Diabelski PowerPoint?

Niektórzy demonizują dostępne dzisiaj programy prezentacyjne, tymczasem problem zawsze był ten sam, że za pomocą dostępnych technologii przekazu starano się rozbudować jego formę, maskując w ten sposób miałkość treści.

Niektórzy demonizują dostępne dzisiaj programy prezentacyjne, tymczasem problem zawsze był ten sam, że za pomocą dostępnych technologii przekazu starano się rozbudować jego formę, maskując w ten sposób miałkość treści.

Niedawno w Gazecie Wyborczej ukazał się krótki artykuł Wojciecha Orlińskiego Program artysta. Więcej mówi sam podtytuł Nowy gatunek sztuki, czyli... prezentacje w komputerowym programie PowerPoint". Pretekstem do napisania artykułu było ukazanie się książki Davida Byrne'a (dawniej lidera grupy Talking Heads) z dołączoną prezentacją w programie PowerPoint. Cóż w tym dziwnego, zapytasz czytelniku? Zapewne nieraz spotkałeś się z publikacjami, do których były dołączane płyty zawierające różne prezentacje (mniej lub bardziej multimedialne).

Sam David Byrne twierdzi, że PowerPoint zafascynował go jako medium ekspresji artystycznej. Chciał wykorzystywać w swojej sztuce własnoręcznie wykonywane zdjęcia, muzykę, projekty graficzne. "Zacząłem od zabawy, ale szybko uświadomiłem sobie, że mogę robić rzeczy naprawdę piękne" - mówi David Byrne. Traktuje on prezentację jako odmianę krótkiej formy filmowej, mającej tę zaletę, że można ją przygotować o wiele szybciej, niż używając tradycyjnych technik. Co ciekawe, Byrne określa PowerPoint mianem "świadka epoki końca rozumu", w której racjonalne argumenty zastąpiono slajdami. Zdaniem Byrne'a PowerPoint zmusza użytkownika do upraszczania myśli - można jednak stworzyć wartościowe prezentacje, jeśli tylko ma się coś do powiedzenia (Byrne zapewne miał tutaj na myśli również te prezentacje, które sam stworzył i umieścił na płycie dołączonej do książki).

Diabeł w pudełku

Wydaje się, że podobne zdanie o swoich prezentacjach ma każdy, kto je kiedykolwiek tworzył. Sam fakt, że pewien artysta wykorzystał jeden ze zwykłych programów biurowych jako narzędzie do wyrażenia swojej sztuki nie jest niczym dziwnym. Wszyscy słyszeliśmy o programach, takich jak CorelDraw, które zostały zaprojektowane m.in. do tego, by służyć artystom, pomagając im w wyrażaniu ich ekspresji artystycznej. Doskonale mogę sobie również wyobrazić jako narzędzia służące artystom nawet takie programy, jak MS Word lub Excel. Rzecz jasna nie chodzi tu o oczywiste zastosowania. Na upartego ktoś, kto ma zacięcie artystyczne i szuka innych niż tradycyjne środków wyrazu, mógłby stworzyć coś ciekawego, używając np. bazy danych MS Access. Mogą to być w interesujący (artystyczny) sposób zaprojektowane formularze czy ciąg makroinstrukcji korzystających z zapisanych w tabeli danych służących do sterowania sekwencją, w jakiej są wywoływane te formularze lub ich fragmenty. Dołóżmy do tego jeszcze jakąś funkcję losową, uzyskując ciekawy efekt, który nawet bez specjalnego wysiłku możemy uznać za dzieło (lub dziełko) sztuki.

Okazuje się jednak, że to nie wszystko. We wspomnianym wcześniej artykule Wojciecha Orlińskiego tylko PowerPoint został przedstawiony jako narzędzie wręcz diabelskie. Okazuje się, że wszechobecność tego programu "budzi niepokój wielu publicystów". Pojawiają się nawet dodatkowe wątpliwości: "Jeśli w cywilizacji Zachodu poprzez powerpointowe prezentacje podejmuje się decyzje o tym, jakie kierunki wiedzy rozwijane są na wyższych uczelniach, gdzie wielkie korporacje zainwestują miliardy dolarów, albo na jakie miasta polecą inteligentne pociski - to jaki wpływ na te decyzje może mieć sam PowerPoint?". Cytowany jest też profesor Edward Tufte, autorytet w zakresie wizualizacji informacji, określany jako "najgorętszy krytyk programu PowerPoint". Profesor Tufte porównuje ten program do "totalitarnej nowomowy".

Zdaniem profesora typowy slajd zawiera najwyżej 40 słów, najczęściej ułożonych w "slogany". Wszystko to sprawia, że prelegent odruchowo unika takich myśli i takich tematów, jakich nie da się przedstawić w ten skrócony sposób. Podobno w prezentacjach - właśnie dlatego - nigdy nie zadaje się pytania o nieprzewidywalne zagrożenia.

