Dlaczego przegrywamy wojnę z cyber-przestępczością

"Pewna firma hostingowa usunęła z serwerów strony utrzymywane przez cyber-przestępców. Dwa tygodnie później spłonęła jej serwerownia. Nie wierzę w takie przypadki" - mówi Mikko Hypponen, specjalista z firmy F-Secure. Fin opowiada o ewolucji współczesnych zagrożeń sieciowych i wyjaśnia, dlaczego stan bezpieczeństwa użytkowników online stale ulega pogorszeniu.

Instalacja aplikacji antywirusowej, zapory sieciowej, dbałość o aktualizacje systemu operacyjnego i oprogramowania to podstawowe zasady zachowania bezpieczeństwa w Internecie. Niestety nie przyczyniają się one do rozwiązania problemu, jakim jest cyber-przestępczość - co najwyżej stanowią lekarstwo na jej symptomy.

"Ostatecznym rozwiązaniem kwestii cyber-przestępców" powinno być ściganie twórców zagrożeń, autorów robaków komputerowych, phisherów - przekonuje Mikko Hypponen. Fin podkreśla również, że nieuchronność kary za przestępstwa sieciowe powinna być klarownym sygnałem dla osób trudniących się tym procederem (dziś cyber-przestępcy mogą z łatwością unikać wymiaru sprawiedliwości, a jeśli już przed nim stają, prawo okazuje się wobec nich pobłażliwe).

Zobacz również:

  • Meta będzie znakować szkodliwe treści generowane przez AI
  • Co trzecia firma w Polsce z cyberincydentem

Dzieje się tak z kilku powodów. Po pierwsze - cyber-przestępczość to zjawisko relatywnie nowe; przepisy prawne nie nadążają za wirtualną rzeczywistością. Po drugie - sieciowy bandytyzm, podobnie jak Internet jako całość, nie ma granic, co utrudnia działania policjom państwowym.

Od Braina do Stuxnetu

Dotychczas przestępczość międzynarodowa polegała głównie na przemycie narkotyków czy praniu "brudnych" pieniędzy. Niestety w ostatniej dekadzie zjawisko przestępczości sieciowej dosłownie eksplodowało.

Pierwsze wirusy komputerowe były całkowicie jawne, tworzono je dla zabawy (sławy). Dziś, z perspektywy czasu niektóre z nich można nawet nazwać mianem żartu, "oczka" puszczonego przez młodego entuzjastę informatyki do użytkowników. Ujawnienie się, bądź przyzwolenie na wykrycie to ostatnia rzecz, której chcieliby współcześni twórcy robaków - ci ostatni już w początkach XXI stulecia przestępcy odkryli, że wirusy to dochodowy biznes.

Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że coraz rzadziej słyszymy o masowych infekcjach wirusowych, pandemiach, w wyniku których ofiarami jednego szkodnika padają miliony komputerów na całym świecie? Na pewno nie tym, że poziom bezpieczeństwa się poprawia - przekonuje Hypponen. Twórcy robaków po prostu wolą nie ściągać na siebie uwagi, co pozwala im niezauważenie prowadzić swoją działalność.

Główne wektory ataków także uległy zmianie. Brain, uznawany za pierwszy wirus w historii (1986 r.) rozprzestrzeniał się na dyskietkach; na przełomie XX i XXI w. plagą Sieci były robaki w poczcie elektronicznej. W ostatnich latach, wraz z popularyzacją dostępu do Internetu i wzmożoną aktywnością użytkowników w Sieciach społecznościowych największe niebezpieczeństwa czyhają w wyszukiwarce lub na Facebooku i jemu podobnych stronach.

"Osobiście nie korzystam z Facebooka. To znaczy, mam konto, ale nie używam go. Profil założyłem po to, by ktoś inny posługując się moim zdjęciem nie założył konta w moim imieniu. Z uwagi na moją pracę nie jestem zainteresowany ujawnianiem informacji o mojej rodzinie i znajomych, o tym gdzie mieszkam. To logiczne" - przekonuje fiński ekspert.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200