną, ale sam artysta nie wystarczy, potrzebne są także kapitał, marketing i menedżer - wszystkie atrybuty rynkowego przedsięwzięcia.

Samozaopatrzenie ludyczne

Problem z normatywnym uregulowaniem tej sfery polega przede wszystkim na jego złożoności. Różnorodność kultury to wartość w sferze ekonomii, tożsamości narodowej, regionalnej, lokalnej, prawa i wielu innych. Jest tu wiele konfliktów interesów. Kultura przyrastała przez tysiąclecia i przez większą część swej ewolucji była traktowana jak dobro wspólne - jak zasoby naturalne: woda czy powietrze, których istnienie człowiek uświadamia sobie dopiero wtedy gdy ich brakuje.

Podobnie jest z kulturą. Jest ona traktowana jako dobro wspólne u źródła, ale po jego przetworzeniu staje się dobrem prywatnym, chronionym przez instytucje własności intelektualnej. Ta kwestia jest jedną z kluczowych: co zrobić, żeby przez nadmierną ochronę nie zamrażać dóbr kultury w wyprodukowanym kształcie, a z drugiej strony nie pozbawiać twórców owoców ich kreatywności. A przy tym, jak zrekompensować społecznościom eksploatowanie na potrzeby przemysłów kultury dóbr wytworzonych przez nie w procesie długiego trwania; dóbr, które wytworzone wspólnotowo nie mogą być przedmiotem ochrony w obecnym reżimie ochrony własności intelektualnej.

Świadomość ekonomicznej rangi kultury zachęca jednak do inwentaryzowania lokalnych i regionalnych skarbów z wykorzystaniem prawa do zastrzeżenia nazwy regionalnej (apellation controllee). Dostrzeżono już ten problem w Polsce - wywołany za sprawą ochrony sera owczego "oscypka". W ten sposób realizuje się idea ochrony symboli, które są własnością danej społeczności i nikt nie może indywidualnie przypisać sobie do nich prawa.

Media cyfrowe uwikłane są o wiele bardziej niż poprzednie w sprzeczność polegającą na tym, że blokowanie dostępu do zawartości instrumentami prawnymi i technologicznymi w imię ochrony własności intelektualnej może zdusić twórczość akurat w momencie, gdy technologie informacyjne wsparte talentem stwarzają niesamowite możliwości twórcze milionom ludzi.

Spór między obrońcami obecnego reżimu ochrony własności intelektualnej i jego kontestatorami wydaje się nierozstrzygalny. Jak więc wybrnąć z tej sytuacji? Amerykański prawnik Lawrence Lessig, inicjator ruchu Creative Commons proponuje trzecią drogę. Odrzuca skrajności: nie kwestionuje roszczeń właścicieli praw intelektualnych do czerpania korzyści z twórczości, nie popada w iluzje uspołecznienia własności intelektualnej, ale też nie akceptuje maksymalizacji roszczeń "przemysłów zawartości". Jest przekonany, że dążenie do objęcia zawartości całkowitą ochroną przez kombinację środków prawnych i technologicznych może przynieść odwrotne do zamierzonych rezultaty.

Po pierwsze, może wywołać opór producentów sprzętu i oprogramowania, którzy obawiają się utraty nabywców ich produktów. Po drugie, jeśli dojdzie do dalszego zaostrzenia regulacji, to odwrócą się sami konsumenci kultury popularnej. Będzie to więc gra o sumie ujemnej - stracą wszyscy. Po trzecie, użytkownicy, hakerzy, krakerzy i inni będą szukać jeszcze skuteczniejszych środków omijania zakazów. Będzie to wieczna batalia między "policjantami" i "rebeliantami".

Od dyscypliny do pomysłowości

Dzisiejsze technologie pozwalają na powrót do czasów spontanicznej komunikacji, jej swoistą rearchaizację. Miliardy SMS-ów, coraz częściej MMS-ów, e-mali, dziesiątki tysięcy grup dyskusyjnych, blogów itp. każą jednak wierzyć w to, że rodzi się jakaś postać inteligencji kolektywnej. W Internecie każdy może być jednocześnie nadawcą i odbiorcą (sendceiver). Każdy publikując własny blog czy mobblog, może uprawiać swe dziennikarstwo, być paparazzim itp. Blady strach pada na tych, którzy z szybkości przekazywania informacji, dostępu do newsów, uczynili dobrze płatną profesję. Dziś każdy dysponując własną "fotokomórką", może mieć swoje 5 minut, jeśli zdarzy mu się być świadkiem wydarzeń, które dokumentuje i wpuszcza do obiegu globalnego. Jest już nawet na to nazwa: "deżurnalizacja" mediów.

Powstają nowe kultury, których badanie wymaga nowej antropologii. Kultura przepływa w sieciach i z pewnością jest bardziej ulotna niż ta w galaktyce Gutenberga, choć oczywiście pozostawia ślady elektroniczne. Jest to na powrót kultura rozmowy - skrótowej, rozproszonej, niedbałej, bez kanonu. Jest to raczej kultura działania społecznego niż instytucji. Energia społeczna przepływa z instytucji do sieci.

