Praca i czasy zarazy

Temat pracy pasuje nawet dobrze do tekstu pisanego w świąteczny Dzień 1-go Maja, którego obchody tu i tam zdominowała zaraza, i to niejako - podwójna. Bo i ta realna, meksykańska, jak i ta nieco symboliczna - gospodarcza.

Do tego stopnia, że w Meksyku w ogóle odwołano tradycyjne z tej okazji uroczystości, zalecając ludziom pozostanie w domach, i wcale nie na ten jeden dzień, ale na dni aż pięć. Przy założeniu, że taka, minimalizująca kontakty międzyludzkie przerwa, mniej ujemnie wpłynie na gospodarkę, czyli szerzenie się tej drugiej zarazy, niż dopuszczenie do rozprzestrzeniania się epidemii, która i tak wykluczyłaby z aktywności sporą część społeczeństwa.

Inaczej sprawa wygląda za północną granicą Meksyku, bo w USA - według Washington Post - prawa do płatnej nieobecności z powodu choroby nie ma blisko 60 mln, czyli mniej więcej połowa pracowników sektora prywatnego. I wszyscy ci ludzie, by nie stracić zarobku albo i pracy w ogóle, pójdą do niej bez względu na samopoczucie, chociażby musieli się i czołgać. Bo i co z tego, że prezydent apelował do pracodawców o zrozumienie i wyrozumienie, skoro próba znalezienia go do choroby może dołożyć jeszcze utratę zajęcia?

Najbardziej pragmatycznie, z zimną krwią i bez ogródek do sprawy podchodzą Brytyjczycy. Tamtejsze władze opublikowały najczarniejszy scenariusz, według którego prowadzą przygotowania. Zakłada on konieczność hospitalizacji 1,2 mln. osób, śmierć 750 tysięcy i 15 tygodni trwania epidemii.

Co do samej już pracy zaś - słyszymy o różnych sposobach na światowy kryzys gospodarczy, ale nikt jakoś nie wspomina o czasie pracy, który bywa ograniczany, ale tylko przejściowo. Być może skutek to negatywnych doświadczeń francuskich, które nie udały się głównie chyba dlatego, że ograniczały się tylko do Francji.

Postępy nauki i techniki w widoczny przecież sposób nie tylko podnosiły poziom materialny społeczeństw, ale także istotnie skróciły czas, jaki społeczeństwa te muszą poświęcać na pracę. Nieskromnie dodam, że niemały w to wkład miała i nasza dziedzina.

Nie sięgając do czasów dickensowskich (12 godzin pracy na dobę), a ograniczając się tylko do własnych doświadczeń, mogę rzec, że i za mojego życia jakiś postęp w tej materii był widoczny. We wszystkich szkołach zajęcia miałem we wszystkie soboty i - już później - w soboty chodziło się do pracy, chociaż tylko na 6 godzin. Wolne soboty pojawiły się w latach 70-tych, początkowo nieliczne, by stopniowo dojść do tego, co dzisiaj.

Nie trzeba obecnego kryzysu, bo widać to już od pewnego czasu, że wytwarzanie większej ilości coraz lepszych jakościowo i użytecznie dóbr, wymaga coraz mniejszej liczby pracowników. Kryzys zaś unaocznił to aż nadto wyraźnie, więc jedną z sensownych - i przy globalnej skali kryzysu możliwych do globalnego zastosowania - dróg wyjścia, jest podzielenie się pracą (z korzystnym efektem również w zakresie stosunków społecznych). Nawet, gdyby miało to nieco kosztować, czyli obniżyć tu i tam zyski.

I na koniec coś zupełnie nie na temat - 1 maja jest również rocznicą strącenia przez ZSRR, w roku 1960, gdzieś w okolicach Świerdłowska (dziś - Jekaterinburg), amerykańskiego samolotu szpiegowskiego, którego pilot Francis Powers cudem jakimś to przeżył i został aresztowany po wylądowaniu na spadochronie. Wysyłając go w tę misję, Amerykanie liczyli zapewne, że radzieccy tak będą zaaferowani obchodami i celebracją święta, że jeden niewielki samolocik umknie uwagi nad bezkresem ich terytorium.

I pomyśleć, że zaledwie 50 lat temu potrzeba było tak ryzykownych (również politycznie) wypraw, by zobaczyć to, co dziś każdy może dowoli, w swoim zaciszu, bezpiecznie i bezkarnie oglądać w jakimś Google.

W celu komercyjnej reprodukcji treści Computerworld należy zakupić licencję. Skontaktuj się z naszym partnerem, YGS Group, pod adresem [email protected]

TOP 200