Podatek od rozumu

Nowa, cyfrowa ekonomia nie opiera się już na sile mięśni czy maszyn, ale na wiedzy. Jaki jest zatem związek innowacyjności z poziomem zatrudnienia i czy potrzebny jest nam podatek od automatyzacji?

„Szok teraźniejszości” (parafraza książki Alvina Tofflera „Szok przyszłości“ lub filmu z takim samym podtytułem – „Gattaca”) powoduje różne reakcje. Jedną z nich jest negacja nowych technologii. Skoro nie rozumiemy danego zjawiska, to się go boimy. A wówczas nie pozostaje nic innego jak chowanie głowy w piasek albo zawracanie Wisły kijem. Tak też niestety bywa w przypadku robotyki – jednej z najbardziej innowacyjnej technologii współczesności. Oto pojawiają się absurdalne propozycje „opodatkowania robotów”. Uzasadnienie takiego postępowania ma być proste: skoro pracodawca płaci podatki (składki ubezpieczeniowe) od zatrudnionego człowieka, to powinien także od „zatrudnionego” robota. Prostota takiego rozumowania jest faktycznie uderzająca. A co z jego słusznością? Znacznie gorzej.

Wspomniane składki faktycznie odprowadzane są do fiskusa właśnie po to, żeby zagwarantować pracownikowi godziwą emeryturę, opiekę zdrowotną czy wspomóc go, gdy znajdzie się bez pracy. Te argumenty nie mają jednak żadnego zastosowania do maszyn. Robot nigdy nie będzie emerytem opalającym się pod palmami. Nie będzie też bezrobotny czy chory. Owszem, może ulec awarii. Wtedy zostanie, w miarę możliwości, naprawiony. A koszt naprawy poniesie przecież jego właściciel (pracodawca). Po prostu: robota, jak każdą maszynę, można zezłomować i zastąpić innym robotem. Bo robot, w przeciwieństwie do zwierząt, nie mówiąc o ludziach, jest rzeczą.

Zobacz również:

  • Roberta Nelson Shea z Universal Robots z „robotycznym Noblem” po raz drugi
  • Kolejne podwyżki cen streamingu w Europie

Śrubka M8

Badacze pracy od dziesięcioleci przewidują jej koniec w klasycznej formie. W wysoko rozwiniętych krajach podstawowe dobra, które kiedyś były droższe i trudniej dostępne, wytwarzane są na masową skalę, po relatywnie niższych cenach.

Rozważmy dalej wspominany podatek od robotów. Gdyby miał sens, trzeba by opodatkować już tysiące lat temu młyny wodne, bo przecież zastępowały pracę, jakże ciężką, ludzi (pierwsze opisy takich urządzeń mają ok. 2300 lat). Owszem, opodatkowywano młynarza. Ale od jego dochodu, a nie na okoliczność „zatrudniania“ maszyny zamiast człowieka. To może przeliczmy ilość towarów przewożonych przez ciężarówkę na tragarzy i opodatkujmy (a jakże – wstecznie) każdą firmę spedycyjną dodatkowo „podatkiem od rozumu“. Przecież sensowniejsze jest uwalnianie ludzi od prac najprostszych i najbardziej męczących. Powiedzmy wprost: nie po to przez setki milionów lat powstawał na Ziemi cud ewolucyjny w postaci człowieka, żeby ten cud spędzał całe swoje zawodowe życie na dokręcaniu śrubki M8. Tu właśnie z pomocą przychodzi człowiekowi robot. A raczej człowiek. Człowiek, który tego robota skonstruował czy oprogramował.

Czy mamy płacić podatki od robotów kuchennych, automatycznych odkurzaczy typu iRoomba bądź samobieżnych myjek podłogowych i okiennych? Każde z tych urządzeń zastępuje mniej lub bardziej sprzątaczkę bądź kucharkę, sprzątacza bądź kucharza, w każdym razie człowieka. Takie propozycje są nonsensowne i zbyt dosłownie biorą pod uwagę znane powiedzenie Benjamina Franklina: „są tylko dwie rzeczy w życiu pewne: śmierć i podatki” . Chciałoby się raczej za Einsteinem dopowiedzieć: „co do pierwszej z nich nie mamy całkowitej pewności“ (faktycznie wybitny fizyk stwierdził: „tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat i ludzka głupota, choć nie jestem pewien co do tej pierwszej”). Jeśli mielibyśmy płacić podatki od maszyn złożonych, jakimi są roboty, to dlaczego nie od maszyn prostych? W sensie fizyki do takiej kategorii zalicza się już zwykły patyk, który może być przecież użyty jako dźwignia.

Swoją moc zachowuje odwieczna reguła o nieograniczoności naszych potrzeb i ograniczonych możliwościach ich zaspokajania. Tygodniowy czas pracy nie musi radykalnie się skracać, ale staje się bardziej elastyczny i kreatywny.