W notce obok artykułu przedstawiona jest historia powstania PowerPointa oraz kilka kolejnych ciekawostek związanych z tym programem. Przykładowo, w Singapurze PowerPointa używa się do uświetniania ceremonii ślubnej (nie ma informacji, w jaki sposób), a w amerykańskich kościołach - do wyświetlania wiernym tekstu śpiewanych pieśni (w Polsce używa się konwencjonalnych rzutników - różnica praktycznie tylko techniczna).

Podobno jeszcze w 1997 r. Scott McNealy, szef Suna, zakazał używania PowerPointa na służbowych spotkaniach (ciekawe, czy zakazał w ogóle używania programów do przeprowadzania prezentacji, czy tylko narzędzi Microsoftu?). Używania tego diabelskiego narzędzia zakazano także w amerykańskich jednostkach wojskowych (2000 r., decyzja generała Henry'ego Sheltona).

Bez przesady

Muszę przyznać, że czytałem ten krótki artykuł z rosnącym rozbawieniem. Sam należę do osób, które wpadły w diabelskie sidła PowerPointa. Używam tego programu już od wielu lat, ale nigdy nie miałem wrażenia, że to, co chcę powiedzieć, zależy od tego, czy będę używał programu do prezentacji, czy też nie. Wiadomo że treść jest zawsze pierwsza - trzeba wiedzieć, co się chce powiedzieć i do kogo będzie się mówić. Dopiero w dalszej kolejności dobiera się formę, w jakiej treść zostanie przekazana.

Programów do prezentacji jest na rynku dużo. Pomijając wszystkie gadżety, takie jak wskakujące napisy czy animacje, program do prezentacji w połączeniu z rzutnikiem jest po prostu bardziej inteligentną formą tzw. folii oraz starego tradycyjnego rzutnika typu Diapol (czy jakoś tak). Aczkolwiek nie jestem jeszcze bardzo starym człowiekiem, to pamiętam czasy, gdy prezentacje (wręcz całe wykłady) pracowicie rysowało się na foliach wodoodpornymi pisakami. Potem już było lepiej, bo można było wydrukować takie folie na drukarce.

Nie sądzę też (bądźmy poważni), by decyzje o kierunkach wiedzy rozwijanych na wyższych uczelniach, miliardowych inwestycjach wielkich korporacji czy też celach nalotów były podejmowane nie ze względu na treść, ale formę prezentacji. Ta forma, sposób przygotowania prezentacji wspomagają tylko przekazanie treści. Można doskonałą w formie prezentację przygotować, używając li tylko arkusza kalkulacyjnego (znów te nietypowe zastosowania), można też całkowicie spartaczyć spotkanie, przychodząc z prezentacją przygotowaną w najnowszej wersji PowerPointa, przeładowaną efektami niepozwalającymi skupić się na treści, która ma być omawiana (jak doświadczenie uczy, również takich prezentacji w praktyce niestety nie brakuje).

Poza uczuciem rozbawienia pojawiły się także refleksje. W jakim stopniu oprogramowanie, którym posługujemy się w naszej codziennej pracy, wpływa na tę pracę? Chodzi tu oczywiście o ten "diabelski" wpływ, podobny do tego, o jakim pisał Wojciech Orłowski. Chodzi o edytory tekstu, arkusze kalkulacyjne, programy do prezentacji, podręczne bazy danych - typowe programy biurowe, które wspomagają wykonywanie naszych codziennych zadań. Umożliwiają przygotowywanie tekstów, ich redagowanie, nanoszenie poprawek i komentarzy. Dzięki nim można budować dokumenty o złożonej strukturze, konstruować arkusze kalkulacyjne ze skomplikowanymi symulacjami, gromadzić dane w podręcznej bazie danych i korzystać z tych danych, np. podczas korespondencji seryjnej. W końcu można przygotowywać te diabelskie prezentacje. Wszystko to po prostu pomaga w pracy.

Z drugiej strony, gdy pomyślę o tryskających "wodotryskami" prezentacjach, o ilości zużywanego papieru (wszyscy obecni na spotkaniu otrzymują oczywiście wydruk prezentacji, który potem ląduje w niszczarce do papieru) czy o liczbie wydruków, które robi się "przy okazji", i porównam to z czasami, gdy pracowałem w instytucji, w której były dwa komputery i jedna drukarka igłowa, maszynistka przepisywała przygotowywane odręcznie teksty, a poprawki robiło się na zasadzie "wyklejanek" (kto robił, ten wie o co chodzi), to sprawa przestaje być tak jednoznaczna.

Każda zmiana na lepsze przynosi także nowe problemy. Trzeba je jednak traktować z wyczuciem proporcji. Obojętnie, czy posługujemy się glinianą tabliczką i rylcem, maszyną do pisania, czy też najnowszym zestawem programów biurowych, zawsze musimy wiedzieć, po co ich używamy. Czego sobie i innym szczerze życzę.

Marek Jasiński jest wicedyrektorem departamentu informatyki w znanej firmie z branży ubezpieczeniowej.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200