Druki sejmowe

Przedstawiciel rządu namawiając posłów do odrzucenia projektu poselskiego, użył ważkiego argumentu braku konsultacji społecznych. Niby racja, Sejm ich nie organizuje, ale jest bardziej otwarty na publiczną debatę niż rząd. Posiedzenia plenarne są transmitowane, publikuje się stenogramy z prac komisji. W przypadku Prawa telekomunikacyjnego zdarzało się w przeszłości, że nagrywano i udostępniano stenogramy prac podkomisji. Zawsze obecna jest liczna reprezentacja operatorów, ubranych w kapelusze różnych organizacji, chociaż posłowie nie lubią, kiedy się odzywają. Na komisje swobodnie wchodzą dziennikarze.

To, co minister nazywa konsultacjami społecznymi projektów rządowych zwykle ogranicza się do przesłania wczesnej i końcowej wersji do ważniejszych organizacji biznesowych i zawodowych, chociaż nie ma obowiązku przynależności do tych, przeważnie nieco skostniałych struktur. Poszczególne firmy mają niekiedy bardzo różniące się interesy, ale przefiltrowanie ich przez szyld organizacji albo ściemnia rzeczywisty obraz rynku, albo jest niemożliwe. Konsumenci generalnie w Polsce nie potrafią się jeszcze skutecznie organizować. Co gorsza, trudno znaleźć na stronie ministerstwa teksty nadesłanych komentarzy, a uzasadnienie ustawy zbywa je krótkimi wzmiankami. Kontakty robocze z biznesem dotyczą spraw trudnych technicznie, jak załączone do obecnego projektu rozporządzenie o parametrach interfejsów do podsłuchów, ale w tym przypadku jawności się nie oczekuje. Nie chodzi tu o dezawuowanie stylu pracy tego czy tamtego rządu, ale o refleksję nad sposobem stanowienia prawa dla sektora działającego na rynku regulowanym.

Bezpańska wiedza

Aksjologia unijnego systemu regulacyjnego przyjmuje, że regulator buduje kompetencje w oparciu o doświadczenie rynku. Konsultacje to narzędzie przepływu wiedzy. Prezes UKE organizuje debaty, publikuje projekty, komentarze, poddaje strategie publicznej ocenie, ostatnio również konsumentów. Tymczasem z racji konstytucyjnych nie ma prawa inicjatywy legislacyjnej, nie może firmować projektów ustaw ani rozporządzeń. Ustawa pozwala mu pracować na wyraźne zlecenie Ministra Infrastruktury bez formalnego wpływu na to, co się wydarzy później. To bywa skuteczne tylko gdy obaj urzędnicy mają do siebie zaufanie. Inaczej prawo kształtuje się w pustce pomiędzy UKE a rządem, antycypującym co będzie dobre, chociaż większość kanałów komunikacyjnych z rynkiem buduje regulator. A mamy przecież jeszcze chroniczny problem z uzgodnieniem polityki regulacyjnej pomiędzy UKE i KRRiT. Przygotowany przez Ministra Infrastruktury aktualny projekt, wychynął z wielkiej, kompetencyjnej, czarnej dziury, bo chodzi o uporządkowanie zasad współpracy operatorów ze służbami specjalnymi, MON, MSWiA, prokuraturą.

Niestety, taki system prawodawstwa w Polsce skutkuje sprzężeniem zwrotnym – biznes jako podmiot regulacji, od którego nie oczekuje się udziału w dyskusji o strategicznym modelowaniu rynku, ogranicza się do bieżących handlowych celów, nawet jeżeli gdzieniegdzie już są stanowiska specjalistów od regulacji. Prezesi definiują ich zadania na kwartał, rok rozliczeniowy, tak jak własne. To jest właśnie istotą tego, co inwestorzy finansowi nazywają ryzykiem regulacyjnym. Uznani eksperci problematyki regulacyjnej są na rynku tak nieliczni, że niektórym udaje się zachować atrybut niezależności, pracując na dwie strony. Są posłowie, zgadzający się firmować poprawki, których istoty lobbyści nie potrafią im wytłumaczyć, więc wyglądają, jakby czytali tekst transkrypcji fonetycznej z języka obcego. Żeby to zmienić trzeba by zacząć od nowa?


TOP 200