Juergen Habermas, który rozwija teorie społeczeństwa komunikacyjnego powiada, iż rodzi się nowa wspólnota komunikacyjna. Intersubiektywność, kolektywna inteligencja prowadzi do wzajemnego porozumienia jednostek bez przymusu. Taka kultura rodzi nowe tożsamości.

Nadal ma się dobrze profesjonalna grupa producentów i dystrybutorów, którzy zaopatrywali masy w rozrywkę. Elita traci jednak legitymację do orzekania, co jest "dobre dla ludu". Orzekają o tym producenci rozrywki, którzy za dobre dla ludu uważają to, czego ów lud chce. Oczywiście, to, czego lud chce, najlepiej się sprzedaje i przynosi największe zyski. A przy okazji formuje się u odbiorcy "Mcświatopogląd", który napędza konsumentów takiej, a nie innej kultury.

Układ sprzężony.

Kapitał symboliczny jest tym bogatszy, im więcej do zaoferowania w sferze idei, emocji itp. mają uczestnicy dyskursu. A mają coraz więcej dzięki różnorodności społecznego software'u, czyli naszego wyposażenia kulturowego. Ten software stale się wzbogaca w procesie komunikacji. Bez komunikacji nie ma twórczości, której parametrami są innowacyjność, mobilność, responsywność, dyspozycyjność, elastyczność.

Potrzeba twórczości pojawiła się już w czasie, gdy wielcy baronowie przemysłu uznali, że strategia Forda nie ma przyszłości, że jest czas na to, aby wytwórca oferował produkt trafiający w gusta użytkownika. Bezwzględne posłuszeństwo, dyscyplina, wojskowy dryl przestały być cnotami numer 1, coraz większego znaczenia nabierała pomysłowość pracownika.

W II połowie ub. wieku konkurencja międzynarodowa wymuszała to coraz bardziej, najbardziej nagradzani byli pracownicy innowacyjni, produktywizm brał górę nad opiekuńczością. Aktywne grupy społeczeństwa obywatelskiego brały w swoje ręce zadania edukacji społecznej, upowszechniania kultury, promowania zdrowia, czyli pomnażania kapitału ludzkiego i społecznego; państwo mające wcześniej dominującą pozycję w tej dziedzinie okazywało się niewydolne.

Poszerzała się w ten sposób sfera wolności obywatelskiej, co paradoksalnie skrzętnie wykorzystała sfera prywatna. Funkcjonalne okazały się dlań hasła wolności i autonomii, uelastyczniania rynku pracy, mobilności, niestandardowego czasu pracy, demokracji przemysłowej (Mitbestimmung w Niemczech) oraz inne hasła i postulaty wolności pracowniczych, jakie zgłaszała lewica, związki zawodowe, ruchy kobiece. Te hasła dobrze się komponowały z klimatem wolności i autonomii jednostki - wszystkiego tego, co kryje się w haśle upodmiotowienia człowieka, które wypisywała na swym sztandarze kontrkultura lat 60.

Ceną za mniejszą kontrolę było większe zaangażowanie pracowników, ich świadoma identyfikacja z celami firmy. To stało się kanonem nowej kultury firmy. W ten sposób biznes rozstawał się bez żalu z metodami zarządzania opartymi na hierarchii, ponieważ pozbywał się krepujących, instytucjonalnych ograniczeń i zyskiwał nowy potężny impuls. Scott Lash i John Urry nazwali to "końcem zorganizowanego kapitalizmu".

Siła podmiotowości

W ten sposób żądanie podmiotowości (empowerment) weszło w synergię z produktywnością nowego, posfordowskiego kapitalizmu. Kreatywność stała się mantrą, a empowerment - kanonem politycznej poprawności. Kiedy kategoria czasu wolnego była klarownie określona, wiadomo było, czym jest zaangażowanie na rzecz firmy, za co kazać sobie płacić, a za co nie. Teraz przestało to być oczywiste. Wykonywanie zawodowych obowiązków w domu, kontrola nad czasem dawały poczucie komfortu pracownikom i oszczędności pracodawcom ("gorące biurka", telepraca), ale niosły wielką zmianę: tysiące zatrudnionych przestało być pracownikami - stawało się telepracownikami, wolnymi strzelcami, konsultantami, interesariuszami. Nazwano to free agent society.

"Praca się rozmywa i przekształca w szereg nieregularnych i nieprzewidywalnych aktywności. To samo dzieje się z czasem i przestrzenią. Wykonywanie profesjonalnych zadań w domu, w uznaniowo wybranych przez siebie porach, oznacza oczywiście wygodę i możliwość dopasowania rytmu zawodowego i osobistego. Zarazem jednak przesądza o zniknięciu ostatnich barier instytucjonalnych i psychologicznych zabezpieczających jednostkę przed wdzierającą się w jej życie prywatne zewnętrzną kontrolą. Pracownicze obowiązki ani nie są wyraźnie zdefiniowane, ani narzucone odgórnie" - pisze Magda Pustoła (Kultura Współczesna nr 1/2005).

