Zasiadając za suto zastawionym stołem

Kiedy przed niespełna miesiącem zasiedliśmy ze znajomym małżeństwem przy stoliku jednej z najelegantszych, a w tym wypadku również najlepszych restauracji w Warszawie, wspominając stare, dobre czasy, przy stoliku obok toczyła się żywa dyskusja, która zmuszała nas do pytającego wpatrywania się w siebie w oczekiwaniu, co się jeszcze może wydarzyć.

Kiedy przed niespełna miesiącem zasiedliśmy ze znajomym małżeństwem przy stoliku jednej z najelegantszych, a w tym wypadku również najlepszych restauracji w Warszawie, wspominając stare, dobre czasy, przy stoliku obok toczyła się żywa dyskusja, która zmuszała nas do pytającego wpatrywania się w siebie w oczekiwaniu, co się jeszcze może wydarzyć.

Zwieńczeniem emocji obu stron zasiadających przy stoliku obok było podniesienie talerza przez męską część sąsiadującego z nami towarzystwa i rzucenie nim o stół. Po czym pan ten wstał, otrzepał resztki sosu, pokrywającego jeszcze przed chwilą krewetki królewskie, ze swych spodni i wyszedł. Podobnie jak my, tak i pozostali goście restauracji, włącznie z obsługą, nie byli obyci z takimi sytuacjami, wszyscy więc bez słowa komentarza wpatrywali się w kobietę pozostawioną samotnie przez pana przy stoliku. Ta zapłaciła rachunek, uprzednio udając się do toalety celem oczyszczenia sukienki i także, czerwieniąc się ze wstydu, wyszła. Sytuacja powoli wracała do normy. Nam jednak to marnotrawstwo tak wspaniałego dania nie wiedzieć czemu podsunęło temat do długiej dyskusji nie na temat konfliktów damsko-męskich, co wydawałoby się w tym wypadku oczywiste, ale na temat ulubionych potraw.

Ponieważ znajome małżeństwo doskonale wiedziało, że jestem łakomczuchem, choć wydaje mi się, że grzechu obżarstwa jednak nie popełniam, zaczęli mnie męczyć skąd u mnie taka cecha. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem dotychczas. Ale odpowiadając tak naprędce, mogę napisać, że zamiłowanie do jedzenia mam najprawdopodobniej po ojcu, a w dalszej linii po ojcu mego ojca. Myślę, że we trzech znamy się na jedzeniu (niestety dziadek, muszę napisać, znał się na jedzeniu, choć do końca wstawał od stołu najedzony do tego stopnia, że zawsze pół godziny po obiedzie rozprostowywał kości, słuchając radia). Łączy nas jeszcze jedna cecha: możemy jeść i ciągle dopinamy te same spodnie. Różni nas to, że ja nie mogę zrozumieć, że ojciec może, a dziadek mógł jeść wszystko. Mówią, że jestem wybredny, ale ja myślę, że jestem wybiórczy. Być może dlatego wiem co jest dobre w swojej znajomości jedzenia.

Najlepszą jajecznicę robiła ciocia Zosia, która zresztą nauczyła i mnie ją przyrządzać, gdy byłem w wieku coś około 11, 12 lat. Taka, jak być powinna. Ani za rzadka, ani zbyt przesmażona. Na maśle. Pieczeń wołową, nie jest wykluczone, że skuszę się na nią, mimo zamieszania wokół mięsa wołowego, gdy zawitam u babci Anny, bo właśnie ona pieczeń wołową robi do granic możliwości doskonałą. Sos z pieczeni wołowej babci Anny w zachwyt wprawia nie tylko podniebienie, ale dosłownie całe ciało. Naleśniki z serem to ciocia Aldona. Gdyby wpadła na pomysł ich sprzedaży, pewien jestem, że byłaby milionerką. Smak sera nie do opisania, ciasto delikatne i cieniutkie jak jedwab, a to tylko mąka, mleko, jajka i sól. Mój rekord to coś koło 10 naleśników w połączeniu z wielkim żalem, że nadszedł ten moment. Pączki? Pączki, ciocia Konsolata. Nie można było się im oprzeć nawet po dwóch dniach. Gołąbki, które tu i ówdzie nazywa się niesłusznie kapustą faszerowaną, zjadałem do momentu, gdy się skończyły w ilościach okropnych, a było ich zawsze wiele, ponieważ babcia Kazimiera układała je w ogromnym garnku, kiedy dała się już namówić na ich przyrządzenie, w liczbie grubo ponad sto. Jeden idealnie podobny do drugiego. Wszystkie przepyszne. Co stawia na stole mama, nie jestem w stanie napisać, napiszę tylko, że ojcu zazdroszczę i na tym zakończmy ten temat, bo wpadnę jeszcze na pomysł przejechania 500 kilometrów. Napiszę tylko, że ojciec ma chyba bzika na punkcie przyrządzania ryb, bo tak to robi, że zjeść można całe jezioro, jeśli nie morze.

Wiele innych specjałów jadłem jeszcze, przez co znam się na jedzeniu i piszę to zupełnie bez wstydu, piszę wprost. Znam się na jedzeniu, choć znam też takich, którzy znają się na komputerach. Każdy ma swoje kompleksy i słabości. A co do tego pana, który zmarnował talerz z królewskimi krewetkami, jego słabością była pani, po którą przyszedł po godzinie, ale jej już od godziny nie było. Jeść widać trzeba wtedy, gdy podają do stołu. Jak człowiek w odpowiednim czasie zacznie się interesować jedzeniem, to się na nim zna. Jak komputerami, to podobnie. Zdarzają się w tym wszystkim przypadki osób wybrednych. W stosunku do mężczyzn, kobiet, jedzenia i komputerów. Zasiadając za suto zastawionym stołem nigdy nie wiemy, co nam zasmakuje.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200