Dwa końce kija

Trzeba jednak zaznaczyć, że w skali mniejszych przedsiębiorstw - zwłaszcza średnich firm - systemy informatyczne świetnie spełniają rolę budowniczych kompetencji i rozmachu menedżerów. Tutaj nie obracają się przeciwko poszczególnym zakładom, tylko służą do efektywniejszego wykorzystania potencjału poszczególnych zakładów. Zintegrowany system informatyczny w średniej i dużej firmie buduje jej największą przewagę konkurencyjną: zdolność do szybkiej reakcji na potrzeby rynku i bieżące optymalne zarządzanie zasobami, w tym pieniędzmi. Wydaje się więc, że skala działania w sposób zasadniczy zmienia cele, którym służy system informatyczny, choć - co ciekawe - nazywają się one tak samo. Ale znaczą co innego, powodują inne konsekwencje.

Iluzoryczne korzyści

Obrońcy strategii informatycznych nastawionych na spełnianie potrzeb informacyjnych finansistów argumentują, że porównywalne dane z różnych fabryk czy placówek pozwalają nie tylko na porównywanie kosztów i wymuszanie większej efektywności, ale przynoszą większą wiedzę o klientach, kooperantach, partnerach handlowych, specyficznych cechach rynków, najlepszych praktykach biznesowych. Ta wiedza pozwala działać z większym zyskiem, daje też szanse na rozwój i lepsze perspektywy na przyszłość. Za tym idzie ochrona miejsc pracy, kapitał do inwestowania, nowe produkty dla konsumentów, zamówienia dla kooperantów itd. Wszystko prawda, tylko że w skali globalnej, w skali całego koncernu. Ale zupełnie inaczej wygląda to z punktu widzenia poszczególnych przedsiębiorstw, zwłaszcza w krajach może niebogatych, ale o dosyć licznych i ambitnych kadrach menedżerskich i inżynierskich.

Decyzje podejmowane centralnie mogą być bardzo dobre, ale są podejmowane poza konkretnym przedsiębiorstwem. Im są one bardziej szczegółowe, im więcej możliwości decydowania odbierają lokalnej kadrze, tym bardziej czuje się ona sfrustrowana i tym mniej ma motywacji do pracy. Są w Polsce firmy zagraniczne, które nie mogą same zdecydować nawet o miejscu zakupu zwykłej śrubki, nie mówiąc już o wynalazkach w dziedzinie zastosowania informatyki. Ich kadra staje się po prostu nietwórcza, wykonuje polecenia i kombinuje jak przetrwać na stanowiskach. Na krótką metę konsekwencje obniżenia nastrojów są mało widoczne, ponieważ na biznes "pracują" te centralne, zapewne słuszne, decyzje, procedury, rozwiązania informatyczne. Jednak jak długo? Przecież udowodnioną prawdą jest, że najcenniejszym zasobem każdej firmy są ludzie: ich wiedza i wola. Od tego, czy ludziom chce się pracować czy nie, za- leży samopoczucie klientów, partnerów, a więc ich lojalność. Od motywacji ludzi zależy ich pomysłowość w czasach prosperity i skłonność do poświęceń w czasach kryzysu. W niektórych koncernach już widać początki konfrontacji: obiektywnie słuszne, bezpieczne, ale tylko poprawne centralne decyzje czy ciekawe, ale samodzielne inicjatywy lokalne.

Centralne podejmowanie większości decyzji ma także negatywny wpływ na regiony, w których funkcjonują filie koncernów. Zakłady te tworzą pewną liczbę miejsc pracy, ale na ogół mniejszą niż musi stworzyć i utrzymywać rodzima firma. Zagraniczna firma, polegająca na poleceniach z centrali, po prostu nie musi powoływać wielu służb pomocniczych, informatycznych, marketingowych, badawczych, handlowych itd. Choć są i takie koncerny, które w każdym miejscu tworzą takie zaplecze, lecz jest to zjawisko marginalne. Firmy rodzime muszą je posiadać, przez co mają też większe koszty i mniejszą rentowność i często przegrywają z koncernami na rynku. Nie kwestionuję praw ekonomii - niech wygrywa efektywniejszy - a jedynie twierdzenie, że kapitał zagraniczny zawsze tworzy tyle nowych miejsc pracy jak żaden inny. Nie mówiąc już o tym, że jeśli filia okaże się mniej rentowna od innej, to po prostu zostanie zamknięta bez względu na bezrobocie w okolicy.

Filie koncernów na ogół korzystają z kontraktów wypracowanych na poziomie centrali bądź z wytycznych centrali odnośnie do źródeł zaopatrzenia. Lokalni menedżerowie na ogół mało mają do powiedzenia w tej sprawie. To bardzo osłabia pozycję lokalnych producentów, potencjalnych dostawców zagranicznej fabryki. Są dziesiątki, jeśli nie setki przykładów, że fabryka koncernu w Polsce kupuje za granicą coś, co mogłaby równie dobrze kupić w kraju. Wiele polskich przedsiębiorstw ma technologie i systemy jakości na światowym poziomie i nie ma innych przeciwwskazań poza polityką korporacyjną, aby stały się zaopatrzeniowcami wielkich zagranicznych producentów obecnych w Polsce. Jeśli jednak decyzje zapadają w centrali, to albo tam nie wiadomo o możliwościach polskich wytwórców, albo realizowane są interesy wytwórców zaprzyjaźnionych z firmą od dawna, albo wynikają z danych zgromadzonych przez hurtownie danych koncernu, a w nich siłą rzeczy nie ma polskiej firmy.

Szanse rodzimych fabryk nie rosną w wyniku zwiększania się inwestycji obcego kapitału, ale zachodzi inne zjawisko. Do Polski wchodzą inne zagraniczne firmy, partnerzy tych, którzy zainwestowali wcześniej, zwiększając konkurencję na rynku polskim. A ponieważ kapitał zagraniczny ma w Polsce lepsze warunki niż polski (np. specjalne strefy ekonomiczne, zwolnienia podatkowe, zasilanie z centrali), to często stanowi zabójczą konkurencję dla rodzimego biznesu. Kapitał zagraniczny przynosi do Polski wiele bezcennych wartości, np. najlepsze praktyki biznesowe, większą kulturę pracy, kapitał inwestycyjny, ale rządzi się swoimi interesami, a nie interesami lokalnych społeczności.

Wszystkie decyzje wielkich koncernów - o inwestycjach i ich zamknięciu - są decyzjami czysto ekonomicznymi i zapadają daleko od miejsca, którego dotyczą. Nie liczą się więc z uczuciami ludzi i opinią publiczną. Są boleśnie racjonalne. Są takie dzięki informatyce, która dostarcza im argumentów do działania w taki, a nie inny sposób. Niewątpliwie budują dobrą kondycję tych firm. Czy jednak budują również ich dobry wizerunek w lokalnych społecznościach i zyskują przyjaciół wśród lokalnej kadry zarządzającej? Zapewne nie. Nie mam jednak pewności, czy to ma znaczenie. Koncerny idą do przodu jak czołgi. Mają siłę jak czołgi. Sama jestem ciekawa, kiedy ta siła przestaje działać, zwłaszcza że to jest siła ludzkiego rozumu i wieloletniego doświadczenia korporacyjnego, wsparta sztuczną inteligencją komputerów. Czy jest w tym jakaś odpowiedzialność informatyków?


TOP 200