Rozweselacze ze śmietnika

Ściśle odróżniam to, co boskie, od tego, co cesarskie. Dokładniej mówiąc, mam dwie skrzynki pocztowe - służbową, związaną z moją zwykłą pracą na etacie, oraz prywatną.

Ściśle odróżniam to, co boskie, od tego, co cesarskie. Dokładniej mówiąc, mam dwie skrzynki pocztowe - służbową, związaną z moją zwykłą pracą na etacie, oraz prywatną.

Ilekroć po pracy przychodzę do domu, włączam komputer i zabieram się do ściągania poczty, dręczy mnie jedno pytanie: ile dzisiaj tego będzie? Zapewne domyślają się Państwo czego, bo podejrzewam, że trapi Państwa ten sam dylemat. Chodzi o różne zabawne historie, zdjęcia i filmy (te ostatnie są najgorsze, bo potrafią zająć nawet i kilka megabajtów), które znajomi, znajomi znajomych oraz całkiem nieznajomi ludzie przysyłają mi codziennie w ogromnych ilościach. Wystarczy jednorazowe umieszczenie mojego adresu w polu cc: listu, aby wszyscy jego adresaci uznali mnie za osobę uwielbiającą żarty internetowe i przysyłali mi je bez umiaru.

Wiedzą Państwo, co mówi bezrobotny absolwent SGH do pracującego absolwenta SGH? "Hamburgera i frytki poproszę!" A znają Państwo kawał o małym Jasiu, który pyta mamę, po co się maluje? "Żeby ładnie wyglądać" - odpowiada mama. "A kiedy to zacznie działać?" - docieka Jasio. A może słyszeli Państwo piosenkę o małym talibie, śpiewaną z arabskim akcentem na melodię "Banana Boat" Harry'ego Bellafonte? Te i setki innych kawałów, obrazków i historii przyszły do mnie tylko w ciągu ostatnich dwóch tygodni.

Gdybym nadal rozliczał się "za impuls", strasznie by mnie to irytowało. Każdy kilobajt informacji ściąganej na mój komputer to przecież dodatkowe złotówki haraczu płaconego Telekomunikacji Polskiej SA. Na szczęście mam łącze stałe i muszę tylko uzbroić się w cierpliwość - wszystkie istotne informacje (w tym także listy pisane przez Państwa na adres widniejący pod tym felietonem) w końcu dotrą i zostaną przeze mnie pracowicie odfiltrowane z zalewu kilkusetkilobajtowych "rozweselaczy".

Skłamałbym jednak mówiąc, że nie uczę się czegoś z tego rodzaju poczty. Uczę się bardzo wiele, choć niezupełnie tego, czego oczekiwaliby nadawcy. Większość osób korzysta ze służbowych kont i owe zabawne historie przesyła mi w godzinach roboczych. A więc po pierwsze, uczę się, że pomimo wielkiego bezrobocia, czas pracy nadal traktowany jest przez ludzi bardzo lekko. Może traktują to jako chwilę wytchnienia? Może po prostu muszą na chwilę się oderwać, bo inaczej by zwariowali? Może ich pracodawcy nie mają nic przeciwko tym niewinnym żartom? Jest to - przyznam szczerze - świat całkiem mi obcy, gdyż w mojej pracy nie mam czasu na przesyłanie dowcipów, może także dlatego że do maksimum wykorzystuję godziny spędzone w firmie i prawie nigdy nie zostaję dłużej.

Dowiaduję się także wiele o moich znajomych, znajomych moich znajomych oraz całkiem nieznajomych mi ludziach. Na przykład pewien kolega przesyła mnóstwo zabawnych komiksów o Zulusach i jest to zapewne przejaw jakiejś tęsknoty za ciemniejszym kolorem skóry. Inny gustuje w kawałach o blondynkach i nie muszę nawet poznawać jego żony, aby wiedzieć, jak wygląda, co mówi i jaki jest tok jej rozumowania. Pewna koleżanka bez przerwy przesyła mi historie o zdradzających się małżonkach - i gdybym był jej mężem, już dawno podjąłbym prywatne śledztwo, co też moja połowica robi w nadgodzinach.

Przypominam, że archeolodzy, odkopując jakąś cywilizację, znajdują jej najtrwalsze budowle oraz... śmietniki. Stąd też eksponowane w muzeach skorupy garnków i uszkodzone narzędzia pracy. Dlatego - dobrze radzę - proszę zajrzeć do śmietnika w programie pocztowym. Znajdą tam Państwo pewnie kawały, zabawne historie oraz filmy. Proszę pamiętać, że kiedyś osądzą Państwa właśnie po jego zawartości.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200