CW 10 lat: O kosmologii, teologii i racjonalności

Czy da się jednak przerzucić most pomiędzy naukami humanistycznymi a ścisłymi?

Tutaj właśnie pojawia się problem trzeciej kultury. Określenie pierwszej i drugiej kultury pochodzi od angielskiego pisarza C. P. Snowa, który napisał Dwie kultury. Był fizykiem w Cambridge, który pod wpływem przeżycia, kiedy w jednej z jego prac, do której przywiązywał ogromną uwagę, wykryto błąd, bardzo się zraził do tej nauki. Zaczął pisywać powieści o środowisku fizyków z Cambridge. Znał zatem obydwa światy, obie kultury z własnego doświadczenia. Nawiązał do niego zupełnie niedawno amerykański wydawca John Brockman, który w książce pod tytułem Trzecia kultura opublikował kompilację wywiadów z różnymi naukowcami. Twierdzi on, że jest coś pośredniego pomiędzy pierwszą a drugą kulturą wg Snowa, a mianowicie powstaje trzecia kultura, którą tworzą przedstawiciele nauk ścisłych, uczeni fizycy, biologowie, astronomowie, którzy z pominięciem zawodowych popularyzatorów czy filozofów sami komunikują się z szerokim światem czytelników i odbiorców kultury. Piszą rzeczy popularne, w których przedstawiają swoje poglądy i filozofię. Można się nie zgodzić z wieloma punktami "ekspertyzy" Brockmana, ale trzeba przyznać, iż trzecia kultura do pewnego stopnia istnieje. Wystarczy spojrzeć na witryny naszych księgarń, gdzie jest już wiele książek popularnonaukowych, z tym że są one różnego ciężaru gatunkowego. Te pisane przez uczonych zwykle bardzo dobre, lecz niekiedy są to tylko "kolorowe śmiecie".

Ze względu na wzrost wiedzy naukowej rośnie rola ludzi, którzy muszą być pośrednikami między uczonymi a rzeszami odbiorców nauki. Hans Georg Gadamer zauważył, że wzrasta rola eksperta, czyli człowieka, który nie będąc uczonym wie jednak, jaki jest stan wiedzy w danej dziedzinie, i na zapotrzebowanie np. polityków, sądownictwa czy przemysłu występuje w roli rzeczoznawcy, opiniotwórcy, doradcy. Czy rola ekspertów lub popularyzatorów wiedzy naukowej nie przyćmi nauki? Czy to dobrze czy źle?

Jak to zwykle bywa, jest i tak, i tak. Dobrze, że są ludzie, którzy popularyzują naukę, bo często robią to bardzo dobrze. Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że niektórzy popularyzatorzy, nawet jeśli mają np. wykształcenie z zakresu fizyki, lecz nie są twórczy w fizyce, robią to źle. Wolę przeczytać oryginalny filozoficzny tekst Leibniza czy Kartezjusza niż ich komentatora, oryginał jest zawsze głębszy. Wyżej cenię publikacje napisane nawet z mniejszym talentem, ale za to przez ludzi, którzy w nauce coś zrobili. Te teksty zresztą zostają potem klasycznymi, podczas gdy te pisane przez dziennikarzy są po kilku sezonach zapomniane. Taki jest naturalny rozwój cywilizacji.

Gdy chodzi o rolę ekspertów, to widziałbym inny aspekt tego zagadnienia. Proszę zwrócić uwagę na ogromny rozwój techniki w naszym społeczeństwie, np. na szerokie zastosowanie komputerów. Wśród szerokich mas społeczeństwa, które konsumują wytwory techniki komputerowej, wytwarza się coś, co nazwałbym "kulturą guzika". Ludzie wiedzą, który guzik w komputerze nacisnąć, ale nie wiedzą, co się za nim kryje. Gest naciskania tego guzika jest nieco symboliczny. Ludzie wiedzą, który guziczek w danym urządzeniu nacisnąć, ale dzieje się to także w odniesieniu do społecznych zachowań. Postępują tak nie tylko przeciętni ludzie, ale również ci, od których zależy polityka i ekonomia. Rola ekspertów polega zaś na tym, że oni wiedzą jak, mają know-how, wiedzą, co jest w środku. Przewiduję, że rola ekspertów (często mówi się na nich technokraci) będzie rosła, bo ktoś w końcu musi wiedzieć, jak obsłużyć i wykorzystać komputer. Proszę jednak zauważyć, że w społeczeństwie niekiedy pojawia się pewne odczucie wrogości wobec tych, którzy wiedzą, pewien kompleks niższości połączony niekiedy z agresją. Istnieje chęć "uziemienia" tego, który wie.

Niestety, dotyczy to również nauki. W nauce jako takiej nie ma równości i demokracji, do której jesteśmy już tak bardzo przyzwyczajeni. Zdecydowanie nie ma w niej demokracji.


TOP 200