Zakazane słówka

Kontynuując temat analfabetyzmu komputerowego z poprzedniego felietonu, chciałem zwrócić uwagę na rozpowszechnienie się tzw. brzydkich słówek.

Kontynuując temat analfabetyzmu komputerowego z poprzedniego felietonu, chciałem zwrócić uwagę na rozpowszechnienie się tzw. brzydkich słówek.

Nie myślę tu o słowach powszechnie kiedyś uważanych za wulgarne, gdyż pod tym względem rewolucja obyczajowa dokonała się już jakiś czas temu. Rodaka za granicą poznaje się po wtrącaniu słowa na "k" wszędzie, średnio trzy razy na zdanie. Nawet nieco mnie dziwi, że w lokalizacjach wolnych systemów nikt dotąd nie zrobił wersji prawdziwie polskiej, w której zamiast obcego "OK" byłoby znajome "HGW". Problem tłumaczenia "cancel" byłby też z głowy, bo oczywiście w nowoczesnym języku polskim mamy kilka dobrze tu pasujących wulgaryzmów. Czytelnicy sami sobie je dopowiedzą.

W temacie zakazanych słówek chodzi mi jednak o zupełnie inne klimaty. O, właśnie. Zauważyłem, że słowo "klimat" zastąpiło wszystkie inne określenia nastroju. Może dlatego, że klimat się nam ociepla? Tymczasem w dziedzinie komputerów namiętnie wymieniono słowo "liczba", którym zwykło było się określać rzeczy przeliczalne, jak na przykład myszy, klawiatury, ale także pliki oraz bajty, na słowo "ilość". To ostatnie nadaje się do opisywania rzeczy nieprzeliczalnych, a więc rzadkich w komputerologii. Tak rzadkich, że nawet trudno mi jest znaleźć jakiś przykład. Zapewne Czytelnicy jak nic podrzucą coś w komentarzach.

Można powiedzieć, że się czepiam, bo chcąc dotrzeć do klientów, mamy poważniejsze problemy. Kiedy jednak wszyscy w branży zaczynają używać brzydkich kalek, to wtedy trudno jest się zrozumieć. Proszę nie mylić kalki z inwalidą, chodzi mi tu o papierki powleczone czarnym mazidłem, które stosowano do powielania tekstu w czasach, gdy nowe słowo powstawało na maszynie do pisania. Co to jest "komputer z górnej półki"? Gdy zastanowię się, to widzę pewną cienką nić, która łączy markowy superkomputer z drogim szamponem, umieszczanym na górnej półce marketu. Tak, aby przechodzący klient widział go jako pierwszy i być może wybrał zamiast taniego, który stoi sobie na niskiej półce. Podobnie określenie "limitowany" lub "seria limitowana" w stosunku do komputerów powinno na zdrowy rozsądek oznaczać modele, którym ograniczono szybkość zegara. Tymczasem wszyscy chcielibyśmy mieć limitowaną edycję Zune, o ile w ogóle coś takiego kiedyś powstanie. Słowo "edycja" też załapało się na listę zakazanych słówek, głównie jednak dlatego, że jest stosowane w menu każdego spolonizowanego programu i ma oznaczać możliwość dokonywania zmian.

Mam jeszcze na podorędziu wiele innych słówek, którymi publika okrasiła język polski na początku XXI wieku. Wśród nich mojego entuzjazmu nie budzi ani "mapa drogowa" (a nie łaska mówić o "planie" rozwoju firmy?), ani nawet popularna ostatnio wśród młodzieży "masakra", choć ta ostatnia jeszcze nie przebiła się do języka prezesów. Najbardziej boli mnie jednak używanie słowa "jak" zamiast "gdy". Przejrzenie wielu wypowiedzi na łamach CW ujawnia, że nastąpiła tu masowa psychoza. Wszyscy, łącznie z Państwa felietonistą, używają "jak" gdzie i jak popadnie. Staram się usuwać je z moich tekstów. Ale przecież nie da płynąć się pod prąd.

Może najwyższa pora zacząć, wzorem amerykańskim<sup>1</sup>), ogłaszać listę złych słówek? Boję się jednak, że polska przewrotność spowoduje, iż właśnie słowa z takiej listy będą dodatkowo zyskiwały na popularności. W czasach internetu nazywają to bodajże reklamą wiralną. Bardzo zaraźliwą.

<sup>1</sup> http://www.reuters.com/articlePrint?articleId=USN0160393320080101

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200