Copyleft nowa era?

Reakcja łańcuchowa - licencja jak wirus

Wprowadzenie postanowień, odnoszących się do każdego kolejnego użytkownika, uzasadnia porównywanie funkcjonowania takiego rozwiązania do reakcji łańcuchowej. Pojawiają się nawet zdania, iż copyleft działa w sposób podobny do wirusa komputerowego. Chcąc przedstawić obowiązki wynikające z licencji w sposób graficzny musielibyśmy stworzyć coś na kształt skomplikowanego drzewka. Im większa "odległość" pomiędzy twórcą programu a użytkownikiem końcowym, tym więcej wątpliwości.

Wyobraźmy sobie prosty kod źródłowy opublikowany na licencji typu copyleft. Każda jego modyfikacja jest udostępniania na analogicznych zasadach. Któryś z kolei użytkownik narusza tą regułę. Z jakich środków może skorzystać wtedy twórca pierwszej z wersji programu. Jeśli użytkownicy opierali się na kolejnych, zmienianych wersjach, to może okazać się, iż pomiędzy pierwotnym twórcą a ostatnim z programistów nie została zawarta żadna umowa.

Niemniej jednak wbrew marzeniom niektórych kontraktu copyleft nie można rozważać w oderwaniu od prawa autorskiego. W takiej sytuacji pozostaje więc możliwość skorzystania z roszczeń przewidzianych na wypadek naruszenia praw autorskich. Trzeba pamiętać jednak o specyfice licencji copyleft. Nie chodzi bynajmniej o nieodpłatność większości z nich, bo takie rozwiązanie jest dopuszczalne w świetle przepisów prawa autorskiego. Szereg pytań dotyczy jednak kwestii skuteczności postanowień licencyjnych. Punktem wyjścia pozostaje forma licencji. Zdarza się, że bywają one udostępniane w formie plików .txt. Oznacza to, że użytkownik nie musi wcale zapoznawać się z ich treścią. A co jeśli praca będzie rozpowszechniania dalej bez dołączenia do niej postanowień licencyjnych? Czy roszczenia związane z naruszeniem praw autorskich skierowane do użytkowników, którzy nie udostępnią kodu zmodyfikowanych aplikacji, będą skuteczne? Zdaje się, że to tylko niektóre z pytań, na jakie będą musiały w przyszłości odpowiedzieć sądy.

Praktycznym problemem pozostaje sama treść licencji copyleft. Globalizacja Internetu sprawia, że prace udostępniane na podstawie takich kontraktów docierają do użytkowników na całym świecie. Aktywiści decydują się na tworzenie tłumaczeń najbardziej typowych licencji, by móc je łatwiej upowszechniać. Nie sposób wykluczyć sytuacji, w której kolejne wersje tłumaczeń będą się od siebie różniły. Z reguły będą to modyfikacje stylistyczne, lecz nie sposób wykluczyć odmiennego tłumaczenia pojęć istotnych z prawnego punktu widzenia.

Szczególnie ważnym zagadnieniem jest rozstrzygnięcie, czy postanowienia licencji GPL obowiązują w krajach europejskich. Trzeba pamiętać o amerykańskim rodowodzie licencji, co komplikuje nieco sytuację. Systemy prawa autorskiego - kontynentalny i rodem z USA, różnią się bowiem w wielu przypadkach. Latem 2004 r. sąd w Monachium uznał, iż GPL jest ważne w świetle niemieckiego ustawodawstwa.

Autorskie prawa majątkowe a copyleft

Komplikacje wynikać mogą też z konstrukcji odnoszących się do majątkowych praw autorskich przysługujących pracodawcy w pewnych sytuacjach. Zgodnie z art. 74 ustęp 3 Prawa autorskiego prawa majątkowe do programu komputerowego stworzonego przez pracownika w wyniku obowiązków ze stosunku pracy przysługują pracodawcy, o ile umowa nie stanowi inaczej.

Co wtedy, gdy pracodawca poleci pracownikom wykonanie projektu informatycznego, a oni będą opierać się na programach udostępnianych na licencjach copyleft? Z jednej strony pojawi się wymóg dystrybucji programu na zasadach odnoszących się do pierwotnej aplikacji. Drugą stroną medalu pozostaje fakt, iż majątkowe prawa autorskie będą przysługiwać pracodawcy.

Weźmy pod uwagę bardziej złożony przykład. Nad aplikacją pracuje grupa programistów, z których tylko niektórzy wykonują swe obowiązki pracownicze. Efekt końcowy w postaci oprogramowania jest więc wynikiem działania kilku współtwórców. Decyzję o zasadach licencyjnych, na jakich zostanie udostępniony utwór, muszą podjąć wspólnie. Gdy majątkowe prawa autorskie będą przysługiwać pracodawcy, wątpliwe jest, by zgodził się on na uczynienie z aplikacji wolnego oprogramowania. Przy sporach zawsze można rozważać zwrócenie się do sądu o ostateczne rozstrzygnięcie kwestii wykonywania praw majątkowych do pracy. Będą jednak przy tym uwzględniane interesy wszystkich uprawnionych podmiotów.

Copyleft różni się jednak podbudową ideologiczną od znanych instrumentów prawnych konstruowanych dla potrzeb ochrony twórców. Na drugi plan schodzi tutaj potrzeba rekompensaty przewidzianej dla twórcy, rozumianej jako uzyskiwanie korzyści finansowych. Większy nacisk położony został na perspektywę dzielenia się wiedzą i umiejętnościami. Biorąc to pod uwagę nowe formy licencjonowania oprogramowania gwarantują znacznie większy poziom rozwoju twórczości i napędzają machinę innowacyjności. Zwolennicy otwartości kodu źródłowego wskazują, iż pozwala to na większą elastyczność. Twórca nie żyje w próżni i otaczające go prace zawsze będą stanowić dla niego pewną inspirację. Z kolei copyleft daje perspektywę spożytkowania potencjału tkwiącego w rzeszach programistów, skupiających się na ewolucji konkretnej idei. Zresztą zasady odnoszące się do dystrybucji oprogramowania powoli rozszerzają się na inne przejawy działalności twórczej. Ciekawym rozwiązaniem są choćby licencje udostępniane w ramach Creative Commons (CC), nieodnoszące się do szeregu efektów pracy twórczej człowieka. CC oferuje szereg rozwiązań licencyjnych, które jak dotychczas doczekały się tłumaczenia na kilkanaście języków. Copyleft to wyraz równego traktowania użytkowników. Każdy ma prawo dokonywania zmian i ingerencji w produkty informatyczne, pod warunkiem dalszego ich udostępniania. Ten sposób licencjonowania prac wiąże się jednak ściśle z prawem autorskim, o czym nie powinno się zapominać.


TOP 200