Był sobie król

W oparach sukcesu

Rok 2011 był na planecie P-236 z mgławicy M-32 momentem zwrotnym. Młode narody uświadamiały sobie swoją tożsamość i zaczęły w pośpiechu tworzyć nowe byty państwowe. Wojna ekonomiczna i militarna była kwestią czasu. Było oczywiste, że na placu boju zostaną tylko te państwa, które się najszybciej zorganizują.

Wbrew temu, co lubią powtarzać media i niedouczeni politycy, efektywne ściąganie podatków jest jednym z fundamentów, na których opiera się siła każdego państwa. Wiedział o tym król Eryk i dlatego stworzenie systemu wspomagającego proces ściągania podatków było dla niego priorytetem. Jak zwykle w takich przypadkach, tak i tym razem rozpisano przetarg. Każdy kto jako tako znał się na rzeczy, zdawał sobie sprawę, że jego wygranie może zapewnić spokojny byt na długie, długie lata. Dla nikogo nie było więc zaskoczeniem, że do przetargu stanęło wiele firm - dużych i małych. Między innymi firma WeBeAmbitios. W ostatecznych rozmowach kwalifikacyjnych jej managerowie na każde pytanie, czy coś jest możliwe, odpowiadali tak. Dostawali, co prawda, sygnały od informatyków, że negocjowane terminy już dawno przestały być realistyczne, ale nie zwracali na to uwagi. Dziękowali za tak ważny feedback, po czym negocjowali dalej i skracali terminy jakby nigdy nic.

A terminy i budżet kontraktu kurczyły się coraz bardziej. Działo się tak dlatego, że królewscy negocjatorzy szybko wyczuli, że WeBeAmbitios zgodzi się na wszystko. Dlatego wyśrubowali kontrakt do granic możliwości. Gdyby się chwilę zastanowili, to sami by zrozumieli, że zobowiązania zapisane w kontrakcie są nierealne i to się nie może udać. Ale się nie zastanowili. Rozkoszowali się swoją dominującą pozycją, a poza tym zapisane w kontrakcie kary umowne dawały im pewność, że WeBeAmbitios zrobi wszystko, żeby ich zadowolić. Była to dla nich także szansa pokazania się przed królem, jak twardo potrafią negocjować w jego interesie. W końcu kontrakt podpisano. Termin, nawet przy założeniu, że wszystko pójdzie bez problemów, był wyśrubowany. A założono, że wszystko pójdzie bez problemów. To założenie było słuszne. Przecież we wszystkich projektach rzeczy idą zgodnie z planem. Są wyjątki, które stanowią 99,99% wszystkich projektów, ale - poza nimi - wszystkie projekty idą zgodnie z planem.

Rozpoczęła się orka deweloperów. Pracowali w trybie 24x7. Ale nic to nie dało. Ku ogromnemu zaskoczeniu menedżerów, zaczęły się pojawiać problemy. A to wersje bibliotek nie chciały współpracować, a to serwer padł. Stało się jasne, że nie zdążą się na czas. Nadludzkim wysiłkiem, z dwutygodniowym opóźnieniem udało im się w końcu sklecić coś, co przypominało zamówiony pakiet. Gdy po 3 dniach instalowania klient zdał sobie sprawę z jakości oprogramowania, które otrzymał, to się za głowę złapał. Program nie był w stanie obsłużyć nawet najprostszego scenariusza. Kolejne 2 tygodnie minęły na poprawianiu błędów, dzięki czemu uruchomiono najprostszy scenariusz. Widać jednak było, że nie ma takiej siły, aby zapisany w kontrakcie budżet i harmonogram zostały zachowane.

Królewscy negocjatorzy i specjaliści jasno dali wykonawcom do zrozumienia, co o tym wszystkim myślą. Zaczęli się nawet zastanawiać nad wyegzekwowaniem kary umownej i zerwaniem kontraktu. Był jednak pewien szkopuł: co na to wszystko powie król, który wydał dyspozycje i już tylko czekał, kiedy system będzie gotowy. Królewski informatyk mógł niby zerwać kontrakt. I może nawet wywalczyłby w sądzie jakąś karę. Wiedział jednak, że termin jest nieubłagany i nie da się go przesunąć. Tych kilku miesięcy straconych na pisanie przetargu, przeglądanie ofert i wybór najlepszej, nie da się odzyskać. Zresztą, to on wybrał WeBeAmbitios, więc jak teraz wszystko będzie odkręcał, to głupio wypadnie przed królem. Miał wybrać dobrze, a wybrał źle - jego wina.

