Czy systemy DRM i otwarta sieć na pewno się wykluczają?

Systemy DRM, czyli zarządzania prawami autorskimi do treści cyfrowych, stworzono w celu zapobiegania przypadkom ich nieuprawnionego kopiowania i odtwarzania. Zwolennicy rozwiązań DRM walczą z naruszeniami praw autorskich. Ale niektóre organizacje opowiadające się za otwartym internetem twierdzą, że DRM ogranicza konkurencyjność i często utrudnia korzystanie z mediów cyfrowych uprawnionym do tego użytkownikom. Pytanie brzmi: czy systemy DRM i idea otwartego internetu mogą współistnieć?

Walka między zwolennikami otwartego dostępu do zasobów internetowych a właścicielami praw autorskich toczy się w zasadzie od momentu powstania mediów cyfrowych. Póki co szala zwycięstwa przechyla się na korzyść twórców treści, m.in. studiów filmowych i sieci telewizyjnych, głównie za sprawą takich regulacji, jak amerykańska ustawa o prawach autorskich w erze cyfryzacji (Digital Millennium Copyright Act).

Od momentu wejścia w życie ustawy DMCA w 1998 roku blokowanie systemów DRM lub rozpowszechnianie informacji o tym, jak można tego dokonać, stało się nielegalne na terytorium Stanów Zjednoczonych Jej przeciwnicy twierdzą jednak, że nie jest ona skuteczna, a powoduje jedynie to, że amerykańskie korporacje dysponują narzędziem kontroli nad sposobami korzystania z treści przez użytkowników, a także urządzeniami służącym do ich odtwarzania i kupionym legalnie sprzętem komputerowym.

Cały problem z systemami DRM polega na tym, że w rzeczywistości uniemożliwiają one użytkownikom odtwarzanie treści cyfrowych i ich powielanie. Ale już skierowanie kamery na film odtwarzany na ekranie komputera zupełnie niweczy działanie systemów DRM i nic tak naprawdę nie można na to poradzić. Oczywiście, istnieją bardziej wyrafinowane narzędzia do zarządzania prawami autorskimi dotyczącymi treści cyfrowych, ale za sprawą ustawy DMCA rozpowszechnianie informacji o nich jest zabronione.

Rozszerzenia EME mogą chronić treści internetowe w erze HTML5…

Najnowszym wynalazkiem w walce z systemami DRM jest standard W3C zaprezentowany wspólnie przez firmy Netflix, Microsoft i Google, tzw. zaszyfrowane rozszerzenia mediowe (Encrypted Media Extensions), w skrócie rozszerzenia EME. Opisują one interfejs programowania aplikacji (API) pozwalający programom na interakcję z modułami dostarczającymi treści. Moduły te mogą być zainstalowane w przeglądarkach internetowych i systemach operacyjnych, wbudowane w oprogramowanie lub sprzęt firmowy, a także dystrybuowane osobno. Ich funkcje są podobne do funkcji wtyczek, takich jak np. Adobe Flash lub Microsoft Silverlight, w zakresie uruchamiania określonych zadań w przeglądarkach. Moduły dostarczające treści są dystrybuowane, a następnie muszą zostać pobrane przez użytkownika, aby renderować wybrane formaty w celu wyświetlania treści.

Są to zewnętrzne narzędzia względem przeglądarek, ale współpracują z nimi w ustandaryzowany sposób. Różnią się jednak od powszechnie stosowanych wtyczek i rozszerzeń przeglądarek. Różnica polega na tym, że służą one do odtwarzania zarówno zaszyfrowanych, jak i niezaszyfrowanych mediów.

Zdaniem twórców, rozszerzenia EME są potrzebne. Funkcje dźwiękowe i wideo w HTML5, umożliwiające progresywne odtwarzanie treści w przeglądarkach internetowych bez konieczności korzystania z wtyczek, na chwilę obecną nie oferują bowiem narzędzi chroniących przez pobieraniem, edytowaniem, przeglądaniem i kopiowaniem treści internetowych przez użytkowników.

Z kolei przeciwnicy rozwiązań DRM argumentują, że za wyjątkiem treści odtwarzanych przez wtyczki, sieć internetowa zawsze była i powinna na zawsze pozostać zasobem otwartym. Powód jest prosty. Internet zawdzięcza swój sukces właśnie otwartości, która pozwala użytkownikom i deweloperom na dzielenie się mediami, ich pobieranie, podglądanie ich kodu źródłowego, a nawet ich łączenie i tworzenie na tej podstawie czegoś zupełnie nowego. Internet z zasady jest otwarty i darmowy. Zgodnie z misją W3C, jest „dostępny dla każdego człowieka, niezależnie od tego, z jakiego sprzętu, oprogramowania i infrastruktury sieciowej korzysta, niezależnie od jego ojczystego języka i kultury, z której się wywodzi, niezależnie od jego położenia geograficznego, sprawności fizycznej czy możliwości intelektualnych”.

Szokiem dla wielu, którzy mieli w pamięci to przesłanie, była październikowa wypowiedź Tima Berners-Lee, dyrektora W3C, który oznajmił, że projektowanie mechanizmów ochrony treści było „częścią obowiązków” grupy roboczej HTML. Co jeszcze bardziej zaskakujące i jednocześnie frustrujące, w styczniu 2014 roku wyszło na jaw, że wymagania stawiane przez Netflix w zakresie akceptowalnego modułu DRM były tajne – oznacza to, że grupa W3C tworzyła standardy według wymagań, o których nikt nic nie wiedział.

Ze względu na takie kontrowersje, twórcy rozszerzeń EME starają się za wszelką cenę zdystansować od posądzeń, że ich rozwiązania są bezpośrednio związane z DRM. Podkreślają, że nie instalują one mechanizmów ochrony treści w przeglądarkach, lecz jedynie pozwalają im na współpracę ze stronami oferującymi takie treści bez konieczności korzystania z wtyczek. Twierdzą też, że systemy DRM i tak są już obecnie powszechnie stosowane w internecie.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200