Technologii minionej czar

W 1979 roku udałem się do przedstawicielstwa LOT-u zarezerwować bilet na samolot do ciepłych krajów. Tanich linii lotniczych u nas wówczas nie było. Podobnie zresztą, jak Internetu. Urzędniczka, posługując się terminalem połączonym z międzynarodowym systemem rezerwacji, wpisała stosowne polecenie i wydrukowała dla mnie pokwitowanie. Gdy zbliżał się dzień odlotu, usankcjonowałem rezerwację uiszczając opłatę za bilet.

W 1979 roku udałem się do przedstawicielstwa LOT-u zarezerwować bilet na samolot do ciepłych krajów. Tanich linii lotniczych u nas wówczas nie było. Podobnie zresztą, jak Internetu. Urzędniczka, posługując się terminalem połączonym z międzynarodowym systemem rezerwacji, wpisała stosowne polecenie i wydrukowała dla mnie pokwitowanie. Gdy zbliżał się dzień odlotu, usankcjonowałem rezerwację uiszczając opłatę za bilet.

W tym też czasie, pracując jako informatyk w największej wówczas firmie informatycznej w kraju, z pomieszczeń dziewięciopiętrowego budynku łączyłem się przy pomocy terminala do komputerów ulokowanych w centralnej hali maszyn ośrodka obliczeniowego.

Używając podobnego terminala i dedykowanych łączy teletransmisyjnych miałem również z niektórych miejsc regionu zdalny dostęp do tych samych zasobów, a więc do środowiska programistycznego online lub też do dedykowanych aplikacji.

Mój znajomy, pracujący wówczas jako technik w telekomunikacji, łączył się kilka razy z komputerem w USA. Do tego celu wykorzystywał konsolę dalekopisu (tzw. teletype) oraz złamany (dzisiaj mówi się "zhakowany") kod dostępu. Owocem tych sesji zdalnych były zwoje papieru dalekopisowego, na którym zdalny system drukował wyniki, jak również prezentował repertuar dostępnych poleceń. Analiza tych informacji była jakże egzotyczną przygodą, bo pojawiały się tam rzeczy na ów czas zupełnie w kraju nieznane, a między innymi: notowania giełdowe, serwisy informacyjne i pogodowe, środowisko programistyczne i wiele innych, których nawet nie pamiętam. Taka wirtualna Ameryka sprzed ćwierci wieku. Wirtualnej Polski wówczas oczywiście nie było, więc wzorce trzeba było czerpać zza oceanu. Dzisiaj młodzież powiedziałaby, że odbywały się czaty z komputerem w Stanach, a bardziej świadomy osobnik powiedziałby, że to nie czaty, lecz sesje telnet. Zważyć należy, iż w latach 80. ubiegłego stulecia nie było łatwo połączyć się z zagranicą, jak też nie funkcjonowała powszechnie poczta elektroniczna, pomimo że pierwszy program tego typu stworzył w 1970 roku Ray Tomlinson. Nawiasem mówiąc, w 1977 roku napisałem w asemblerze (ICL seria 1900) swój pierwszy program do synchronicznej komunikacji między komputerami, który co prawda nie położył podwalin pod krajową sieć, ale stał się zalążkiem technologii transferu danych między komputerami w ośrodku obliczeniowym, co dzisiaj określiłoby się mianem protokołu FTP.

We wszystkich opisanych tu przypadkach miałem wrażenie uczestniczenia w jakimś techniczno-romantycznym misterium nawiązywania kontaktu z czymś trudno osiągalnym i tajemniczym, co dodatkowo potęgowało dreszczyk emocji. A człowiek był wówczas młody i rola pioniera w eksploracji nieznanych obszarów bardzo mnie pociągała.

Przy dzisiejszych możliwościach technicznych moje wspominki wyglądają śmiesznie. Ale mimo tego, że mogę łączyć się multimedialnie z najdalszymi zakątkami świata, nie wzbudza to już we mnie żadnych emocji. To Internet i komputery personalne obdarły informatykę z nimbu romantycznej przygody. I o to mam żal. Ale poza tym Internet i komputery są bardzo w porządku. I takie powszednie.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200