Mijały tygodnie, miesiące, a system ciągle kulał. Programiści wciąż pracowali, ale niewiele to dawało. W końcu wiadomość o tym dotarła i do króla. Zażądał więc wyjaśnień od nadwornego informatyka. Ten skwapliwie zwalił całą winę na dostawcę. Jednak i król, i informatyk byli świadomi, że już za późno na szukanie nowego wykonawcy. W spontanicznym odruchu chcieli dokopać WeBeAmbitios, ile się tylko da, ale nie było to takie proste. Ze względu na brak czasu, musieli kontynuować współpracę z WeBeAmbitios. Nie mogli też robić za dużo szumu wokół całej sprawy, bo byłoby to przyznanie się przed konkurentami z sąsiednich państw i własną opinią publiczną, że mają poważne kłopoty, które osłabiają ich efektywność. O nie - te brudy trzeba było wyprać we własnym domu.

Co w tym czasie działo się w WeBeAmbitios? Nikogo chyba nie trzeba przekonywać, że wygranie kontraktu zostało uznane za spektakularny sukces. O jego doniosłości mówiono w całej WeBeAmbitios, nawet na spotkaniach dla zespołów nie związanych z tym projektem. Jakaż to okazja. Pozyskanie pierwszego kontraktu u takiego klienta jest nie do przecenienia. Co do terminu i budżetu... Nikt nie wspomniał, że jest absurdalnie nierealny. O, nie... Nie używa się takich obraźliwych określeń w firmie o dojrzałej kulturze korporacyjnej, a taką chciała być WeBeAmbitios. W takich firmach na takie harmonogramy mówi się, że są one bardzo ambitne, agresywne.

Kiedy projekt ruszył i ku wielkiemu zaskoczeniu menedżerów już w drugim tygodniu pojawiły się problemy, szybko zdano sobie sprawę, że będzie ciężko. Po trzech miesiącach uświadomiono sobie, że projekt będzie dramatyczną walką o uniknięcie totalnej klęski. Wiedza, jaka jest naprawdę sytuacja, była wszechobecna wśród programistów. Za to dla osób pracujących przy czym innym sytuacja była niejasna. Na oficjalnych spotkaniach, na których menedżerowie dzielili się entuzjazmem z podwładnymi, wytyczali im nowe cele i motywowali do jeszcze lepszej pracy, nie ulegało wątpliwości, że projekt jest ciągle jednym wielkim pasmem sukcesów. - Nie jest lekko, ale chłopaki nie narzekają. I rezultaty mówią same za siebie - klient jest przeszczęśliwy. Jest pod wielkim wrażeniem wspaniałej roboty WeBeAmbitios. Trochę dziwnie na tym tle brzmiały opowieści programistów z tego projektu, wygłaszane przy piwie lub przy papierosie. Z tego, co oni mówili wynikało, że jest bardzo źle, od pół roku nie wychodzą z biura, a relacje z klientem są bardzo złe.

Koniec końców wdrożono u klienta coś, co było zaledwie cieniem tego, co miało być. Wiele osób z obydwu stron dało z siebie wszystko, żeby cokolwiek zaczęło działać. I jak już zaczęło jako tako działać, jak przynajmniej przez godzinę udało się uniknąć awarii - odtrąbiono wielki sukces. Szczególnie w WeBeAmbitios. Odznaczono ludzi, którzy byli najbardziej zaangażowani, których było najbardziej widać bądź byli najgłośniejsi. I jeszcze raz - sukces, sukces, sukces. I to jaki. - A było tak ciężko. Harmonogram był taki ambitny. Ale się udało, w 100%. Dzięki naszym bohaterom, którzy niech będą wzorem dla innych. No i jest to kolejny dowód, że chcieć znaczy móc. Co tam terminy - jak jest odpowiednie nastawienie, to z każdym problemem można sobie poradzić. Tylko kto w tej bajce żył długo i szczęśliwie?

Jakie z tych opowieści płyną wnioski? To już temat na osobny artykuł...

Piotr Kałuski jest konsultantem w firmie CGI i jako test manager pracuje przy wdrożeniu systemu CRM w firmie ubezpieczeniowej.


TOP 200