Przyszłość myślenia

Kiedy mój znakomity kolega dr K. zaprosił mnie ongiś na lampkę "czegoś konkretnego" i rozmowę, poczułem się zaszczycony. Dr K. nie każdemu bowiem podawał rękę, a cóż dopiero mówić o dzieleniu się czymś tak cennym, jak domowa nalewka wiśniowa. Jadąc tramwajem na drugi koniec miasta (samochód zostawiłem przezornie w domu), zastanawiałem się usilnie, jakież to powody wywołały tak smakowitą, jak przewidywałem, propozycję.

Kiedy mój znakomity kolega dr K. zaprosił mnie ongiś na lampkę "czegoś konkretnego" i rozmowę, poczułem się zaszczycony. Dr K. nie każdemu bowiem podawał rękę, a cóż dopiero mówić o dzieleniu się czymś tak cennym, jak domowa nalewka wiśniowa. Jadąc tramwajem na drugi koniec miasta (samochód zostawiłem przezornie w domu), zastanawiałem się usilnie, jakież to powody wywołały tak smakowitą, jak przewidywałem, propozycję.

Siedliśmy przy stole i jęliśmy rozmawiać z początku o sprawach przyziemnych, jak pogoda, polityka i pieniądze. Ale że nalewka działała skutecznie, a my obaj fizycy teoretycy z naturalnym w tym fachu zamiłowaniem do dywagacji ogólniejszej i bardziej wzniosłej natury, wnet przeszliśmy na ciekawy temat naukowy. Nie nazywając rzeczy po imieniu dr K. wypytywał mnie o możliwości, jakie niosą programy do symbolicznych manipulacji matematycznych, bo słyszał o tych sprawach różne, nie sprawdzone pogłoski. Choć żaden ze mnie w tej dziedzinie ekspert, miałem jednak do czynienia z takowymi programami, więc chętnie podzieliłem się z przyjacielem swoją wiedzą.

Mówiłem zatem o tym, że najprostsze tego rodzaju wytwory programistów, pracujące bez problemów na słabiutkich pecetach, nawet najsłabszych, jakie w życiu widział, w ciągu parunastu sekund, a najwyżej paru minut, radzą sobie z większością zadań z algebry na poziomie ogólniaka. Następnie, powołując się na własne doświadczenia, opowiadałem, jak to przygotowując się do wykładów z fizyki, któreśmy obaj swego czasu prowadzili dla naszych studentów, posługiwałem się nieco bardziej zaawansowanym programem, aby znaleźć rozwiązania w postaci wzorów pewnych podstawowych, a nie trywialnych równań różniczkowych z mechaniki. Wreszcie zrelacjonowałem mu bardziej szczegółowo historię odkrycia przeze mnie pewnych związków formalnych w teorii zjawisk nieliniowych, w której istotną rolę odegrał jeden z najpopularniejszych systemów do algebry symbolicznej.

Kiedy tak opisywałem prostotę używania, wychwalałem pewność wyników i oceniałem możliwości poszczególnych programów jako też wskazywałem na wielorakie pożytki, płynące z ich używania, dr K. markotniał coraz bardziej. Głowa pochylała mu się coraz niżej, jakby jakiś ciężar przytłaczał jego barki. Początkowo składałem te objawy na karb szybkiego działania nalewki, lecz - gdy skończyłem mówić i nasze spojrzenia spotkały się na dłużej - pojąłem, że to moje słowa tak podziałały na przyjaciela.

Milczeliśmy czas jakiś smakując kolejne łyki trunku, po czym dr K. podnosząc zgaszony wzrok znad kieliszka zaczął mówić z wyrazem rezygnacji w głosie.

- W rzeczy samej, wspaniałe to narzędzia, o których mi tu opowiedziałeś. Nie miej mi jednak za złe, że nie podzielę twojego do nich entuzjazmu - powiedział, a łyknąwszy, znowu kontunuował.

- Podobno w chwili śmiertelnego zagrożenia staje człowiekowi przed oczami duszy całe jego życie. Podobnie stało się ze mną w czasie twojej opowieści. Przypomniałem sobie wszystkie te lata, poświęcone próbom teoretycznego rozwikłania zagadek materii. Wiesz dobrze, że nasza praca teoretyków, to wzory, wzory, kilometry wzorów zapisanych na papierze i tablicy. Próbujemy zawrzeć w nich prawa, rządzące zachowaniem się najmniejszych cząstek i całego wszechświata. Nasze studia i lata pracy to ciągłe uczenie się narzędzi matematycznych i sprawności w ich używaniu, by umieć jeszcze lepiej opisać i rozumieć prawa przyrody.

- Pamiętasz - zapytał - jakeśmy zapisywali dziesiątki, setki stronic kolejnymi formułami matematycznymi, poszukując rozwiązań Ważnych Równań? Pamiętasz te nieprzespane noce, spędzone z ołówkiem w ręku nad stosami papieru, gdy po raz trzeci, czwarty, piąty sprawdzaliśmy, czy wszystkie plusy i minusy są na swoich miejscach, czy współczynniki mają właściwe wartości, czy to, co wyszło, istotnie jest rozwiązaniem?

- A teraz - przełknął nalewkę - do czego doszło? Maszyna, twór bez wyobraźni, bez polotu, bez twórczych wzlotów ducha, za to z potworną szybkością mielenia zer i jedynek, z wpisanymi do przepastnych głębin pamięci tablicami całek i zależności funkcyjnych, rozwiąże bezbłędnie w krótkim czasie setki równań w dziesiątkach wariantów.

Przerwał, by sprawiedliwie rozdzielić między puste kieliszki ostatnie mililitry płynu z karafki, jakby w geście ostatecznym wypił jednym haustem swoją porcję i podjął monolog.

- To, czego uczyłem się przez tyle lat, rzemiosło, w którym doskonaliłem się przez całe moje zawodowe życie, okazuje się zupełnie niepotrzebne. Nadeszły maszyny, a tacy jak ja - na bruk! Powiesz pewnie, że dzięki owym maszynom mamy więcej czasu na myślenie o Nowym, na Kreację. Zastanów się jednak, ileż genialnych pomysłów możemy wycisnąć z naszych szarych komórek? Ile choćby tylko ciekawych, wartych sprawdzenia? W naszej robocie widziałem najwyżej 10% twórczości, a reszta to rzemiosło. Teraz to drugie niepotrzebne. Przyjdą młodzi, komputerowi, przemielą w swoich maszynach wszelkie możliwości, jakie przyjdą im (i nam) do głowy... Nic nie zostanie dla takich, jak ja.

Karafka i kieliszki smęciły pustką. Gdzieś zza ściany słychać było monotonne, ogłupiające dźwięki komputerowej gry w zabijanego.

Wracając do domu, zastanawiałem się, co sieje większe spustoszenie wśród szarych komórek: wspaniała nalewka dr. K. czy łomotanie całymi dniami w klawisze komputera?

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200