Podkreślmy: innowacyjne technologie powinny być wspierane, a nie blokowane dodatkowymi podatkami. Nie można karać za rozwój, za patenty, za nowoczesność. Oznaczałoby to w istocie podatek od inteligencji. Podatek od robotyki podważałby także podstawową zasadę ekonomiczną: pobierania podatków od dochodów, względnie związanych z nimi wytwarzanych nowych wartości, tzw. dodanych. Owszem, od tej zasady są wyjątki. Istnieje np. podatek od środków transportowych, ale jego celem jest utrzymywanie i rozwój kosztownej sieci dróg służącej wszystkim firmom spedycyjnym. Takie uzasadnienie nie istnieje w przypadku przemysłowej robotyki.

Praca 2.0

11 różnic między pracą 1.0 i 2.0

1. Paradygmat organizacyjny

a) formalistyczny – reguły, regulaminy, hierarchie;

b) efektywnościowy – wartości, misja, procesy.

2. Stanowisko pracy

a) sztywno zdefiniowane, „fizyczne”;

b) elastyczne, wirtualne, mobilna telepraca.

3. Czas pracy

a) ustalony arbitralnie;

b) zmienny, niezależność pracy i czasu jej wykonywania.

4. Umowa o pracę

a) pełne etaty;

b) zmienne obciążenie zadaniami w ciągu tygodnia/roku/życia.

5. Pracodawca

a) wieloletnia praca dla jednej firmy;

b) praca projektowa, dla wielu firm równolegle.

6. Definiowanie zadań

a) wąskie specjalizacje;

b) dynamiczne multispecjalizacje, wielodziedzinowość.

7. Rozwój zawodowy

a) pasywny, sterowany przez pracodawcę;

b) aktywny, permanentny, indywidualny.

8. Komunikacja międzyosobowa

a) lokalna, bezpośrednia, werbalna;

b) zdalna, globalna, elektroniczna, telekonferencje, multimedia.

9. Ocena pracownika

a) sformalizowana, mniej merytoryczna (osobowościowa);

b) wynikowa, pośrednia (relacje oparte na zaufaniu).

10. Zespoły pracownicze

a) hierarchiczne, niezmienne funkcje;

b) wirtualne, procesowe, macierzowe, tensorowe.

11. Konsekwencje społeczne

a) ubezpieczenia (np. emerytalne) powiązane z pracodawcą’

b) ubezpieczenia definiowane przez pracownika w ramach prawnych.

Istnieje jednak pytanie o związki nowych technologii z rynkiem pracy. Czy maszyny prowadzą do trwałego wzrostu bezrobocia? Na szczęście nie potwierdzają się katastroficzne wizje Jeremy’ego Riffkina, sformułowane w książce pod znamiennym tytułem „Koniec pracy” („The End of Work”, 1995). Dziś wiemy, że automatyzacja nie niszczy miejsc pracy, ale w perspektywie długofalowej wyraźnie widać, że rozwój techniki właśnie je tworzy. W przeciwnym razie wskutek tego procesu, istniejącego od zarania naszej cywilizacji, dawno wszyscy bylibyśmy bezrobotni. Jednocześnie najniższe bezrobocie obserwuje się w krajach, które są najbardziej zautomatyzowane (np. Japonia, Niemcy, USA), a w tych, gdzie prawie wszystko robi się ręcznie i teoretycznie pracy powinno być najwięcej, jest jej w praktyce najmniej.

Związki postępu technicznego z bezrobociem budzą emocje od co najmniej dwóch wieków. W roku 1812 parlament brytyjski uchwalił ustawy, grożąc nawet karą śmierci za niszczenie maszyn (z mocy tego prawa stracono kilkanaście osób). Do takich desperackich aktów dochodziło wówczas ze strony tkaczy i chałupników (luddyści) obawiających się utraty pracy wskutek stosowania automatycznych krosien. Podobne napięcia występowały w historii wielokrotnie. Faktycznie, kiedy w fabryce jeden robot spawalniczy „zwalnia” z pracy dziesięciu spawaczy (realistyczny przykład jednego z przedsiębiorstw), to nie jest to dla nich nic przyjemnego i nie każdy z nich znajdzie od razu nową pracę. Ale te zrobotyzowane miejsca pracy to także nowe zatrudnienie dla inżynierów, programistów, techników, robotyków właśnie. Bilans jest zawsze na dłuższą metę korzystny i warto uwalniać ludzkość od uciążliwych, mało kreatywnych zajęć.

Prawdą jest przy tym, że badacze pracy od dziesięcioleci przewidują jej koniec w klasycznej (fizycznej) formie. Bez mała sto lat temu Keynes twierdził, że w XXI wieku będziemy pracować najwyżej kilkanaście godzin tygodniowo. W zasadzie miał rację, zakładając stały wzrost wydajności produkcji, który faktycznie następuje. W wysoko rozwiniętych krajach podstawowe dobra, które kiedyś były droższe i trudniej dostępne, np. żywność czy odzież, wytwarzane są na masową skalę, po relatywnie niższych cenach. Z drugiej strony swoją moc zachowuje odwieczna reguła o nieograniczoności naszych potrzeb i ograniczonych możliwościach ich zaspokajania. Tygodniowy czas pracy nie musi przy tym radykalnie się skracać, ale staje się bardziej elastyczny i kreatywny. Należy spodziewać się także zmian w skali całego życia z powodów demograficznych, tj. np. stopniowego wydłużania się „życiowego czasu pracy”, również definiowanego elastycznie.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200