Dokąd zmierza Internet

Kiedy panuje chaos, trudno szukać winnych, ale się ich szuka. Środowisko biznesu cyfrowego, zwłaszcza potentaci, skłonni są ich szukać w "open source", hakeryzmie. Szukanie winnych nie ma jednak większego sensu: wyrzekanie na crackerów, phreakerów, phisherów, szpiegów i innych szkodników wszelkiej maści nic nie da. To tak jakby wyrzekać na złodziei i bandytów w świecie rzeczywistym. Instytucje typu web-native będą powstawać; ich pierwociną jest np. netykieta, tyle że jest ona raczej kodeksem drogowym niż etycznym. Ten drugi jest trudny do stworzenia, bo jak pogodzić wszystkie systemy etyczne świata?

Wyczuwa się powszechną tęsknotę za Internet governance. Realiści są jednak sceptyczni i mają rację: mamy do czynienia po raz pierwszy w historii z systemem złożonym, który rodzi nieprzewidywalne zjawiska emergentne. Miliardy interakcji muszą rodzić chaos. Niektórzy sądzą, że jest to proces swoistej "bałkanizacji" sieci. Taka jest bowiem natura sieci, które dzięki potęgowemu rozkładowi relacji mają niesamowity potencjał akceleracji i kompleksyfikacji zjawisk. Chaos to środowisko, w którym dokonuje się obiektywna, słabo poddająca się wpływom i kontroli dyfuzja wszystkiego: idei, innowacji, przestępczości i czego tam jeszcze.

Chaosem trudno zarządzać, ale w każdym chaosie wyłaniają się fluktuacje jakiegoś ładu, m.in. dzięki działaniom korygującym siły żywiołu. Ludzie związani z ICT są zgodni, że te wysiłki powinny zmierzać do poprawy bezpieczeństwa sieci. Można napisać setki nowych programów antyspamowych czy antywirusowych, ale rzecz polega przede wszystkim na braku kultury funkcjonalnej dla epoki komputera i sieci. Ona dopiero musi wyrosnąć. Nie jest to pierwszy przypadek, gdy szeroko rozumiana kultura (włącznie z prawną) nie nadąża za techniką. Działa tu prawo opóźnienia. Ludzie muszą traktować swój komputer podłączony do sieci jak własny samochód czy domostwo narażone na kradzieże i włamania. Ukradziony samochód może być użyty do popełnienia przestępstwa. Analogicznie, na niezabezpieczonym komputerze spamer może zeskanować porty i zainstalować serwery SMTP, wysyłając ogromne ilości zapychającego sieć spamu i wirusów.

Realny scenariusz

Żaden z nich nie ziści się w czystej postaci, bo tak w przypadku procesów społecznych się raczej nie zdarza. Różnorakie tendencje są ze sobą splecione i nie wiadomo, która w danej chwili może dojść do głosu. Różne warianty myślenia o przyszłości Internetu są naturalnie przydatne - bez tego nie dałoby się zrobić żadnej analizy. Domyślanie się przyszłości, czyli klasyczny forecast, obarczone jest dużym ryzykiem. Raczej preferuje się dziś technology foresight, czyli raczej obmyślanie przyszłości przez wybór jakiejś strategii biznesowej, na realizację której można mieć znaczny wpływ, a przez to kreować kształt przyszłości. Co oczywiście nie oznacza, czy za kilka lat nie pojawi się jakaś przełomowa technologia, której dziś nie jesteśmy w stanie przewidzieć, a która może dość istotnie odwrócić trendy rozwojowe.

Za głównych graczy i aktorów tej sceny autorzy raportu postrzegają przede twórców, producentów i sprzedawców ICT oraz użytkowników. W sumie sprowadza się to do relacji: biznes - nabywcy/użytkownicy. A gdzie trzeci gracz, czyli państwo? Nie ma nic w raporcie o e-government i e-administracji, czy w ogóle o sferze publicznej, a jest na przykład dużo o e-zdrowiu, raczej z biznesowego punktu widzenia. Zastanawia także brak refleksji nad problemem wolności i kontroli w sieci. Autorzy starają się od tego stronić, żeby się nie dać wciągnąć w roztrząsanie dylematów etycznych. Ale kiedy piszą, kreśląc scenariusz "bogatego w media społeczeństwa", o "współczulnych technologiach" i programach, które coraz więcej o nas wiedzą, o ambient intelligence, to aż się prosi, żeby ten problem postawić. Na przykład zapytać, czy coraz większej widzialnej wolności nie towarzyszy - przynajmniej potencjalnie - coraz więcej niewidzialnej kontroli? Nie ma również praktycznie nic o przyszłości naziemnej radiofonii i telewizji cyfrowej, w której wielu także u nas wietrzy szansę na demokratyzacje Internetu; zapewne nie rozważają tego zagadnienia przekonani, że rewolucja bezprzewodowa rozwiąże ten problem i niepotrzebne będą w tym względzie strategie rządowe.

Cały dotychczasowy push internetowy wynikał przede wszystkim z decentralizacji, dehierarchizacji i dezintermediacji (bo tam gdzie są pośrednicy, tam tworzą się jakieś hierarchie). Ale oto okazuje się, że coraz większa złożoność i chaotyczność sieci prowadzi na powrót do reintermediacji, ponieważ przeciętny użytkownik z tym bogactwem sobie po prostu nie radzi. Oddala to wizję Internetu jako łatwego w adaptacji środowiska.

Autorzy koncentrują się na przyszłości Internetu jako medium i w tej jego funkcji upatrują największych sił witalnych i energii do ekspansji. Raczej spychają na dalszy plan rolę sieci jako alternatywnego środowiska społecznego. Ale jak w takim razie zinterpretować fenomen gier komputerowych w sieci? To oczywiście także komunikacja, ale w nie mniejszym stopniu zasiedlanie Internetu przez całe społeczności. Autorzy wolą "małe narracje", które są bezpieczniejsze w prognozowaniu - bez zadawania tzw. wielkich pytań o przyszłość Internetu. Na podstawie prognozy trudno orzec - może to jeszcze nie jest możliwe - czy będzie to po prostu Internet w społeczeństwie, jak wiele wcześniejszych mediów, czy też nowa jakość - internetowe społeczeństwo. Jedno jest pewne: rozwój Internetu - w jakimkolwiek kierunku podąży w najbliższych latach - będzie wymagał od nas coraz większej mobilności. Skala wyzwań jest ogromna: wymagają one krytycznego interpretowania i negocjowania twórczych zastosowań dla nowych, powstających dopiero na naszych oczach projektów technologicznych.

Prof. Kazimierz Krzysztofek jest wykładowcą w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie.


TOP 200