Celne zawir(us)owanie

Permanentna reorganizacja służb celnych, nieodpowiedzialna postawa szefostwa Departamentu Informatyzacji resortu finansów i przepisy prawne publikowane na ostatnią chwilę przyczyniły się do bałaganu na granicach w pierwszych dniach naszego członkostwa w UE.

Permanentna reorganizacja służb celnych, nieodpowiedzialna postawa szefostwa Departamentu Informatyzacji resortu finansów i przepisy prawne publikowane na ostatnią chwilę przyczyniły się do bałaganu na granicach w pierwszych dniach naszego członkostwa w UE.

Na kilka dni przed 1 maja 2004 r. przejścia graniczne na zachodzie przeżywały oblężenie. Utworzyły się 40-kilometrowe kolejki ciężarówek oczekujących na odprawę. "Nigdy wcześniej nie zanotowaliśmy takich obrotów w eksporcie i imporcie jak wówczas" - opowiada Edward Czejkowski, dyrektor Izby Celnej w Krakowie. Nic dziwnego. Spanikowani przedsiębiorcy woleli profilaktycznie dokończyć wszelkie transakcje przed wejściem Polski do Unii Europejskiej, aby uniknąć nowych zasad rozliczeń podatku VAT i paraliżu służb celnych na granicach. Mieli rację.

Wirus głupoty

DHL raportował do centrali o wielogodzinnych opóźnieniach w odprawach. Agencja Celna Periba przez dwa tygodnie dochodziła do normalnego funkcjonowania. Delphi Automotive Systems Poland na własnej skórze odczuł, co to znaczy publikowanie prawa na ostatnią chwilę. 27 kwietnia br. Ministerstwo Finansów opublikowało rozporządzenie w sprawie specyfikacji XML nowego dokumentu SAD. Żadna firma informatyczna nie była w stanie w ciągu czterech dni zmienić oprogramowania, aby było w zgodzie z nowymi przepisami.

"Ujawniły się także błędy w unijnej taryfie celnej ujętej w systemie Taric, na podstawie której system zgłoszeń celnych Celina dokonywał walidacji dokumentów SAD" - przyznaje prof. Wiesław Czyżowicz, podsekretarz stanu w Ministerstwie Finansów, szef służby celnej. "Firmy i agencje celne przesyłały via Wrota Celne (http://www.wrotacelne.pl ) albo bezpośrednio do Celiny (http://www.celina.krakow.uc.gov.pl ) elektroniczne zgłoszenia, ale te z powodów błędów w XML były odrzucane" - wyjaśnia Edward Czejkowski, u którego jest posadowiony główny serwer systemu Celina.

Jakby tego było mało, sieć komputerową administracji celnej zaatakował wirus Sasser. Problemy z jego usuwaniem nałożyły się na wdrożenie nowej wersji systemu Celina. Jak to się stało? Wszystko to za sprawą kuriozalnych decyzji podejmowanych przez Józefa Adamusa, szefa Departamentu Informatyzacji Ministerstwa Finansów, i Wiesława Ciesielskiego, sekretarza stanu w resorcie finansów, nadzorującego m.in. informatykę.

Obaj przyczynili się do destrukcji organizacji pracy informatycznych służb celnych w okresie przygotowań Polski do wejścia do Unii Europejskiej. Nie dość, że przez wiele miesięcy Józef Adamus bojkotował strategię informatyzacji urzędów celnych, nie rozstrzygając na czas przetargów na zakup serwerów i stacji roboczych, to na dodatek - za wiedzą swojego zwierzchnika - doprowadził do bezsensownego połączenia sieci urzędów skarbowych i celnych. Sieć urzędów skarbowych nie miała zagwarantowanej przepustowości tzw. CIR, nie była również wyposażona w skuteczne systemy antywirusowe. To przeciwieństwo sieci celnej, dopóki ta zachowywała autonomię. Nic dziwnego, że doszło do jej zawirusowania. Na dodatek Józef Adamus w tym czasie przebywał na trzytygodniowym urlopie. Jego podwładni też wybrali ucieczkę przed odpowiedzialnością, oficjalnie przed antyglobalistami w czasie Europejskiego Forum Gospodarczego. W rezultacie celnicy zostali sami.

