Raj zakupowy

Ameryka postrzegana jest jako kraj opływający we wszelkie dobra, których jest taki nadmiar, że na każdym rogu ulicy można je pobierać koszami. Nic więc dziwnego, że gdy wyjeżdżałem, to kilka osób prosiło mnie o kupienie drobiazgów komputerowych - "No, bo ty się znasz i dla siebie też będziesz kupował". Rzeczywiście, coś tam będę kupował, ale znać się?!

Ameryka postrzegana jest jako kraj opływający we wszelkie dobra, których jest taki nadmiar, że na każdym rogu ulicy można je pobierać koszami. Nic więc dziwnego, że gdy wyjeżdżałem, to kilka osób prosiło mnie o kupienie drobiazgów komputerowych - "No, bo ty się znasz i dla siebie też będziesz kupował". Rzeczywiście, coś tam będę kupował, ale znać się?!

Skoro obiecałem, to postanowiłem dotrzymać. Na pierwszy ogień poszła gra dla znajomego grafika, który będąc tydzień w Nowym Jorku nie zdążył jej kupić. Tak mu się w każdym razie wydawało... Sklep ze znanej sieci Egghead Software mam na rogu jakieś pół mili od domu, tfu, jakieś trzy czwarte kilometra. Ładnie wygląda, towaru w nim pełno, powiedziałbym więcej niż w jakimkolwiek warszawskim salonie komputerowym. Dla porządku sprawdziłem, że żądana gra była omówiona w komputerowym pisemku, które mój syn gdzieś już zdążył zaprenumerować. Pomyślałem, że będzie to wyjątkowo łatwy zakup.

Miła panienka zza lady sama rzuciła się na półki z grami. Te jednak były uporządkowane alfabetycznie, więc od razu zobaczyła, że poszukiwanej przeze mnie gry brak. U nas to powiedziałaby "Nie dowieźli!" i klient zadowolony z konkretnej odpowiedzi zmyłby się. Tu jednak klienta traktuje się wyjątkowo poważnie, więc wstukała nazwę gry do komputera i po chwili już wiedziałem, że gry nie ma na składzie. Cóż było robić - wziąłem taksówkę (nie mam samochodu, bo w dzielnicy, w której mieszkam, jest zakaz nocnego parkowania na ulicy, a wynajmowanie parkingu wydało mi się absurdem, gdy pracuję w domu, a żona i syn mają do swoich miejsc pracy/nauki dwadzieścia minut spaceru) i pojechałem do największego sklepu komputerowego w okolicy. To coś wielkości Office Depot w Jankach, tyle tylko, że z samymi komputerami, peryferiami, programami i Bóg wie czym jeszcze do komputerów. W dziale gier było tyle półek, że nawet nie próbowałem szukać, tylko od razu poszedłem do uśmiechniętego sprzedawcy. Ten, tak samo jak poprzedniczka, wstukał coś tam do komputera i przepraszając, obwieścił, że gra będzie dopiero w grudniu. Ha! Widać nie ma lekko - odpuściłem ten pierwszy zakup i mam nadzieję, że chłopcy Michała wybaczą mi...

Ale nie załamałem się - na mojej liście zakupowej było jeszcze kilka innych przedmiotów, niektóre z nich ważniejsze niż gry. Przede wszystkim już w lecie ogłaszano tanią kartę do obróbki obrazu telewizyjnego. Syn strasznie się na nią napalił, niestety, we wrześniu, gdy zamawiał komputer, kart jeszcze nie było, ale obiecywano je za dwa, trzy tygodnie. W pismach fachowych karta już dawno temu została omówiona, a w katalogach figuruje z ceną. Widać mało wiem o vapourware, bo i tym razem czekało mnie rozczarowanie. Największy sprzedawca komputerów Apple, mający sklep w samym centrum Bostonu, oczywiście kart nie miał i zaproponował mi przyjście za dwa, trzy tygodnie. "Skąd ja to znam?" - przemknęła mi przed oczyma historia kupowania skanera HP4c w Warszawie. Ale nie załamywałem się - skoro nie ma sklep, no to może wysyłkowo? Po godzinie obdzwaniania całych Stanów już wiem, że kart Avida po prostu nie ma!

W tym tygodniu rozczuliła mnie do łez firma wysyłkowa, w której zamówiłem ATM 4.0 Deluxe do Macintosha - oczywiście po bezskutecznym usiłowaniu kupienia w sklepach. Otóż, zamiast programu, przysłano mi kartkę do Roledexu (to taki tutejszy popularny sposób przechowywania danych na kręciołku) z adresem firmy i moim numerem klienta. Tak oto zostałem zarejestrowany w raju, ale bez dostępu do jego uciech!

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200