Wszystko nastawione jest na elastyczność i mobilność; im większa autonomia pracownika, tym bardziej żyje on kulturą organizacyjną firmy, nie potrzeba mu kontroli z zewnątrz, jest ona zinternalizowana; locus of control przesuwa się do wewnątrz: ode mnie wszystko zależy, nikt mnie nie musi popędzać; nie ma się poczucia eksploatacji czy wyzysku, lecz samorealizacji i podmiotowości. To jest sprytnie pomyślane: wykorzystuje się wolność jednostki, nie pozbawiając jej poczucia indywidualizmu. W kulturach kolektywnych taki efekt osiąga się przez zaprogramowanie, w indywidualistycznych - przez samooprogramowanie. To drugie jest bardziej wartościowe, bo kreatywne.

Twórcze bogactwo

Z badań międzynarodowego zespołu pod kierunkiem R. Ingelharta (udział badaczy z ponad 80 krajów, badania powtarzane cyklicznie) wynika, że szanse bycia innowacyjnym i twórczym rozkładają się w świecie nierówno i zależy to w dużym stopniu od zamożności. Społeczeństwa zamożne są bardziej twórcze niż ubogie, nastawione, co zrozumiałe, na gromadzenie dóbr. Po przekroczeniu pewnego poziomu dochodów na głowę zwiększa się zapotrzebowanie na wartości postmaterialne nastawione na jakość życia i konsumpcji, wyższe potrzeby, estetykę. Przekłada się to na oczekiwania wobec pracy.

Z badań K. Skarżyńskiej nad stosunkiem Polaków do pracy wynika, że biedni kierują się maksymą "bogaćcie się", dla zamożnych ważniejsza jest maksyma "rozwijajcie się". Oczywiście chodzi o średnie rozkłady statystyczne; w biednych społecznościach także nie brak ludzi nastawionych na potrzebę wybitnych osiągnięć, ale dotyczy to elit, a dla rozwoju liczą się masowe wkłady innowacyjne i twórcze. Jest to pesymistyczna konkluzja, która wyjaśnia przesłanki utrwalonego podziału świata. I pokazuje aktualność reguły św. Mateusza: kto ma dużo, temu będzie dodane.

Dotyczy to, niestety, także Polski. Większości Polaków świat jawi się jako zły, a ludzie podstępni, nieuczciwi i pazerni. Rzadkim przypadkiem jest Polak wygrywający życie, ktoś, kto jest człowiekiem autonomicznym, z wysokim poczuciem kontroli nad własną egzystencją, niepoddający się naciskom i wewnętrznej presji nie zawsze uświadomionego scenariusza życiowego. Takich ludzi nazywa się książętami, panami własnego życia, mają oni dystans do rzeczywistości, poczucie humoru, autoironię, brak im chorego perfekcjonizmu i utopijnych poglądów, chodzą twardo po ziemi, ale potrafią marzyć. Przeciwieństwem jest umiejscowienie zewnętrzne (przekonanie, że nie mam wpływu na skutki swoich działań, czy w ogóle własne życie, bo rządzi tym Opatrzność, los, przypadek, czyjeś działanie, spiski i inne ciemne siły). Taki zespół psychologiczny w Polsce statystycznie przeważa.

To ma istotne konsekwencje dla pracy. Gdy ludzie czują siłę swej podmiotowości, odnoszą korzyści sami jako konsumenci i pracobiorcy, ale także ich pracodawca. Firma ma władzę symboliczną, korzysta z twórczości ludzi pod hasłem: współkreuj produkt, który chcesz nabyć (tzw. collaborative design). Podwójna korzyść: oszczędza się na kosztach wzornictwa oraz osiąga się identyfikacje konsumenta z produktem. To jest kapitał społeczny, z którego biznes czerpie pełną garścią. Jego częścią jest samorzutny marketing sieciowy, w wyniku którego rodzi się elita konsumentów danego produktu.

W ten sposób poszerza się krąg interesariuszy firmy. Są to często osoby aktywne w komunikacji, zwane gwiazdami socjometrycznymi, które są pionierami, pierwszymi użytkownikami, a jednocześnie pełnią funkcje lansów (liderzy wynajmowani przez firmy marketingowe do lansowania stylów życia poprzez nabywanie konkretnych dóbr konsumpcyjnych). W procesie komunikacji, przez wchłanianie międzyludzkich dyskursów, rośnie wartość społeczna firm określana przy użyciu miar sieciowych ustalających wielkość kapitału relacji, w jakich firma pozostaje ze wszystkimi swoimi interesariuszami.

W ten sposób poszerza się krąg creative industry. Mamy tu do czynienia z jednoczesną legitymizacją i instrumentalizacją idei twórczej podmiotowości, połączeniem wolności pracowniczej z interesem biznesu. Dezaktualizują się tradycyjne definicje pracy i produkcji. Zaciera się podział między czasem wolnym a pracą (totalizacja pracy). Zmianie ulega relacja między kapitałem a pracą na rzecz relacji kapitał-życie, bo życie kreuje twórczość w codziennych aktach: pamięć, wiedza, ego, kultura itp. I tak już chyba, na razie, pozostanie.

<hr>Prof. Kazimierz Krzysztofek jest wykładowcą w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200