W łóżku i w kuchni

Musiałem zrobić remont domu. Każdy, kto podjął się takiego zadania, wie jak wielkie jest to wyzwanie. Przede wszystkim decyzyjne, począwszy od wyboru ekipy, a skończywszy na kolorze kafelków na podłodze w łazience.

Problemy zarządzania takim domowym projektem są zapewne porównywalne z dużym wdrożeniem systemowym. Tym bardziej, jeśli w czasie całego przedsięwzięcia człowiek nie opuszcza domu, tylko koczuje w nim, znosząc pył, hałasy oraz ogólny bałagan, nieodłącznie związany z pracami remontowymi. Szczęśliwy to dzień, gdy ekipa wreszcie opuszcza naszą norkę. Takiego właśnie radosnego dnia leżałem sobie na kanapie (nieco przybrudzonej i porysowanej) i myślałem o tym, gdzie człowiek spędza najwięcej czasu. Wyszło mi, że bez wątpienia w łóżku i w kuchni, jeśli w tej ostatniej je się także posiłki. Tymczasem w obu tych miejscach niewiele jest ciągle komputerów.

W kuchni można doszukać się ich obecności - po wstawieniu wszystkich gadżetów okazało się, że musimy ustawić cztery zegarki, które oczywiście przestały działać z chwilą odłączenia od prądu. Synchronizacja takiej liczby czasomierzy nie jest wykonywalna ręcznie - zawsze któryś trochę wcześniej pokazuje następną minutę. Całe szczęście, że żaden z naszych zegarków nie mierzy sekund, bo wtedy chyba zwariowałbym. Widzę tu piękne zadanie dla przedsiębiorczej duszy: system oparty o atomowe zegary, nadające poprzez radio sygnały synchronizacyjne. Przy okazji dałoby się zsynchronizować także zegarki w sypialni. W samej kuchni, poza zegarkami, niewiele jest jednak komputerów. Owszem, zmywarka oraz mikrofalówka mają jakieś programy, ale są one martwe w tym sensie, że nie można w nich zrobić np. podmiany systemu operacyjnego. Dlaczego nie ma urządzeń z takimi możliwościami?! Przecież potencjalny rynek domowy jest olbrzymi. Kiedyś, co pamiętam bardzo dobrze, obiecywano nam lodówkę, która sama będzie zamawiała zakupy spożywcze. RFID-y są już w użyciu, więc nic nie stoi na przeszkodzie, aby taka wizja stała się rzeczywistością. Mnie tam wystarczyłaby informacja, że mleko, którego nie używałem przez dwa tygodnie, trzeba wyrzucić, bo pewnie śmierdzi. To samo z mrożonymi pierogami, których olbrzymie zapasy odkryłem w zamrażalniku. A to dlatego, że zepsuł się tzw. starter. Mechaniczny.

Najwięcej procesorów naliczyłem w salonie. Począwszy od doprowadzenia internetu (trzy sztuki: w modemie kablowym, stacji WiFi oraz w routerze), poprzez telewizor (mój chodzi pod Linuksem), odtwarzacz DVD i radio z CD, a skończywszy na skrzynce do odgrywania filmów z Netfliksa - wszystko działa dzięki komputerom. Można powiedzieć, że rozrywka jest już prawie całkowicie cyfrowa, oprócz głośników. Zupełnie inaczej niż nasza sypialnia, która poza budzikami nie ma żadnych urządzeń komputerowych. Aż wstyd. Chyba będę musiał kupić sobie Kindle (pozdrowienia dla prezesa IDG, który jako jedyna znana mi osoba cieszy się tym urządzeniem), aby wprowadzić nieco nowej technologii pod naszą strzechę.

Jeśli chodzi o łazienkę, to sytuację ratuje elektryczna maszynka do czyszczenia zębów, która informuje mnie, czy wystarczająco długo trzymałem ją w ręku. Gdyby jeszcze zechciała sama przelecieć wszystkie zakamarki ust, przy okazji kontrolując kolor szkliwa... Nie, to chyba marzenie ściętej głowy. Tak samo jak japoński skomputeryzowany sedes, który nawet rozważałem, ale dobra żona wybiła mi to z głowy. Pytając retorycznie, kto będzie go mył, gdy zabraknie prądu. Skończyło się na ekologicznych spłuczkach, które jednak działają na starodawnej zasadzie kołyski i z komputerami nie mają nic wspólnego. Za to nowy sterownik ogrzewania i chłodzenia został tak zminiaturyzowany, że w ogóle trudno go znaleźć na ścianie. Dalej jednak nie mogę podłączyć go do komputera - programowanie odbywa się metodą prawie losowego wciskania czterech guziczków.

Widzę w domu świetlaną przyszłość dla następnych pokoleń. Sam chyba jednak już jej nie doczekam.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200