Ale i ci nie byli lepsi. Zdarzało się, że administratora jednego z serwerów służby celnej, które ucierpiały w wyniku ataku Sassera, ściągnięto do pracy dopiero po osobistej interwencji wiceministra Wiesław Czyżowicza. Inni po prostu wykazali się zbyt małymi kompetencjami. "Dotyczy to również moich pracowników. Ale czego oczekiwać od celników przekwalifikowanych na administratorów sieci w ramach ochrony miejsc pracy? Przyuczali się do nowego zawodu w biegu, bez długotrwałych szkoleń" - mówi Edward Czejkowski.

Wirus zemsty

Celne zawir(us)owanie

Liczba dokumentów obsłużonych w Celinie

Być może stres na granicy byłby mniejszy, gdyby nie niekończąca się od początków rządów SLD (2001 r.) reorganizacja służb celnych. Reorganizacja to zbyt łagodne słowo. Można raczej mówić o demontażu wszelkich dobrych praktyk opracowanych za Zbigniewa Bujaka, jednego z ostatnich prezesów Głównego Urzędu Ceł (GUC). W psuciu tego co dobre przodował Robert Kwaśniak, były szef służby celnej. Na początek dążył on do likwidacji GUC i połączenia izb celnych z izbami skarbowymi. Tymczasem nikt - poza Polską - nie zdecydował się na taki eksperyment u progu członkostwa w Unii Europejskiej. Łatwo było przewidzieć skutki. Szefowie izb i urzędów celnych zajęli się walką o stołki i nie mieli czasu na pilnowanie informatyzacji.

Robert Kwaśniak jak tylko mógł odsuwał także podejmowanie decyzji o kształcie organizacji służby celnej. Wreszcie na ostatnią chwilę rozpoczął - w sposób urągający wszelkim zasadom - alokację celników na wschodnią granicę. Swoją posadę stracił jednak za coś innego. Jeszcze jako dyrektor Departamentu Ceł, udzielał informacji o prowadzonych postępowaniach swojej małżonce, prowadzącej kancelarię prawną wyspecjalizowaną w obsłudze firm pozostających w konflikcie ze służbami celnymi. Konflikt interesów nasilił się, gdy został podsekretarzem stanu, odpowiedzialnym za służby celne. Teraz Robert Kwaśniak związał się z Samoobroną, która przygarnęła go jako eksperta od gospodarki.

To, że - mimo wszystkich problemów - nasze informatyczne systemy celne działają i zostały pozytywnie, a wręcz entuzjastycznie ocenione przez Komisję Europejską, to zasługa firmy Systemy Komputerowe Główka (twórcy takich aplikacji celnych, jak Zefir i Celina) oraz zespołów projektowych i wdrożeniowych po stronie Polskiej Administracji Celnej.

Wirus "jakoś to będzie"

Tymczasem - jak przyznał na łamach Pulsu Biznesu przedstawiciel niemieckiej firmy spedycyjnej - nasze problemy to nic w porównaniu z koszmarem, jaki przeżywali nasi zachodni sąsiedzi po uruchomieniu podobnego systemu. Tymczasem tylko Polska zdecydowała się jednocześnie - na wyrost - dopasować do nowych unijnych regulacji, które mają obowiązywać dopiero od 2005 r. Kiedy zatem nasi sąsiedzi będą opanowywać nowe wersje systemów celnych, my nie będziemy już pamiętać o kłopotach z Celiną.

W innych państwach Unii Europejskiej prace nad modernizacją systemów celnych trwały ponad 10 lat. Polska administracja celna poświęciła na to 3, 4 lata, licząc od przyjętej za Zbigniewa Bujaka strategii informatyzacji. Poprzednie próby - z niesławnym Ogólnopolskim Systemem Informatycznym Administracji Celnej (OSIAC) i bezpłatnym, oferowanym przez ONZ programem ASYCUDA - należy uznać za porażkę.

W końcowym etapie przygotowań do wejścia do UE należało dostosować podstawowy dokument celny, jakim jest deklaracja SAD, do nowych unijnych regulacji prawnych opublikowanych w grudniu 2003 r. Chociaż na wprowadzenie tych regulacji państwa członkowskie mają czas do końca 2005 r., Polska - uruchamiając jako jedna z nielicznych w Europie zintegrowany system celny - była zmuszona uwzględnić nowe regulacje już teraz. Wprowadzając bowiem od 1 maja br. stare zasady unijne, polska administracja musiałaby za kilka miesięcy tworzyć nową wersję systemu. Należy pamiętać, że cały zintegrowany system celny jest obsługiwany przez kilkanaście tysięcy osób. Uruchamianie w ciągu kilku miesięcy dwu wersji tak dużego rozwiązania spowodowałoby wzrost kosztów o kilkadziesiąt procent.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200