eWybory, czyli co kartofel to decyzja

Niektórzy twierdzą, że w życiu nic nie dzieje się przypadkowo. W każdym razie, w moim sporo rzeczy wydarzyło się całkowicie losowo. Ot, choćby zupełny przypadek, że kolejny raz będę w Polsce, gdy odbędą się wybory. Dla kogoś, kto mieszka na stałe za granicą, możliwość normalnego głosowania jest dużą przyjemnością.

Tylko ten, kto próbował udać się do jednego z konsulatów RP, wie, ile wysiłku może kosztować prosty akt obywatelskiego obowiązku. Kolejki do urn w zagranicznych punktach wyborczych w czasie ostatnich wyborów prezydenckich pokazywały wszystkie stacje telewizyjne, nie tylko polskie.

Dlatego z wielką radością przyjąłem wiadomość o akcji młodych ludzi, którzy postanowili zrobić w Polsce wybory internetowe. Zarejestrowałem się na stronie e-glosowanie.org (dlaczego nie e-glosowanie.pl???) i spokojnie czekam na dalsze instrukcje. W tzw. międzyczasie obejrzałem sobie dokładnie w/w stronę i znalazłem na niej kilka literówek, o czym niezwłocznie dałem znać organizatorom. I tu spotkała mnie miła niespodzianka. Inaczej niż w przypadku biurokratycznej maszyny rządowo-urzędowej, odpowiedzialny za kontakty portalu odezwał się już po kilku godzinach (pozdrowienia, panie Rafale!), zaś zmiany na stronach wprowadzono od ręki. Dowiedziałem się także, że prowadzący akcję uważają, iż słowo "internet" należy pisać z małej litery, o co dawno temu walczyłem. Opanowało mnie poczucie radości - okazuje się, że młodzi Polacy potrafią! Mam nadzieję, że sam proces głosowania elektronicznego odbędzie się gładko i bez problemów. Co spowoduje, że wreszcie nasi przedstawiciele w parlamencie dostrzegą, iż mamy już XXI wiek. I szybko zmienią przepisy ordynacji wyborczej.

Tak się akurat złożyło, że w tym samym czasie w mojej drugiej ojczyźnie (czy można mieć dwu ojców? obywatelstwa jak najbardziej...) także odbywają się wybory - do Kongresu oraz lokalne referenda, co jest specjalnością Kalifornii. Choć internet został tu wymyślony, to jednak głosowania odbywają się bardzo tradycyjnie. Przede wszystkim we wtorki, więc frekwencja jest znacznie niższa niż gdyby urny były otwarte w czasie weekendu, szczególnie przez dwa dni. Z drugiej strony, od nie wiem ilu lat, można tu zarejestrować się (obecnie przez internet, a jakże) jako obywatel głosujący listownie. Wtedy automatycznie otrzymuje się przy okazji każdych wyborów specjalnie numerowaną kartę wyborczą, którą po wypełnieniu wysyła się pocztą, zostawiając sobie jej kawałek jako dowód głosowania. Kartę można także wrzucić do urny, co znakomicie przyśpiesza proces głosowania (skraca kolejki do kabin). Nie rozumiem, dlaczego taki system nie został wprowadzony w Polsce? Przecież dla wielu rodaków w kraju podróż do punktu wyborczego jest równie kłopotliwa jak dla mnie do konsulatu. Może nawet bardziej, szczególnie dla ludzi starszych, mieszkających na wsi. Nie rozumiem, dlaczego nie można naśladować innych krajów w rzeczach dobrych i wygodnych? Naśladowanie w głupotach (Halloween, Walentynki) jakoś przychodzi nam bez problemów. Przy okazji warto skopiować pomysł rozsyłania wszystkim wyborcom specjalnej broszury, w której przedstawia się kandydatury oraz dokładne za i przeciw w sprawach, które będą decydowane. Jak np. w czasie referendum unijnego - kto dziś jeszcze pamięta zastrzeżenia, którymi wtedy straszono?!

Jest taki stary dowcip o PRL-owskim aparatczyku, który wyjechawszy na saksy zatrudnił się jako selekcjoner ziemniaków do produkcji frytek w jednej z firm fast food. Pod koniec dnia przyszedł szef i zobaczył, że kopiec ziemniaków nie jest tknięty. Na pytanie co się stało usłyszał, że "co kartofel to decyzja". Otóż, mam nadzieję, że obywatele RP, którzy tak uwielbiają odwiedzać restauracje spod znaku złotego łuku, przeniosą swoje zamiłowanie na amerykańskie zwyczaje i wymuszą na władzy zmiany systemu wyborczego, łącznie z uznaniem internetu za równie bezpieczny jak poczta. Szczególnie polska poczta.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200