jest cool

Wreszcie wyszło szydło z worka: jestem cool. Dosłownie, choć po chińsku. Jedna kobieta, zapewne chcąc być dla mnie miła, na wieść o tym fakcie oświadczyła, że ona zawsze wiedziała jaki jestem, tylko przez wrodzoną uprzejmość nie odzywała się.

Wreszcie wyszło szydło z worka: jestem cool. Dosłownie, choć po chińsku. Jedna kobieta, zapewne chcąc być dla mnie miła, na wieść o tym fakcie oświadczyła, że ona zawsze wiedziała jaki jestem, tylko przez wrodzoną uprzejmość nie odzywała się.

Pomyśleć, że żyłem ponad pięćdziesiąt lat w przekonaniu o siermiężności mego imienia, a co za tym idzie i jego nosiciela. A wystarczyło dobrze popytać ludzi naokoło. Ostatecznie 1/6 ludzkości potrafi używać glifów chińskich i tylko one w ogóle pozwalają im się porozumieć , bo z dogadywaniem się jest już znacznie trudniej ze względu na liczne dialekty. Nic więc dziwnego, że Chińczycy trzymali się skomplikowanego systemu pisania jak koła ratunkowego. Ale do czasu. Do czasu rozpowszechnienia się komputerów.

Początkowo z komputerami problemów nie było. Używali ich tylko naukowcy i programy pisali w alfabecie łacińskim, bo tylko taki akceptowany był przez systemy operacyjne i kompilatory. Wraz z rewolucją komputerów osobistych zaistniała ludzka potrzeba pisania glifami listów, sprawozdań, książek. Była to rewolucja kulturalna znacznie większa niż Rewolucja Kulturalna tow. Mao. Wymagała bowiem znajomości alfabetu łacińskiego do wprowadzania tekstu. Wprawdzie próbowano tworzyć klawiatury-monstra, na których było kilkaset, a nawet kilka tysięcy podstawowych znaków, ale nie były to rozwiązania praktyczne.

Raczej powielały model drukarni chińskiej z jej olbrzymimi kasztami. Choć przeciętny Chińczyk nie używa na co dzień więcej niż jakieś tysiąc znaków, osoba wyedukowana zna kilka tysięcy, zaś pro- fesorowie dobrze ponad dziesięć tysięcy, to system tworzy kilkadziesiąt tysięcy różnych glifów. Mowy nie ma, aby to zmieścić na jakiej-kolwiek klawiaturze, nawet jeśli będzie miała ona dziesiątki klawiszy modyfikujących.

Na szczęście każdemu glifowi odpowiada jakiś dźwięk lub kilka (coś jak nasza sylaba). Niestety, Chińczycy stosują także tony, czyli zmianę głośności w trakcie wypowiadania dźwięku. Dlatego piszący po chińsku na komputerze, kiedy wpisze na specjalnej paletce "ku", to otrzymuje do wyboru kilka glifów. Tylko osoba znająca język może wskazać znak właściwy w danym kontekście. W przypadku transliterowanych słów, jak na przykład moje imię, wybór jest dowolny i spory, o czym może przekonać się każdy posiadacz Windows XP lub Mac OS X, uaktywniając skrypt chiński i wklepując przykładowe "ku". Tak się złożyło, że poproszono mnie o przygotowanie komputera dla tłumaczki na chiński. Skorzystałem z okazji i przekonałem młodą damę, aby jako test napisała moje imię. Przy pierwszej sylabie zachichotała, ale byliśmy w pracy, więc nie śmiałem pytać, co wesołego widzi w skomplikowanym znaczku.

Skoro 1/6 ludzkości potrafi używać chińskich glifów, nie było trudne znalezienie znajomej osoby pochodzenia chińskiego, która dokonała tłumaczenia odwrotnego mego imienia i potwierdziła stan faktyczny. Rzeczywiście, pierwszy znak oznacza "cool", czyli wg tezaurusa Rogeta (http://www.bartleby.com/62/33/C0333300.html ) osobę, która potrafi kontrolować swoje emocje. Jakbym siebie widział, po chińsku. Starając się jeszcze bardziej kontrolować moje zachowanie, nie będę podskakiwał do góry, wykrzykiwał co mi ślina na język przyniesie ani machał rękami. Ostatecznie podobno imię kształtuje nasz charakter. Jestem cool.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200