Prąd czy elektrownia?

Zdarza się, rzadko, ale się zdarza, że ludzie formułują myśli, które uchodzą uwagi w momencie powstania i wracają, gdy nikt już nie pamięta, kto i kiedy pierwszy raz to powiedział.

Zdarza się, rzadko, ale się zdarza, że ludzie formułują myśli, które uchodzą uwagi w momencie powstania i wracają, gdy nikt już nie pamięta, kto i kiedy pierwszy raz to powiedział.

Tak było z Andrzejem Targowskim, który od lat profesoruje gdzieś w Ameryce, a który trzydzieści lat temu, w książce Informatyka - klucz do dobrobytu (mam!), pierwszy użył sformułowania "infostrada" na określenie sieci, łączącej komputery rozrzucone po rozległym terytorium.

W całym swym życiu zawodowym miałem szczęście do szefów - i tych bezpośrednich, i tych gdzieś tam wyżej. Byli to ludzie życzliwi, mądrzy, i to mądrzy nie tylko wiedzą i doświadczeniem, ale również tą trudniejszą mądrością, przekładającą się na umiejętność trafnego przewidywania kierunku rozwoju zdarzeń. Jestem przekonany, że po każdym z nich coś mi zostało, chociaż, być może, sam nie zdaję sobie z tego do końca sprawy.

Każdy z tych szefów z przeszłości miał swe ulubione powiedzenie-sentencję, które przywoływał w momentach krytycznych i traktował jako rozstrzygającą zasadę.

Dziś, zgodnie z modnym powiedzeniem (be a guru - coin a phrase) każdy z nich mógłby uchodzić za mędrca. Mógłby, gdyby chciał, a żaden z nich pewno by nie chciał, bo mądrość ostatnio jakby staniała.

Jeden z tych szefów, postać szczególnie charyzmatyczna, był człowiekiem właściwie spoza branży, przed którym postawiono trudne i w pewnym stopniu niewdzięczne zadanie pogodzenia dwóch zwaśnionych służb i połączenia ich w dobry ośrodek obliczeniowy. Czego dokonał. A gdy odchodził na wyższe stanowisko, zostawiał po sobie jeden z liczących się nie tylko w Polsce, ale i za granicą ośrodków obliczeniowych. Szef ten więc był typowym przykładem tego kogoś, kto nie wiedział, że tego lub tamtego nie można, i w ten sposób załatwiał sprawy, których przedtem nijak nie można było ruszyć z miejsca.

Czy to się komuś podoba, czy nie informatyka w każdej organizacji pełni funkcję obsługową, by nie rzec - pomocniczą, stwierdzenie czego wcale nie odbiera jej znaczenia i pierwszorzędnej waż-ności. Uprawianie informatyki w przedsiębiorstwach czy organach administracji (by wymienić tylko te dwa przykłady) nigdy nie jest celem, a jedynie środkiem do jego osiągania. Stąd to, czy dana organizacja korzysta z własnych służb

informatycznych, czy też powierza ten zakres działania firmie zewnętrznej, jest tyl-ko sprawą kosztów, jakie trzeba ponieść, nie schodząc poniżej przyjętego poziomu ryzyka.

Błędem jednak (a popełnia się go nader często!) jest zakładanie, że zleconą firmie zewnętrznej działalnością można w organizacji zlecającej przestać się zajmować. Wprost przeciwnie - układ taki wymaga od zlecającego zupełnie innej i najczęściej dotąd nie znanej wiedzy. Wiedzy, która pozwoli pokierować sprawami bieżącymi oraz wyznaczać kierunki rozwoju, by nie wspomnieć o okiełznaniu apetytów finansowych usługodawców. Jeżeli tego zabraknie, szybko dojdzie do sytuacji, w której - jak w znanym powiedzeniu - to ogon będzie machać psem. Dalej - ponieważ układy tego rodzaju są przeważnie regulowane wieloletnimi umowami, te ostatnie muszą być sformułowane i elastycznie, i precyzyjnie, nie zostawiając wątpliwości interpretacyjnych.

Wszystko to nie oznacza jednak, że każde takie współdziałanie musi być udane. Praktyka nie szczędzi przykładów dramatycznych odwrotów dokonywanych nawet po latach współpracy (a czasem tylko złudnej nadziei na współpracę...).

Wracając do wspomnianego tu szefa, to już w połowie lat siedemdziesiątych mawiał on często - studząc zapały tych, którzy głosili wyższość ogona nad psem: "chcę mieć prąd, a nie elektrownię".

Nie dość, że już wówczas guru, to dziś okazuje się, że jeszcze prorok!

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200